Ksi??niczka
Ksi??niczka читать книгу онлайн
Wampir wytwarza wok?? siebie specyficzn? atmosfer?. Co? subtelniejszego ni? zapach, co ?owca wampir?w wyczuwa sz?stym zmys?em, zmys?em polowania. Ten zmys? sprowadzi? do Krakowa a? dw?ch ?owc?w.
Monika polubi?a szko??. W?r?d kole?anek wzbudza sympati?, ale szepcz?, nazywaj? j? Ksi??niczk?; jest taka od nich r??na. Wida?, ?e ze Stanis?aw? i Katarzyn? ??czy j? jakie? porozumienie.
Czy mo?na otrzyma? z?oto innym sposobem ni? przez alchemi?, nauk? doskona?ych? Mo?na. Cena jest jednak wysoka. Mistrz S?dziw?j j? zna, zna tajemnic? Bractwa Drugiej Drogi. Czy b?dzie musia? rozsta? si? z ukochanym miastem?
A inspektor policji ma trudny orzech do zgryzienia. Martwy cz?owiek, przyszpilony do pod?ogi szpad?, ?lady trucizn, r?kawica… Jakby tego by?o ma?o, co i raz pojawiaj? si? kolejne trupy, odci?te d?onie, po?amane japo?skie miecze ze sklepu z pami?tkami… I praktykant – m?drala, wymiotuj?cy nawet na widok mumii.
Zadanie inspektora: jak po??czy? to wszystko w sensown? histori??
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– Owszem. W takich złożach znajduje się surowiec na pierścionki. W Polsce znam jedno miejsce, gdzie można znaleźć takie glinki.
– Tutaj? – zapytała Monika.
Kiwnął głową, ale nie odpowiedział wprost. Wstał z fotela i przeszedł się po swoim poddaszu.
– Mamy do rozwiązania dwa problemy – powiedział. – Primo, golem. Nie bardzo się znam na tym draństwie… Secundo, Bractwo Drugiej Drogi. Oba te problemy rozwiązać możemy bardzo prosto. Musimy zdobyć fachową literaturę i doczytać…
– Fachową literaturę – jęknęła Katarzyna. – Poszukamy w Bibliotece Uniwersytetu Jagiellońskiego?
Spojrzał na nią z lekkim uśmiechem.
– Miałem na myśli naprawdę fachową literaturę. Są książki, których strzeże się pilnie, by nigdy nie wpadły w ręce profanów. By zawarte w nich tajemnice nie stały się własnością ogółu.
– Biblioteka Watykańska? – zaproponowała Stanisława.
– Między innymi. Ale tu, w Krakowie, był bogaty zbiór takiej właśnie literatury. Kiedyś nawet z niego korzystałem.
– Czy nadal istnieje? – Monika podniosła głowę.
– Nie da się wykluczyć. To księgozbiór cadyka Salomona Storma. Kilkanaście tysięcy ksiąg, co najmniej połowa rękopiśmienna. Manuskrypty arabskie, egipskie, żydowskie, hinduskie, perskie… A wszystkie dotyczące sztuk tajemnych. – Jego oczy zasnuła mgiełka rozmarzenia.
– Może zaczniemy od ustalenia, gdzie się znajdował – zaproponowała Katarzyna. – Potem sprawdzimy, czy jest tam nadal, jeśli nie – zaczniemy szukać. Jeżeli wpadł w ręce hitlerowców, mógł zostać zniszczony lub trafić do instytutu Ahnenerbe założonego przez Himmlera. A jego archiwum szczęśliwie odnalazło się kilka lat temu w Poznaniu.
Alchemik wytrzeszczył oczy.
– Naprawdę!? – zdumiał się.
– Pisali o tym w gazetach. Zabezpieczono trzy szafy starodruków i rękopisów. Trzymają je teraz w archiwum uniwersytetu.
– Muszę się do tego dorwać. – Zatarł dłonie. – Ale księgozbiór Storma nie zmieściłby się w trzech szafach. Zresztą, gdyby trafił w ich ręce, wygraliby wojnę…
– Dobrze. – Katarzyna wróciła do przerwanego wątku. – Rozbierzmy problem warstwami. Gdzie go przeglądałeś, Mistrzu?
– Hmmm. Głupio to zabrzmi. Cadyk odrobinę mi nie ufał. Zresztą nikomu nie ufał. Zawiązał mi oczy. Potem długo łaziliśmy po Starym Mieście, żebym stracił orientację. I wreszcie weszliśmy do jakiegoś budynku, tam pozwolił mi zdjąć opaskę. Okna były starannie zasłonięte… Wyprowadził mnie tak samo.
