Ucieczka z Raju
Ucieczka z Raju читать книгу онлайн
Ucieczka z raju to udana kontynuacja ?atwo by? Bogiem autorstwa Roberta J. Schmidta. Akcja ksi??ki dzieje si? w dwudziestym czwartym wieku, w czasie najwi?kszego triumfu ludzko?ci, kt?ra wolna od konflikt?w powoli, ale konsekwentnie kolonizuje kolejne obszary kosmosu. Jednak spokojna stabilizacja, cho? jest stanem wielce po??danym nigdy nie trwa wiecznie. W ko?cu dochodzi do spotkania z obc? cywilizacj?, kt?ra okazuje si? nie wykazywa? ?adnej woli kontaktu, za to wywo?uje wojn?, w kt?rej nie bierze je?c?w i niszczy wszystko na swojej drodze. Stawk? w konflikcie jest nie tylko podb?j nowego terytorium, ale te? fizyczne unicestwienie wroga... Na jednej z ewakuowanych po?piesznie planet zrehabilitowany kapitan ?wi?cki toczy swoj? prywatn? wojn? o ocalenie jak najwi?kszej liczby ludzi. Kolonia na Delcie Ulietty kryje jednak o wiele wi?ksz? tajemnic?, kt?ra by? mo?e pozwoli odmieni? losy ca?ej wojny. W ksi??ce Schmidt'a akcja p?dzi od pierwszych stron. Ucieczka z raju to klasyczna powie?? science fiction z wyrazistymi postaciami, intrygami, walk? o w?adz? i oczywi?cie kosmicznymi bitwami. Autor pokazuje, ?e zagadnienie inwazji obcych to wci?? niewyczerpane ?r?d?o pomys??w na ciekawa fabu??. Robert J. Szmidt wykaza? si? niezwykle bogat? wyobra?ni?, opowiadaj?c swoj? histori? z ogromnym wdzi?kiem i oryginalno?ci?.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
ograniczniki pasma, patrzący na hologram ludzie mogliby oślepnąć od nagłej eksplozji
światła. Jednakże nawet najlepsze polaryzatory nie były tak szybkie jak skutki ostrzału. Zanim
Rutta odzyskał ostrość spojrzenia, minęły co najmniej trzy sekundy.
Któryś z otaczających go oficerów musiał mieć lepszy wzrok albo eksplozja zaskoczyła go
w chwili, gdy nie spoglądał bezpośrednio na hologram. Pułkownik nie dbał o to, dlaczego
jego sąsiad ujrzał wcześniej to, co on dopiero miał zobaczyć. Wystarczył mu jęk zawodu, jaki
wyrwał się z piersi smagłego generała sił specjalnych. Żadna z głowic nuklearnych nie
uderzyła w cel. O tym, dlaczego tak się stało, Rutta dowiedział się później, studiując raporty.
W tym momencie nie miał czasu na analizowanie szczegółów. Szybkie zmrużenie powiek
pozwoliło mu przenieść wzrok na wirtualne pole bitwy. Obcy przedarli się przez ścianę
zespołu uderzeniowego, zamieniając w obłok szczątków jeden z krążowników. Wektory obu
lecących teraz równolegle formacji przypominały wizualizację łańcucha DNA. Wymiana ognia
trwała, ale była już bardzo jednostronna. Lasery z czterech okrętów Obcych skupiły się
właśnie na drugim krążowniku, który wytrzymał może sekundę, nie więcej, zanim zamienił się
w supernową.
Rutta znów zacisnął oczy. Tym razem nie po to, by uchronić je przed porażeniem. Nie chciał
patrzeć na to, co stanie się ze starym pancernikiem Federacji. Nie chciał też myśleć o tym, co
stanie się z każdym systemem gwiezdnym, w którym pojawią się napastnicy. Jeśli tak potężna
nawała ogniowa nie była w stanie powstrzymać ani nawet uszkodzić jednego okrętu Obcych,
rozproszona po wielu sektorach flota nie miała najmniejszych szans w nadchodzącej wojnie.
Dane z tego starcia zostaną przeanalizowane przez jego podwładnych w najkrótszym
z możliwych terminów, ale już teraz mógł doradzić wielkiemu admirałowi jedno: jeśli ludzie
przebywający na Rubieżach mają przeżyć, należy ich natychmiast ewakuować. Nie widział
innego wyjścia.
Aby powstrzymać taką eskadrę jak ta, która mknęła teraz w głąb Vandala, trzeba by
dysponować o wiele silniejszym zespołem uderzeniowym. Ta myśl sprawiła, że Rutta poczuł
zimny dreszcz w okolicach krzyża. Federacja nie posiadała na Rubieżach wystarczającej
ilości sprzętu, by ochronić choćby połowę granicy między własnym terytorium a niezajętą
jeszcze częścią Ramienia Oriona.
.
TRZY
Tej nocy w sztabie sektora nikt chyba nie zmrużył oka. Oficerowie i żołnierze służący na
nocnej zmianie mozolili się wciąż nad przekazami z Vandala, przeglądali je dziesiątki razy,
rozkładali na poszczególne sekwencje, a potem ujęcia, zestawiali pozyskane tym sposobem
dane i sumowali wyniki. Nic nie mogło zostać pominięte, dlatego utworzono aż cztery zespoły
analityków, które równolegle ślęczały nad tymi samymi materiałami. Ale nie tylko oni nie
spali. Mimo tak późnej pory reszta członków załogi wielkiej stacji tłoczyła się w klubach,
kantynach i pogrążonych w półmroku kajutach, oglądając udostępnione publicznie fragmenty
bitwy i rozmawiając półgłosem o błyskawicznej zagładzie potężnego zespołu uderzeniowego.
