-->

Ksi??niczka

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Ksi??niczka, Pilipiuk Andrzej-- . Жанр: Фэнтези. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Ksi??niczka
Название: Ksi??niczka
Автор: Pilipiuk Andrzej
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 291
Читать онлайн

Ksi??niczka читать книгу онлайн

Ksi??niczka - читать бесплатно онлайн , автор Pilipiuk Andrzej

Wampir wytwarza wok?? siebie specyficzn? atmosfer?. Co? subtelniejszego ni? zapach, co ?owca wampir?w wyczuwa sz?stym zmys?em, zmys?em polowania. Ten zmys? sprowadzi? do Krakowa a? dw?ch ?owc?w.

Monika polubi?a szko??. W?r?d kole?anek wzbudza sympati?, ale szepcz?, nazywaj? j? Ksi??niczk?; jest taka od nich r??na. Wida?, ?e ze Stanis?aw? i Katarzyn? ??czy j? jakie? porozumienie.

Czy mo?na otrzyma? z?oto innym sposobem ni? przez alchemi?, nauk? doskona?ych? Mo?na. Cena jest jednak wysoka. Mistrz S?dziw?j j? zna, zna tajemnic? Bractwa Drugiej Drogi. Czy b?dzie musia? rozsta? si? z ukochanym miastem?

A inspektor policji ma trudny orzech do zgryzienia. Martwy cz?owiek, przyszpilony do pod?ogi szpad?, ?lady trucizn, r?kawica… Jakby tego by?o ma?o, co i raz pojawiaj? si? kolejne trupy, odci?te d?onie, po?amane japo?skie miecze ze sklepu z pami?tkami… I praktykant – m?drala, wymiotuj?cy nawet na widok mumii.

Zadanie inspektora: jak po??czy? to wszystko w sensown? histori??

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 24 25 26 27 28 29 30 31 32 ... 45 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

– O, do licha. – Michał obejrzał się i stwierdził, że wszystkie dziewczyny uciekły.

Klnąc pod nosem, przeszedł do sąsiedniej sali i wywlókł księżniczkę spod gablotki.

– Spokojnie, on i tak nie żyje – powiedział. – A czas ucieka. Musimy go zapytać o „Księgę Tota”…

Wzdrygnęła się, ale pozwoliła się poprowadzić. Proces uchylenia wrót dobiegł końca. Kapłan leżał i patrzył zupełnie przytomnie. Najwyraźniej zainteresowała go żarówka oświetlająca gablotę.

– Widzi nas? – Katarzyna na wszelki wypadek położyła dłoń na kolbie rewolweru.

– Tak. Jesteśmy dla niego jak półprzejrzyste duchy. Nakładają mu się dwie rzeczywistości. Widzi zarysy przedmiotów z naszego czasu i może od biedy ich dotknąć, a pod palcami poczuje fakturę… No i, oczywiście, słyszy. Pytaj. „Księga Tota”, druga droga.

Księżniczka z obawą pochyliła się nad sarkofagiem. Uśmiechnęła się do kapłana słodko, ale jego twarz pozostała ponura. Zadała pytanie po koptyjsku, długi i melodyjny trel…

Kapłan odwarknął w odpowiedzi dłuższą tyradę. Jego głos brzmiał głucho, jakby z oddali. Poczuli dzielącą ich otchłań czasu.

– Mistrzu, nie rozumiem tego, co mówi.

– Jak to?!

– Koptyjski, który znam, dość drastycznie różni się od staroegipskiego… Od jego czasów upłynęło półtora tysiąca lat. Niektóre słowa są podobne, ale czy znaczą to samo…

– Spróbuj.

Wygłosiła kolejne zapytanie, starannie akcentując poszczególne słowa. Kapłan spojrzał na nią ze złością. Odwarknął coś w odpowiedzi.

– Co mówi?

– Chyba zrozumiał, ale z jego odpowiedzi wyłapałam tylko słowa „święte” i „tajemnice”.

– Chyba po prostu wie, ale nie chce odpowiedzieć – zauważyła Stanisława, która ostrożnie stanęła w drzwiach. – I nie należy się dziwić. To były ich najpilniej strzeżone sekrety… Może trzeba było przebrać się za egipskich bogów?

– Tego nie przewidziałem. – Alchemik zwichrzył sobie włosy na głowie. – No trudno, spróbuj go przekonać.

W tym momencie coś zawyło rozdzierająco.

– Psiamać, alarm!

– Uciekajmy! – krzyknęła Stanisława z korytarza.

Puścili się biegiem przez salę ekspozycyjną i po schodach. Na parterze prawie wpadli na strażnika, który z gaśnicą biegł na ratunek zabytkom.

Na szczęście, zaaferowany, pognał dalej. Zeskoczyli do sali i wleźli do dziury, zakrywając ją pospiesznie płytą.

