Tajemnica Bezglowego Konia
Tajemnica Bezglowego Konia читать книгу онлайн
"Przygody Trzech Detektyw?w to ameryka?ska seria ksi??ek kryminalnych dla m?odzie?y, kt?re maj? kilku r??nych autor?w (Robert Arthur – tw?rca postaci Trzech Detektyw?w, William Arden, Mary V. Carey, Nick West oraz Marc Brandel), jednak sygnowane s? nazwiskiem Alfreda Hitchcocka. Opowiadaj? one o ?ledztwach trzech m?odych detektyw?w: Jupitera Jonesa, Pete'a Crenshawa oraz Boba Andrewsa. S? oni wspomagani przez swojego mistrza, samego Hitchcocka. Akcja zazwyczaj rozgrywa si? w okolicach ich rodzinnego miasta, Rocky Beach, w pobli?u Hollywood."
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– Schodzą w dół – syknął Pete.
Głosy z zewnątrz było słychać coraz wyraźniej. Słyszeli już nawet odgłos ślizgania się i obsuwania po stromym stoku wzgórza.
– Stańcie płasko przy ścianie po obu stronach dziury – polecił Jupiter. – Kiedy wypchną kamienie i wejdą, może nie zobaczą nas od razu. Jak nas miną, będziemy mogli wyskoczyć na zewnątrz.
Nad nimi rozległ się teraz ostry stuk obcasów na kamieniach. Głosy dochodziły wprost znad dziury! Trzy świdrujące, kłótliwe głosy!
– Co oni mówią? – szepnął Bob. – Nie mogę rozróżnić stów.
– Ja też nie – odszepnął Pete.
Przysłuchiwali się z natężeniem. Głosy dochodziły wyraźnie tuż znad dziury, były jednak dziwnie stłumione.
– Dlaczego nie starają się tu dostać? – dziwił się Diego.
– Musieli widzieć nasze ślady – szepnął Pete. – A może nie, boby weszli wprost przez dziurę.
Z dłużącą się niepewnością chłopcy czekali w ciemnościach jaskini.
– Są tam już dziesięć minut – odezwał siew końcu Bob.
Czas jakby się zatrzymał.
– Piętnaście minut – szepnął Bob. – Co oni…
Za cienką barierą kamieni kroki zaczęły się oddalać! Słychać było ślizganie i osuwanie się butów i coraz mniej wyraźne głosy. Trzej mężczyźni odchodzili!
Chłopcy odczekali następne piętnaście minut.
– Nie zobaczyli dziury! – wykrzyknął wreszcie Diego.
– Przeoczyli nas! – zawtórował mu Bob.
– Ale musieli schodzić ze wzgórza naszym tropem. Jak mogli dziury nie zauważyć? Nawet jeśli na dworze jest już ciemno – powiedział Pete.
Jupiter popatrzył na kamienie blokujące wejście.
– Dlaczego nie mogliśmy dosłyszeć słów? Skoro byli tuż nad dziurą, powinniśmy zrozumieć, co mówią.
W ciemnej jaskini zaległa cisza.
– Chłopaki – odezwał się wreszcie Pete – wyciągnijmy jeszcze kilka kamieni.
Bob zapalił latarkę i ustawił ją na okrągłym głazie. Wszyscy czterej wyciągnęli jeden z kamieni, które wepchnęli uprzednio do dziury. Potem wyciągnęli drugi. Potem trzeci.
Z zewnątrz nie wpadało ani światło, ani powiew świeżego powietrza. Z zapamiętaniem wyciągali wszystkie kamienie z wejścia do jaskini. Do wnętrza nadal nie docierało ani światło, ani wiatr, ani deszcz.
– Gdzie ono jest?! – krzyknął Diego. – Gdzie jest wyjście?
Pete wdrapał się do ciemnego otworu, odsłonił go i obmacał.
– Skała! – dobiegł ich jego stłumiony głos. – To wszystko jest lita skała!
Bob zbladł.
– To znaczy, że zamknęli nas tutaj!
Pete wysunął się z otworu. Jego oczy były rozszerzone przerażeniem.
– Nie, to nie oni. Było następne osunięcie ziemi! Na dziurze leży wielki głaz. Dlatego ci faceci jej nie zobaczyli. Tam nie ma teraz żadnej dziury! I dlatego nie mogliśmy ich wyraźnie słyszeć. Co robić? Jesteśmy uwięzieni!
Rozdział 19. Jupiter doznaje olśnienia
– Czy jesteś pewien? – zapytał Jupiter spokojnie. – Może głaz nie jest tak duży. Sprawdźmy, czy możemy go ruszyć.
Czterem chłopcom udało się wcisnąć w wąski otwór dawnego wejścia. Pete policzył do trzech i wszyscy razem wparli się w głaz, który zablokował dziurę.
– Uff! – stęknął Pete.
– Och! – Diegowi obsunęły się stopy i opadł na podłoże jaskini.
Bob i Jupiter wpierali się w blok skalny ze wszystkich sił.
Skała nie drgnęła ani o milimetr.
– To beznadziejne – jęknął Bob.
– Z równym powodzeniem moglibyśmy próbować przesunąć całe wzgórze – powiedział Pete.
Wyczołgali się z dziury i w ponurych nastrojach usiedli na ziemi.
– Nie ma powodu do paniki – odezwał się Jupiter spokojnie. – Nie możemy, co prawda, wyjść natychmiast, ale jutro od rana nasze rodziny będą nas szukać i Pico powie im o Zamku Kondora. Nie rozróżnialiśmy słów, ale głosy było słychać dobrze, więc usłyszymy szukających i oni nas.
– Nasi starzy już się chyba przyzwyczaili do nagłych wypadków – powiedział Bob ponuro.
– Chcesz powiedzieć, że zostaniemy tu przez całą noc? – jęknął Pete.
– Musimy – powiedział Jupiter pogodnie. – Ta jaskinia nie jest w końcu taka zła. Miło tu, i sucho, i powietrza pod dostatkiem. Czyste powietrze to pierwsza rzecz, na którą zwróciłem uwagę, kiedy tu weszliśmy. Skoro wejście zostało dawno temu zagrzebane, muszą być w skałach dziury i szczeliny, przez które dostaje się tu powietrze. Zresztą, może być nawet drugie wejście. Proponuję, żebyśmy się wzięli do szukania.
– Zgadzam się z Jupiterem. I w ruchu będzie nam cieplej – powiedział Diego.
Bob oświetlał latarką całą grotę, a Jupiter, Diego i Pete dokładnie badali ściany i sklepienie. Nie znaleźli jednak drugiego wyjścia.
– Ale ta ściana obok zablokowanego wejścia wygląda, jakby była cała z ziemi, i jest wilgotna. Może będziemy w stanie przekopać się przez nią – powiedział Jupiter.
– Gdybyśmy mieli odpowiednie narzędzia. A nie mamy – zauważył Pete. – Ta ściana jest zresztą pochyła do wewnątrz i nie wiadomo jak gruba.
Jupiter skinął głową.
– Proponuję więc pójść najpierw do dużej jaskini i sprawdzić, czy tam nie ma jakiegoś wyjścia.
– