Ksi??niczka
Ksi??niczka читать книгу онлайн
Wampir wytwarza wok?? siebie specyficzn? atmosfer?. Co? subtelniejszego ni? zapach, co ?owca wampir?w wyczuwa sz?stym zmys?em, zmys?em polowania. Ten zmys? sprowadzi? do Krakowa a? dw?ch ?owc?w.
Monika polubi?a szko??. W?r?d kole?anek wzbudza sympati?, ale szepcz?, nazywaj? j? Ksi??niczk?; jest taka od nich r??na. Wida?, ?e ze Stanis?aw? i Katarzyn? ??czy j? jakie? porozumienie.
Czy mo?na otrzyma? z?oto innym sposobem ni? przez alchemi?, nauk? doskona?ych? Mo?na. Cena jest jednak wysoka. Mistrz S?dziw?j j? zna, zna tajemnic? Bractwa Drugiej Drogi. Czy b?dzie musia? rozsta? si? z ukochanym miastem?
A inspektor policji ma trudny orzech do zgryzienia. Martwy cz?owiek, przyszpilony do pod?ogi szpad?, ?lady trucizn, r?kawica… Jakby tego by?o ma?o, co i raz pojawiaj? si? kolejne trupy, odci?te d?onie, po?amane japo?skie miecze ze sklepu z pami?tkami… I praktykant – m?drala, wymiotuj?cy nawet na widok mumii.
Zadanie inspektora: jak po??czy? to wszystko w sensown? histori??
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– Ciekawy gość – odezwał się wreszcie. – Bardzo dobry w szabli. Widziałeś kiedyś, żeby ktoś tak sobie radził?
– Mój dziadek – mruknął łowca. – Ale chyba nie aż tak dobrze. Ciekawe, co tu się dzieje. Bo nie sądzę, by do polskich obyczajów należało rąbanie się po nocach bronią białą.
– Ciekawe. Ale to ktoś taki jak my. Prawdziwy mężczyzna… – Starzec przymknął oczy. – I chyba wiele przeżył. Umie zabijać i jednocześnie nauczył się cenić ludzkie życie. Bo przecież mógł ich pozabijać. Podobnie jak ty.
– Ja nie uśmiercam ludzi. Chyba że trzeba.
– Zabiłeś pięciu, mając dwanaście lat. Wcześnie przeszedłeś inicjację i stałeś się wojownikiem. Zwróciłeś uwagę na jego broń?
– Hmmm. Szabla. Podobna do naszych z kształtu.
– Tak zwana batorówka. Upowszechniły się w Polsce, gdy książę z Siedmiogrodu, Stefan Batory, został ich królem. Kształt jak kształt.
– Na głowni miał chyba jakiś napis nałożony złotymi literkami – zauważył. – Nie miałem czasu się przyjrzeć.
– A ja próbowałem. Metal miał strukturę jak słoje drewna…
– Damast?
– Raczej bułat. Widziałem coś takiego tylko raz w życiu. Może jest to miłośnik dawnej broni, a może szermierz. Może ktoś taki jak my, człowiek, który na niezwykłych przeciwników używa niezwykłej broni.
– A tych sześciu?
– Sam oceń.
– Przeszli przeszkolenie, przynajmniej podstawowe. Powiedzmy, ktoś ich nauczył podstawowych cięć. Ale to patałachy… Słabi fizycznie i słabi na duchu. Dopóki mieli przewagę trzech na jednego, nawet dzielnie sobie poczynali. Gdy załatwiłem pierwszego, nagle powietrze z nich zeszło jak z przekłutego balonika.
– Poszli w sześciu na jednego, ale jednocześnie zabrali miecze zamiast pistoletów. Ciekawe, dlaczego?
– Może i jedni, i drudzy należą do jakiegoś stowarzyszenia, którego kodeks nie zezwala na używanie broni palnej w porachunkach? Na przykład masoni mają swoje zwyczaje…
– Niewykluczone. Ale nie słyszałem, żeby masoni rżnęli się mieczami samurajskimi. Oni wolą oplatać wroga siecią intryg i pieniędzy.
Arminius przeciągnął się, aż mu stawy zaskrzypiały.
– Pora pogadać konkretnie – powiedział. – Jak rozumiem, do tej pory z poszukiwań małej wampirki nic ci nie wyszło. Mógłbyś przybliżyć zastosowaną metodę?
– Przypuszczałem, że ktoś taki, jak ona, lubi pokręcić się wśród ludzi. Dziadek wspominał, że wampiry często mają szerokie zainteresowania artystyczne, lubią antyki i obrazy. Dlatego łaziłem po Starym Mieście i wypatrywałem jej przez kilka godzin.
Starzec uśmiechnął się leciutko.
– To i tak mądrzej niż czatować przed bankiem krwi – mruknął. – Przeanalizujmy, co o niej wiemy.
– Ma minimum dwieście lat, choć wygląda na szesnaście.
– Sądzę, że jest dużo starsza. Nie mam na to dowodów, po prostu przeczucie. Jeśli potrafiła poharatać nam golema, to znaczy, że jest niezła…
– Musi gdzieś mieszkać.
– Nie wiemy, gdzie. Ech, trzeba było wmontować w golema policyjną pluskwę. Nie pomyśleliśmy. Ale zwróć uwagę na to, że wyszedł od nas i po niecałej godzinie wrócił.
– Dwadzieścia minut na dojście, dwadzieścia na walkę, dwadzieścia na powrót?
– Nie. Wracał dużo wolniej: był ciężko uszkodzony. Powiedzmy, dziesięć minut na dojście, dziesięć na walkę, czterdzieści na powrót? Tego nie ustalimy. No, nieważne. W każdym razie to potwierdza moje przeczucia. Mieszka gdzieś niedaleko. Zainteresowania?
– Medycyna? Wspominałeś, że na obrazach z Sofii jest pielęgniarką…
– No cóż, dla wampira jest to niezłe zajęcie… Ale obecnie szesnastolatka ma nikłe szanse pracy w tym zawodzie.
– Może dorabia sobie jako opiekunka do dzieci?
– Zbyt ryzykowne. Co innego dobić rannego i podciągnąć mu litr krwi, co innego zagryźć dzieciaka. Nie opłaca się tak ryzykować.
– Lubi muzykę. Pamiętasz to zdjęcie z koncertu?
– Dawała kwiaty.
– Właśnie – zapalił się młody. – Na pewno nie była zwykłym widzem, bo nie weszłaby na scenę! Jeśli stała tam, to znaczy, że była zaprzyjaźniona z muzykami. Kręciła się przy nich, chodziła z nimi na wino albo sama gra na jakimś instrumencie?
– Może to dobry trop. – Poskrobał się po głowie.
– Może dałoby się ją jakoś wywabić z kryjówki.
– Tylko jak? Urządzimy międzynarodowy konkurs? – Stary przyrodnik uśmiechnął się pobłażliwie.
– W sumie czemu nie. Wygląda pan odpowiednio dostojnie. Przyjdzie pan na Akademię Muzyczną, przedstawi się jako światowej sławny dyrygent i zaproponuje zorganizowanie przesłuchania studentów i, powiedzmy, zdolnych samouków.
– Widzę tu jeden drobny problem. – Uśmiechnął się Arminius. – Ja nie mam zielonego pojęcia o muzyce. Zastanówmy się teraz, czy bywa na koncertach…
Oczy Laszlo zrobiły się okrągłe jak spodki.
– A, o tym nie pomyślałem… Zaraz! Widziałem kiedyś jeszcze jedno zdjęcie. W gazecie. To była recenzja z koncertu jakiejś młodzieżowej orkiestry. Wydawało mi się, że ją rozpoznałem. Grała na skrzypcach. Wykonywali, o ile pamiętam, poemat symfoniczny „W lesie” Ciurlionisa. Nasza wampirka naprawdę lubi muzykę…
– No to zanotuj. Punkt pierwszy: koncerty. Punkt drugi?
– Musi skądś zdobywać pieniądze na utrzymanie. Musi gdzieś mieszkać. Musiała wreszcie zalegalizować jakoś swój pobyt, jeśli chce tu zostać dłużej.
– Po kolei. Pieniądze?
– Kilka możliwości. Może rabować ludzi, przy jej szybkości i sile poradzi sobie nawet gołymi rękami. Ale to strategia na krótką metę. Szesnastoletnia blondynka napadająca przechodniów szybko zwróci na siebie uwagę policji.
– Słusznie. Mogła wprawdzie na samym początku pobytu tutaj obrabować bank, ale to mało prawdopodobne.
– Może dawać dupy pedofilom…
– Wyrażaj się – skrzywił się stary.
– …ale jakoś mi to do niej nie pasuje. Może mieć w Polsce krewnych, rodzinę lub khm… nazwijmy to, uczniów.
– Punkt dla ciebie, o tym nie pomyślałem. Ale jest też pewna możliwość. Najprostsza.
Laszlo spojrzał na niego spod oka.
– Jaka?
– Pomyśl sam. Ile ma lat? Szesnaście. Tu jest jeszcze dzieckiem. Przypuszczam, że wsadzili ją do domu dziecka, ewentualnie oddali pod opiekę rodzinie zastępczej.
– To jest myśl…
– Nie wiem, ile tu mają domów dziecka, ale to nie problem się dowiedzieć. – Z kuchni przyniósł nadpaloną nieco książkę telefoniczną. – Hmmm… sporo.
– I co dalej? – zapytał Laszlo. – Zaczaimy się pod każdym, patrząc, kto wchodzi, a kto wychodzi?
Arminius westchnął ciężko.
– Po co? Pójdę tam i podam się za jej dziadka. Powiem, że przyjechałem z Bośni i szukam ukochanej wnuczki. I po problemie.
– A jeśli okaże się, że ona tam jest? Rozwalisz ją od razu czy co?
– Będę chodził rano, kiedy dzieci są w szkole. Przy odrobinie szczęścia dorwiemy ją może nawet jutro…
Arminius wyszczotkował garnitur i przejrzał się w kawałku stłuczonego lustra.
– Nieźle – mruknął. – Całkiem szykownie. Choć schudłem nieco ostatnimi czasy, ale to nawet lepiej… Dla sprawy.
– Ale nie wygląda pan jak uchodźca z Bośni. – Laszlo najwyraźniej miał wątpliwości.
– A czy to ważne? Jeszcze tylko zdjęcie…
Z plecaka wydobył aparat cyfrowy i małą drukarkę. Pstryknął fotkę reprodukcji „Góralki z koszem śliwek”. Podczepił kabelek i wydrukował. Obejrzał z zadowoleniem efekt końcowy.
– No i gotowe – ucieszył się. – Wygląda jak fotografia.
– Strój sprzed stu pięćdziesięciu lat. – Młody znowu zgłosił zastrzeżenie.
– A skąd oni mogą wiedzieć, jak się ubieramy u nas w Bośni? Cholera, szkoda, że twój samochód ma oznaczenia z wysp Tuvalu. Ale trudno. I tak nie pamiętam, jakie są bośniackie. A i oni tego nie wiedzą…
– Przyjechała tu z Kosowa – zauważył Laszlo. – A to kawałek drogi od Bośni. Cholera wie, skąd tam się wzięła i co robiła. Może lepiej powiedz, że jesteś Albańczykiem?
– Nazwisko Stiepankovic nie brzmi jak albańskie… Hm, a Serbów chyba nikt nie lubi. Vamblery brzmi odpowiednio zagadkowo i przy tym nieco międzynarodowo.
– Można i wymówić z angielska… – podsunął młody.
– Czy wyglądam na emerytowanego nauczyciela?
– Eee, wydaje mi się, że tak. Choć bardziej może na wykładowcę z uniwersytetu.
– Dobra. Znasz jakieś miasta w Bośni?
– Dubrownik, nie to chyba Chorwacja albo i Słowenia… Ale przecież jest Sarajewo! I zdaje się mają tam uniwersytet…
– I znakomicie. A zatem jestem wykładowcą uniwersyteckim z Sarajewa. Hmmm. Na przykład biologiem. Może jestem ciut za stary, ale z drugiej strony, po wojnie mogą mieć braki w kadrze.
– Myślę, że to akurat najmniejszy problem. Ludzie wiekowi mogą nadal prowadzić cenne badania naukowe, mimo przekroczenia, nazwijmy to, wieku emerytalnego… Gorzej będzie, jak zapytają o dokumenty. Co wtedy – zadumał się młody łowca. – Co im pokazać?
– Cokolwiek, choćby bilet miesięczny. Przecież i tak nie znają węgierskiego. Myślę, że nie zapytają. – Uśmiechnął się leciutko. – Nie wypada tak wypytywać czcigodnego starca, który szuka ukochanej wnuczki…
Zapakowali się do samochodu i ruszyli przez miasto. Niebawem zatrzymali się przed pierwszym z wytypowanych domów dziecka. Obrzydliwa budowla.
– Dziewiąta. – Przyrodnik popatrzył na zegarek. – I świetnie. Najlepsza pora na atak.
Wysiadł z wozu. Przygarbił się odrobinę, a na jego twarzy odmalował się wyraz nieokreślonej troski. Podszedł do drzwi i pociągnął za klamkę. Zamknięte na głucho. Nacisnął guzik dzwonka. Zabrzęczał domofon. Wszedł i już po chwili odnalazł gabinet pani dyrektor.
– O co chodzi? – warknęła, unosząc wzrok.
– Mówi pani po angielsku, niemiecku lub francusku? – zapytał z uprzejmym uśmiechem.
– Czym mogę służyć? – powtórzyła, tym razem po niemiecku, ale nie mniej agresywnie.
– Jestem profesor Arminius Vamblery – przedstawił się. – Paleontolog i etnograf z uniwersytetu w Sarajewie.
Nie zrobiło to na niej żadnego wrażenia.
– No i co? – Przekrzywiła głowę.