Ksi??niczka
Ksi??niczka читать книгу онлайн
Wampir wytwarza wok?? siebie specyficzn? atmosfer?. Co? subtelniejszego ni? zapach, co ?owca wampir?w wyczuwa sz?stym zmys?em, zmys?em polowania. Ten zmys? sprowadzi? do Krakowa a? dw?ch ?owc?w.
Monika polubi?a szko??. W?r?d kole?anek wzbudza sympati?, ale szepcz?, nazywaj? j? Ksi??niczk?; jest taka od nich r??na. Wida?, ?e ze Stanis?aw? i Katarzyn? ??czy j? jakie? porozumienie.
Czy mo?na otrzyma? z?oto innym sposobem ni? przez alchemi?, nauk? doskona?ych? Mo?na. Cena jest jednak wysoka. Mistrz S?dziw?j j? zna, zna tajemnic? Bractwa Drugiej Drogi. Czy b?dzie musia? rozsta? si? z ukochanym miastem?
A inspektor policji ma trudny orzech do zgryzienia. Martwy cz?owiek, przyszpilony do pod?ogi szpad?, ?lady trucizn, r?kawica… Jakby tego by?o ma?o, co i raz pojawiaj? si? kolejne trupy, odci?te d?onie, po?amane japo?skie miecze ze sklepu z pami?tkami… I praktykant – m?drala, wymiotuj?cy nawet na widok mumii.
Zadanie inspektora: jak po??czy? to wszystko w sensown? histori??
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– A więc mędrcy kabaliści zbudowali golema i przebywa on obecnie w… – zaczęła Katarzyna.
– Tak. Zawsze buduje się dwa i, poddawszy je próbom, niszczy mniej doskonałego. Dobrze wykonany jest prawie nie do rozpoznania.
– Hmm… Czyli następnym razem może zaskoczyć nas na ulicy? Nie da się go jakoś wyłuskać z tłumu?
– Ma kilka charakterystycznych cech. Nazywamy je stygmatami golema. Po nich daje się go rozpoznać. Nawet w tłumie…
– Jakie to cechy? – zapytała księżniczka.
– Stygmaty są psychiczne i fizyczne. Golem jest bezpłodny, nie odczuwa pociągu seksualnego, najczęściej ma niewykształcone narządy rodne. Czasem nie umie się wysłowić, jąka się lub mówi rzeczy niezrozumiałe. I nie czuje przynależności do rodzaju ludzkiego. Jego ciało jest doskonalsze niż ciało człowieka. Może nie spać przez wiele dni, wytrzymuje niezwykle długo bez wody i pożywienia. Można go zamurować żywcem, a on i tak przetrwa całe lata, gdyż nie potrzebuje powietrza. Ma płuca, ale służą one tylko po to, by mógł wydawać dźwięki. Gdy nie mówi, nie oddycha. Prawidłowo wykonany w zasadzie nie różni się od ludzi, można go jednak rozpoznać po tym, że ma pewne cechy szczególne. Na klatce piersiowej w okolicy serca posiada zagłębienie w kształcie misy. Na czole widnieje u niego znak w kształcie litery Y lub X. Jego lewa stopa jest odrobinę bezwładna. I jest długowieczny. Może żyć nawet sto pięćdziesiąt lat.
– Jasna cholera! – Katarzyna domyśliła się pierwsza.
Zerwała się od stołu, wywracając krzesło. Pozostali też odskoczyli do tyłu. W następnym ułamku sekundy trzymała już w ręce pistolet, a koniec lufy celował w czoło starca.
– Pociski z ołowianymi czubkami, rusz się tylko, a wpakuję w ciebie dwanaście! – krzyknęła.
Spojrzał na nią zupełnie obojętnie.
– I naprawdę sądzisz, że mnie to zabije? – Uśmiechnął się. – Przeżyłem gorsze rzeczy niż odstrzelenie głowy.
Stanisława poczuła, jakby połknęła kostkę lodu. Jej żołądek promieniował chłodem.
Wystarczy, że zdmuchnie świecę, pomyślała. W ciemności wykończy nas w kilka sekund.
– Usiądźcie – poprosił łagodnym, spokojnym głosem. – Gdybym chciał was zabić lub gdybym dostał takie polecenie, dawno byście nie żyli.
Alchemik zdecydował się pierwszy.
– Golemy można zbudować na dwa sposoby – podjął opowieść antykwariusz. – W sposób, nazwijmy to, naukowy, nadając im rozum, wdrażając do procedur logicznego myślenia, a nawet planowania przyszłości. I na sposób drugi. Mnie zbudował cadyk Salomon Storm przy współudziale wszystkich kabalistów z Krakowa oraz kilku przesiedleńców z Rzeszy. Wyposażył mnie w umysł niemal równy swojemu i nakazał strzec biblioteki. Nie posiadam mocy koniecznej do ochrony sprawiedliwych i nie jest to moim zadaniem. Można też zrobić wszystko po partacku… Tak jak Jehuda ben Becalel z czeskiej Pragi, który do tego był tak nieostrożny, że o jego doświadczeniach dowiedzieli się goje… Można to zrobić szybko, zwalić na stos kupę gliny, ulepić z niej kukłę, napisać na dłoni kilka hebrajskich liter i tchnąć w nią życie pobawione rozumu. Tak wykonany golem będzie miał wszystkie cechy prawdziwego, ale nadawać się będzie do jednorazowej akcji. Można go wysłać, by ukręcił komuś głowę, i trzeba go zniszczyć, nim nadejdzie czas szabasu.
– Dlaczego? – Monika pierwsza zadała pytanie.
– Będzie próbował dostać się do synagogi, a nie wolno mu tego uczynić, gdyż, podobnie jak ja, pozbawiony jest duszy.
– Jak to, to pan… – wykrztusiła Katarzyna.
– Duszę może dać tylko Bóg, a mnie uczyniła ręka człowieka. Jest też jeszcze jedna cecha golema. Brak wolnej woli. Mnie zakazano chodzić do synagogi, dlatego, mimo przemożnej chęci, pozostaję tutaj.
– Brak wolnej woli, czy to znaczy…? – zapytał Mistrz.
– Cadyk nakazał mi pilnować biblioteki. Więc pilnuję. I będę pilnował, póki moje istnienie nie dobiegnie końca.
– Minęło prawie siedemdziesiąt lat.
– Mój czas biegnie inaczej niż wasz. Poza tym nie zabroniono mi umilać go sobie czytaniem książek. O co jeszcze chcielibyście zapytać?
– Jak zabić golema? – W oczach agentki zapłonęła determinacja.
– To bardzo proste – wyjaśnił. – Nad tą stopą, na którą utyka, na łydce jest zgrubienie. Trafienie tam powoduje u nas śmierć przez wykrwawienie.
– Ale przecież wy nie macie krwi… – zauważyła księżniczka.
– Mamy. Ale to jedyne miejsce, gdzie przybiera ona z grubsza materialną formę istnienia. Druga metoda jest trudniejsza. Ożywia nas zaklęcie hebrajskie. – Podwinął rękaw koszuli. Na przedramieniu widniał ciąg znaków. – Jak widzicie, ostatni wyraz brzmi emet, czyli prawda, jeśli jednak zetrze się literę alef, zamienia się on w słowo mot, czyli śmierć. Usunięcie tej jednej litery wystarczy, by zamienić żywą istotę z powrotem w pył, z którego się zrodziła.
– Nie boi się pan mówić tego tak otwarcie? – zdumiała się alchemiczka.
– Przecież widzę, że mnie nie zabijecie. – Wzruszył ramionami. – Więc czego mam się obawiać?
Arminius obejrzał samopał.
– Jestem pełen podziwu – powiedział wreszcie. – Ale czy to bezpieczne?
– Dobra stal narzędziowa. Oczywiście, używając normalnego prochu trzeba się liczyć z tym, że naprężenia będą zbyt duże i struktura metalu wcześniej czy później się podda. Strzeliłem z niego jak na razie dwa razy. Raz dla sprawdzenia, czy działa, i raz…
– …do mnie. Ile jeszcze wytrzyma?
– Może pięć strzałów, może dwadzieścia… Ale wolałbym kropnąć ją jednym strzałem i zrobić nową pukawkę.
– Bardzo rozsądnie.
– Mamy jeszcze karabin – przypomniał sobie Laszlo. – Ten, którym mnie trzymałeś w szachu. Możemy go w razie czego wykorzystać.
– Nie bardzo. Kupiłem go od handlarza starociami. Komora nabojowa dawno już przewiercona, zresztą i tak nie miałem do niego amunicji. Co najwyżej lufa może się przydać…
Zakurzony wolumin oprawiony w szare płótno. Sporządzono go pod koniec osiemnastego wieku, jednak jego treść odnosi się także do wydarzeń wcześniejszych. Alchemik próbował odczytać wyblakły atrament, ale nie poradził sobie. Za słabo poznał jidysz, z kabalistami zawsze rozmawiał po hebrajsku lub aramejsku. Izaak Apfelbaum, golem, bez najmniejszego kłopotu tłumaczy zawiłości rękopisu. Nie ograniczają go ludzkie słabości, nie czuje zmęczenia, nie nuży jednostajna praca.