Wielki admirał nie był wyjątkiem. Siedział w samym sercu gigantycznej stacji, odizolowany
od załogi opancerzonymi ścianami sekcji dowodzenia. On także w kółko oglądał zapętlone
kilkunastosekundowe holo ze starcia. Wybrany przez niego fragment zaczynał się w momencie
oddania pierwszego strzału, a kończył w chwili eksplozji ostatniego rdzenia kinetycznego.
Im dłużej wielki admirał wpatrywał się w te obrazy, tym bardziej był przygnębiony. Gorycz
przegranej przerodziła się szybko w smutek, a ten z kolei ustąpił rozpaczy, z której
wykiełkowała przytłaczająca bezradność. Po raz pierwszy w życiu Theodoreginald Farland,
człowiek sukcesu, najprędzej pnący się po szczeblach kariery oficer floty Federacji, poczuł
się… nikim. Co z tego, że dysponował kilkoma setkami dużych okrętów wojennych
i dziesiątkami tysięcy gotowych na wszystko ludzi, skoro nie był w stanie powstrzymać
jednego ataku Obcych.
W końcu nie wytrzymał i jak większość podwładnych sięgnął po trunek. W skrytce pod
konsolą przechowywał butelkę naprawdę starej whisky z Systemów Centralnych. Prezent
otrzymany od ojca z okazji pierwszego awansu. Destylowano ją jak trzeba, na powierzchni
planety tlenowej, w prawdziwych, importowanych z Ziemi dębowych beczkach. Z czego ją
pędzono, tego nie mógł i nie chciał wiedzieć. Wystarczało mu, że ta whisky smakuje wybornie
i poniewiera jak trzeba, nie skazując na męki kaca.
Postawił na blacie stożkowatą karafkę i sięgnął po zamykającą ją zabawną parasolowatą
zatyczkę. Dawny rzemieślnik próbował nadać temu naczyniu kształt futurystycznego okrętu
przestrzennego. Prawie mu się to udało. Wielki admirał wybrał jeden z kieliszków tkwiących
we wtopionych w ściance uchwytach, przyjrzał mu się pod światło, chuchnął i starł chusteczką
niewielką plamkę. Szkło wyposażono w mikroskopijny antygraw, dlatego nie musiał się
martwić brakiem płaskiej powierzchni na otaczającej go konsoli stanowiska dowodzenia.
Kieliszek zawisł kilka centymetrów nad lśniącym metalem. Obniżył się nieco, gdy admirał
napełnił go bursztynowym płynem.
Po czterdziestej powtórce nagrania – i wychyleniu trzeciej kolejki – na bocznym
wyświetlaczu rozbłysła pomarańczowa ikonka. Farland nie zauważył jej od razu, ale gdy
miganie przykuło w końcu jego uwagę, natychmiast oderwał wzrok od mrowia nadlatujących
rakiet, zatrzymał projekcję i aktywował komunikator. Włączył jednak tylko fonię.
– Farland, słucham – mruknął i wstrzymał oddech.
– Wielki admirale, melduje się porucznik Wagner z pionu komunikacyjnego. – Głos oficera
dyżurnego brzmiał normalnie, Theodoreginald nie wyczuwał w nim napięcia towarzyszącego
przekazywaniu złych wiadomości. Na przykład o kolejnym ataku. – Otrzymałem właśnie
wewnątrzsystemową prośbę o otwarcie łącza kwantowego. Pułkownik Rutta chce z panem
rozmawiać.
Farland odetchnął. Jeszcze nie pora, ale meldunek o następnej zniszczonej sondzie może
nadejść lada moment – i nadejdzie. W ciągu ostatnich czterdziestu ośmiu godzin
w najodleglejszych zakątkach Rubieży umilkło sześć kolejnych stacji monitorowania.
– Łączcie – odparł zwięźle, sięgając palcami do szyi, by dopiąć mundur.
Po chwili wahania zrezygnował. Znał Franciscollina od lat, nie musiał przy nim udawać, że
jest tępym, pozbawionym uczuć, ogwiazdkowanym skurwyklonem, którego nic nie rusza.
Na miejscu pokrytych plazmowymi sferami tarcz liniowca Obcych pojawił się fragment
mostka z kokonem fotela i siedzącym w nim pułkownikiem. Światła na stanowisku
dowodzenia były przygaszone, w tle nie kręcili się żadni ludzie, a mimo to Rutta od razu
podniósł ekran izolacyjny.
– Wielki admirale… – zaczął niepewnie, zapewne zbity z tropu wyglądem przyjaciela.
– Daj spokój – przerwał mu Farland. – Nikt nas teraz nie widzi i nie słyszy.
Pułkownik się skrzywił. Lata doświadczeń zmieniły go w służbistę – kiedy widział przed
sobą przełożonego, instynktownie odnosił się do niego z pełnym szacunkiem i tytulaturą.
Nawet jeśli znał go niemal od dziecka. Zdziwił się mocno, widząc wielkiego admirała,
dowódcę całego sektora, w rozpiętym nonszalancko mundurze i z kieliszkiem w ręce.
Z drugiej jednak strony sam chwilę temu wychylił dwie szklaneczki czegoś mocniejszego, by
zrzucić z karku choć odrobinę przytłaczającego go ciężaru. Tyle że zrobił to w samotności,