– Więcej szczęścia niż rozumu – mruknął Alchemik. – Zmywamy się.

* * *

Ochroniarz wpadł do sali. Widząc kłęby dymu, uruchomił gaśnicę. Opary rozwiały się. Przesunął wzrokiem po pomieszczeniu, szukając źródeł ognia, i w tym momencie spostrzegł mumię kapłana. Egipcjanin przekrzywił głowę i spoglądał zaciekawiony. Strażnik zamarł na chwilę w bezruchu. A więc stało się, obudził się sukinsyn. Sięgnął do pasa i zaklął wściekle. Musiał zostawić broń w służbówce… Akurat dziś. Akurat, gdy jest potrzebna. Poczuł narastającą panikę, ale wyszkolenie przezwyciężyło naturalny odruch ucieczki.

– A ty dokąd? Wracaj do sarkofagu, ścierwo!

W gaśnicy nie było już piany, ale solidna metalowa obudowa swoje ważyła. Wykonał zamach, by przyładować kapłanowi w łeb. Tak tylko ostrzegawczo, żeby nie zabić na miejscu…

– Witamy w dwudziestym pierwszym wieku – wycedził.

Meref-Neczer-Tot nie rozumiał wprawdzie po polsku, ale widząc rozwścieczonego dwumetrowego mężczyznę, spasował.

– Dobra, dobra – wymamrotał w swoim języku, układając się w trumnie.

Sięgnął po wieko i nakrył nim niczym ochronną tarczą. A potem czar wygasł. Dłoń trzymająca drewno wyschła i skurczyła się momentalnie. Ochroniarz rozejrzał się po podłodze, szukając źródeł ognia. Spokój. Raz jeszcze spojrzał na sarkofag. I nagle dotarło do niego, czego był przed chwilą świadkiem. Alarm wył nadal, a on osunął się, nieprzytomny, na podłogę.

* * *

Szli lochem.

– Dlaczego włączył się alarm? – zapytał Alchemik. – Coś potrąciłem, czy może kapłan się poruszył?

Agentka zamyśliła się głęboko.

– Sądzę raczej, że to był czujnik przeciwpożarowy. Gdy zacząłeś palić kadzidło, zadziałał. Strażnik biegł z gaśnicą w ręce.

Rozgałęzienie. W prawo i w lewo tunel łączący podziemia baszt. Stąd przyszli. Michał, idący przodem, nieoczekiwanie zamarł. W błocie odbite były ich ślady. I nie tylko ich. Coś tędy przeszło może parę minut temu. Miało łapska o trzech pazurach, przypominające ślady nóg kaczki, tylko że wielkości dużego talerza.

– Do kata – zaklął.

– Co to, u diabła, jest? – Agentka ze zdumieniem wpatrywała się w trop.

Odruchowo wyciągnęła pistolet z kabury.

– Zawracamy, szybko – rozkazał.

Dziewczyny spostrzegły, że jego twarz stała się blada jak kreda. Nigdy dotąd nie widziały go w takim stanie i przestraszyły się nie na żarty. Zanurkowali w niski, wilgotny chodnik. Szli inną drogą, kierując się w stronę kościoła Dominikanów.

– Smok? – zapytała Stanisława.

– Przecież smoków nie ma – powiedziała Katarzyna uspokajającym tonem.

Gestem nakazał ciszę. Gdzieś z daleka rozległo się człapanie. Coś szło w ich stronę. Po odgłosie można było sobie wyobrazić duże zwierzę, poruszające się szybko i zwinnie. Agentka uniosła broń.

– Dziabnę go – zaproponowała.

Nagle uwierzyła? Pokręcił głową. Odwrócili się. Dwa zielone punkciki mignęły gdzieś daleko, zbudzone światłem latarek.

– To tylko kot – mruknęła Katarzyna z ulgą.

Jednak Alchemik wydobył zza pasa krócicę, a Stanisława sięgnęła po nagana. Monika położyła dłoń na rękojeści sztyletu. Uniosła język i wysunęła ssawkę. Syknęła cicho. Oczy zgasły i nic już nie było słychać.

– Albo nie był bardzo głodny, albo się przestraszył. – Mistrz spojrzał na Monikę i uśmiechnął się do swoich myśli.

– Zwierzęta przeważnie się mnie boją…

– Kot wlazł tu przez jakąś dziurę – szepnęła agentka.

– I zostawił ślady jak młody słoń. – Jej kuzynka czasem pozwalała sobie na drobne złośliwości.

Niebawem zatrzymał ich rozległy zawał. Zakręcili. Korytarz kończył się litą ścianą skalną, ale gdy Mistrz pchnął ją w odpowiednim miejscu, ze zgrzytem przekręciła się wokół swojej osi. Wielokrotnie natykali się na ceglane mury lub zawaliska, zawracali, kluczyli. Jakim cudem Alchemik nie zabłądził w labiryncie?