– Do licha – wycedziła Katarzyna ze złością. – Łatwo powiedzieć: gdzieś na Starym Mieście. Tu jest kilkaset kamienic, w każdej po kilkanaście mieszkań. Te książki mogą być gdziekolwiek.
Alchemik dostojnie kiwnął głową.
– Sądzę, że to nie mogło być zwykłe mieszkanie – powiedział. – Tylko czy woluminy tam zostały? Wyobraź sobie tę sytuację. Wojna, Żydzi przeczuwają, że może ich spotkać straszny los…
– Od uchodźców z Rzeszy tego i owego mogli się dowiedzieć – zauważyła informatyczka.
– Muszą ukryć bezcenne starodruki i rękopisy. Sądzisz, że zostawiliby to w zwykłym mieszkaniu? A gdyby Niemcy, tak jak robili w innych miastach, wysiedlili całą dzielnicę, by tam zamieszkać? Jak w razie nagłej decyzji władz wywieźć kilkadziesiąt metrów sześciennych papieru?
– Co pan sugeruje?
– Gdybym ja to ukrywał, a miałbym mieszkanie, powiedzmy, pięciopokojowe, trzy pokoje zapełniłbym książkami, a potem… Potem zamurowałbym wejście i udawał, że mieszkanie jest dwupokojowe. Druga możliwość to oddzielenie części strychu fałszywą pochyłą ścianą udającą dach, ale to uznałbym za ostateczność. Jest wojna, mogą być bombardowania. Lepiej ukrywać na niższych piętrach.
– A w piwnicach?
– Trudno ocenić, ale tam jest przeważnie wilgotno. Nie wiedzieli, ile czasu upłynie, zanim skończy się okupacja. Jasne, że mogli zawinąć książki w nawoskowane gazety i pozamykać w skrzyniach, ale jeśli musieli działać szybko i dyskretnie, ten wariant odpada.
– Hmm. Pytanie jeszcze, czy nie wydobyli tego po wojnie. Nawet, jeśli wszyscy zginęli, to mogli powierzyć informacje znajomym, krewnym, mogli je zostawić gdzieś w postaci szyfru, który byliby w stanie złamać inni miłośnicy matematyki sefiriotycznej…
– To jedna z możliwości.
– Chyba muszę wybrać się do hipoteki, a potem do administracji budynków komunalnych – powiedziała z westchnieniem.
– I co chcesz zrobić? – zaciekawił się.
– Muszę przejrzeć wszystkie przedwojenne księgi wieczyste, a potem porównać dane ze stanem obecnym. Znajdę, wcześniej czy później, jego adres.
– Wspominał, że mieszkanie jest kupione na kogoś innego. On je tylko wynajmował, żeby trzymać tam bibliotekę.
– W księgach będą numery działek i powierzchnia użytkowa lokali. Pośród tych kilku, kilkunastu tysięcy mieszkań trzeba znaleźć to jedno, którego powierzchnia zmniejszyła się skokowo, powiedzmy, o jedną trzecią. Trzeba będzie też uwzględnić mieszkania, które powstały przez podział dużych przedwojennych na mniejsze.
– To brzmi bardzo poważnie.
– Owszem. Robótka będzie upojna…
– Mogą się pojawić fałszywe tropy – zauważyła Stasia. – Jeśli czynsz naliczany jest na postawie powierzchni, to każdemu chyba zależy, żeby urwać kilka metrów kwadratowych. Z kolei po wojnie, jeśli robiono tu zagęszczanie, ludzie mogli zamurowywać pokoje, aby władza nie mogła ich odnaleźć… A potem, w spokojniejszych czasach, po ich otwarciu już tego faktu nie zgłaszali…
– Do diaska.
Zamilkli.
– A gdyby podejść od drugiej strony? – zapytała księżniczka. – Może niepotrzebna nam biblioteka cadyka Storma, może wystarczy ktoś obeznany w kabale, kto nam o tym opowie i poradzi, jak się zabezpieczyć?
– Moi przyjaciele z pewnością już nie żyją. – Sędziwój podrapał się po głowie. – Ale… Może jeden został? Spotkałem go piętnaście lat temu, teraz musiałby mieć dziewięćdziesiąt. Spróbuję go odnaleźć. Jednak biblioteka bardzo by nam się przydała. Golem nie jest jedynym problemem, z którym przyszło nam się zmierzyć. Muszę ustalić pewien numer telefonu… Jutro sobota – przypomniał sobie. – To wyjątkowo kiepski dzień, żeby załatwiać sprawy z Żydami.
– Hipoteka też pewnie zamknięta – zauważyła Stasia.