– Bractwo Drugiej Drogi posiada w Krakowie swoich adeptów. Ci z tłumu ni ubiorem, ni zachowaniem wyróżnić się nie dają, jednakowoż gdy między sobą rzeczy czynią, w habity na kształt zakonnych świętokradczo członki swe oblekają. Niektórzy dawniej z wiarą naszą mojżeszową ich wiązali, prawdą to jednak nie było, gdyż wiary oni żadnej nie dochowują, a przez grzech sodomii i mordy popełnianie w nienawiści u żydów i chrześcijan się znajdują. O ile jednak rabini ludowi o nich powiedzieli, o tyle magistrat i rada pachołkom starościńskim ich ściganie powierzyli, uświadomienia ludu chrześcijańskiego w tym względzie zaniedbując, przeto trudy, z miasta zarazy tej kainowej wyplewienia, na nas wyłącznie spadają.
– To niewiele – mruknął Alchemik. – Mniej nawet niż ja wiem. Nie zachowały się jakieś księgi sądowe, dokumenty dotyczące tych schwytanych? Jeśli tak bardzo ich nienawidziliście, to logiczne wydaje się, że przed śmiercią wyciśnięto z nich to i owo…
Antykwariusz ruszył gdzieś na górę po schodach. Świecę zostawił na dole.
– On nie potrzebuje nawet światła – szepnęła Stanisława.
– Ja też nie. – Wzruszyła ramionami Monika.
Wrócił po chwili z kolejną zakurzoną księgą.
– To rękopis o alchemii – powiedział. – Sporządził go Mojżesz Issereles Auerbach czyli Rabbi Moses Remuch.
– Znałem go – wymamrotał Alchemik. – To był wielki człowiek…
– Michał Sędziwój z Sanoka, otrzymał sekret tynktury od swego nauczyciela i mistrza Setoniusa zwanego Cosmopolitą – czytał Apfelbaum. – On też sekret natury zjawiska transmutacji pragnął poznać i mnie w niektóre arkana alchemii wprowadził, sądząc, iż mógłbym być mu pomocnym…
Przerzucił kilkanaście stron.
– Dziwnie słuchać relacji o własnych dokonaniach – mruknął Mistrz.
– Bractwo Drugiej Drogi, które wedle tego, co wiemy, plugawców i rzezimieszków skupia, którzy arkana alchemii zgłębić próbują, jednak nie dla mądrości ukrytej poznania, ale by złoto zdobyć, a wraz z nim władzę nad ludźmi, której szczególnie pożądają. Pojawiwszy się w Krakowie około 1602 roku, zrazu brata Marka dominikanina porwali i srodze torturując, wiedzę jego wysondować próbowali. Odkrywcą on był sztuki, jak złoto przez dodanie niklu do srebra podobnym uczynić i sekret ten na torturach im wydał, nic więcej jednak z niego nie wydarli, przeto poranionego ciężko pod miastem ostawili, aż po trzech dniach skutkiem zadanych gwałtów zmarł. Wtedy mistrza Michała Sędziwoja dopadli i srogim go poddali sztukom, pięty mu żywym ogniem paląc.
Katarzyna spojrzała na Alchemika. Siedział zasłuchany, widać przypominając sobie dawne dzieje…
– On jednak dzielnie tortury przetrzymał, a chwilę sposobną wykorzystawszy, ręką uwolnioną kata swego zdławił i z okowów oswobodzon, na wolność się wyrwał, mimo okulawienia srogiego, siedmiu członków sekty po drodze zabijając. Wrócił dnia następnego na czele przyjaciół i szturmem siedzibę łotrów wzięli, wewnątrz jednak ducha żywego już nie zastali, a jedynie garść złotych ziaren z pyłu podłóg zebrawszy, domyślać się mogli, że druga droga transmutacji istotnie odkrytą została.
– W odwecie zabili potem w ciągu kilku lat sześciu adeptów alchemii, nieomal kładąc jej kres – westchnął Michał. – Wtedy też zebrałem grupę godnych zaufania ludzi i zacząłem ich szkolić. – Skinął głową w stronę Stanisławy. – Jednak Bractwo nie dało już potem znaku życia…
– Druga droga. – Agentka spojrzała na wampirzycę. – Wspominałaś coś o oliwie i ludzkiej krwi?
– W Bizancjum było trochę alchemików – odpowiedziała. – Większość greckich, ale i trochę uchodźców z krajów arabskich, głównie z Egiptu.