– Właściwie to kto wybudował te korytarze i w jakim celu? – zainteresowała się Katarzyna.

– Powstawały przez całe lata, podobnie jak piwnice kupieckie. Niektóre sam projektowałem, ale większość jest starsza. Kopali je między innymi krzyżaccy jeńcy. – Wskazał ścianę. – Popatrzcie na ten wątek muru, wozówka, główka, a następna warstwa przesunięta o połowę długości. To bardzo charakterystyczny sposób budowania, identyczne ściany znajdziecie w Malborku.

– Ale po co?

– Życie niesie różne niebezpieczeństwa. Gdyby miasto padło, tunelami dałoby się ewakuować część ludności na Wawel. Jednak w czasach Jana Kazimierza tamte przejścia zostały zniszczone… A to, co zostało, już się wali. – Oświetlił sufit.

– Jak głęboko jesteśmy? – zapytała Katarzyna.

– Płytko. Te lochy łączyły się z piwnicami kupców. Stąd takie niespodzianki. – Klepnął ścianę, która nieoczekiwanie tuż za zakrętem przegrodziła tunel.

– Zamurowali?

– Może. A może tak stoi od początku. Przeważnie końce tuneli zamurowywano, aby nikt ich nie znalazł. Tylko właściciel kamienicy wiedział, w którym miejscu należy kuć, aby otworzyć wejście…

Jeszcze jeden korytarz. Ten nieprędko runie. Solidne, kamienne sklepienie, wapno, wypłukane spomiędzy głazów, zwisało w postaci stalaktytów.

– Tu jest wyjście na podwórze – powiedział.

Wdrapali się po spiralnie biegnących schodkach i nieoczekiwanie dalszą drogę zagrodził im betonowy mur.

– Tego tu nie powinno być – stwierdził z niepokojem. – Pamiętam kamienną płytę, odchylającą się po zwolnieniu blokady.

– Ktoś zaiwanił płytę i zacementował – mruknęła Monika. – Sądząc po kolorze, bardzo dawno temu. Może nawet jeszcze przed wojną…

Mistrz uderzył pięścią w przeszkodę. Zadudniło.

– Gruba to ona nie jest – powiedział. – Ale łomem będziemy się męczyli przez wiele godzin. A latarki już się wyczerpują. Mamy w arsenale coś mocniejszego? – Spojrzał na Katarzynę.

– Jasne. Trotyl, amonit, semtex…

– Wysadzaj – zdecydował. – Tylko ostrożnie, żeby nie rozniosło całego budynku…

Rozwałkowała bryłkę plastiku w dłoniach i przykleiła do przeszkody. Wgniotła w nią zapalnik.

– Mamy trzy minuty – powiedziała. – Na dół, zaraz rąbnie.

Zbiegli do korytarza.

– Otwórzcie usta i zatkajcie uszy – zadysponowała. – Zaciśnijcie oczy i przygotujcie się na szok.

Odgłos eksplozji był głuchy, przytłumiony i w sumie dość słaby. Z wiekowego sufitu opadło trochę pyłu. Wyszli z lochu i rozejrzeli się nieco zaskoczeni.

Podwórze, które w czasach Alchemika było puste, obecnie zabudowano, przekształcając w jedną z sal pubu. Mimo że dochodziła druga w nocy, nadal było tu sporo gości. Siedzieli zszokowani, pokryci pyłem. Podmuch eksplozji zdmuchnął dekoracje, wybił okna, w piwach pływał tynk… Goście i przybysze z głębin ziemi patrzyli przez chwilę na siebie w zdumieniu. Barman ostrożnie wychylił głowę spod kontuaru. Katarzyna ocknęła się pierwsza. Wyciągnęła legitymację.

– Centralne Biuro Śledcze – oznajmiła gromko. – Przyszykować dokumenty do kontroli, zaraz wrócimy.

Przeszli obok oniemiałych piwoszy, wymknęli się bramą i roztopili we mgle na rynku.

– Pracowita nocka była – stwierdził z westchnieniem Mistrz. – Wracajcie się przespać, choć te kilka godzin. Dziękuję za pomoc. Szkoda, że się nie udało.

– Szkoda – westchnęła Stanisława. – Ale nie wszystko zawsze się udaje…

– Liczyłem na to, że w bibliotece Storma znajdziemy jakieś wskazówki, które nas na nich naprowadzą. Gdy to się nie udało, chciałem sprawdzić niejako od drugiego końca. Ale i to nie wypaliło. Nici rwą się nam w ręku.

1 ... 24 25 26 27 28 29 30 31 32 ... 45 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название