– Jeszcze jedno pytanie. Przyjmijmy, że znajdziemy mieszkanie, w którym brakuje dwu pokoi. Co wtedy? – Katarzyna przekrzywiła głowę.
– Jestem durniem – mruknął. – Szyby.
– Co szyby?
– Gdyby kilka pokoi stało latami zamurowane, to szkło w ich oknach byłoby potwornie brudne.
– Poszukamy zatem, patrząc po oknach. – W jej oczach zalśniły figlarne ogniki. – A potem przystawimy drabinę.
– Część może być od podwórza – zauważyła Monika.
– A w wielu bramach są domofony…
– W podwórzu raczej nie, bo ludzie mieszkają tam okno w okno, i sąsiedzi z naprzeciwka dostrzegliby coś podejrzanego – rzuciła Stasia. – Do chrzanu. Od strony ulicy też nie.
– Chyba że od Plant – podsunęła księżniczka.
Poskrobał się po brodzie.
– Wiesz – powiedział wreszcie – z tymi oknami to był dobry pomysł, ale jednak nie do końca. Musimy opracować inną metodę.
– Piece – podsunęła agentka. – Sądzę, że na Starym Mieście dawno już zainstalowano centralne ogrzewanie. Tymczasem część mieszkania, która oficjalnie nie istnieje, nie może być oficjalnie ogrzewana. Zatem pali się tam nadal w piecach kaflowych.
– Błąd logiczny. – Pokręcił głową. – Jeśli gdzieś instaluje się ogrzewanie, to po pionach. Robotnicy wywierciliby w suficie dziurkę piętro wyżej i wleźli prosto do tajnej biblioteki. Ale powiedziałaś tu coś, co kieruje nas na zupełnie nowe tropy.
Katarzyna zastanawiała się nie dłużej niż dziesięć sekund.
– Ludzie – powiedziała wreszcie. – Do tej pory sądziliśmy, że to pomieszczenie jest zamknięte od 1939 roku, ale być może właściciel mieszkania wie o tych hipotetycznych trzech pokojach. Zainstalował tam kaloryfery, chodzi, myje okna i zmienia firanki.
– Tak. Strażnik. Depozytariusz.
– A może już dawno wywiózł bibliotekę w walizkach po kilka książek naraz? Do Ameryki lub Izraela. Albo na Kazimierz.
Alchemik trzasnął dłonią w stół.
– Jestem pełen podziwu – stwierdził ze smutkiem. – Masz główkę nie od parady…
– Takie wykształcenie – odparła, mrużąc oko. – Uczono nas przede wszystkim szukać dziur w całym i wynajdywać każdą lukę w logicznym, zdawałoby się, wywodzie…
– Wyślę maile do Izraela – powiedział spokojnie. – Poproszę, by skontaktowali mnie z jakimś miejscowym fachowcem. Biblioteka biblioteką, jeśli jej odnalezienie jest zbyt trudne albo niemożliwe, obejdziemy ten problem bokiem.
– Napiszesz do nich, co się stało?
– Nie. Jeśli to oni przysłali golema, to lepiej nie odkrywać naszych kart.
Zegar melodyjnie wybił drugą w nocy.
– Pora na nas – powiedziała Stanisława, spoglądając z niechęcią na smagane deszczem szyby.
– Na podwórzu stoi niebieski fiat. – Podał jej kluczyki. – W wolnej chwili odstawcie mi go z powrotem.
Laszlo i Arminius w zadumie patrzyli na gliniane ciało wstrząsane drgawkami. Golem, straszliwie poharatany, leżał na ceglanej podłodze. Co chwila otwierał oczy i próbował się podnieść, jednak zaraz opadał bezsilnie.
– Dziwne – cmoknął starszy łowca. – Powinien się zregenerować, ale jakoś mu nie idzie. I zadania chyba nie wykonał…
– Co robimy?
– Męczy się, trzeba dobić… Właściwie nawet nie dobić, przecież to nie żyje…
Pochylił się nad ciałem z nożykiem w dłoni i jednym pociągnięciem usunął literę alef z przedramienia stwora. Na twarzy istoty odmalowało się coś na kształt wdzięczności, po czym golem sapnął i rozsypał się w kopczyk błękitnych okruchów.
– Nie sądziłem, że cwaniara jest taka silna… Wrócił zmaltretowany, jakby zderzył się z lokomotywą.
– Skoro jego tak załatwiła, to czy my mamy choćby minimalne szansę przeżycia? – Młody poskrobał się po głowie.
Po raz pierwszy w życiu poczuł, że polowanie na wampiry niekoniecznie musi być dobrym sposobem na życie.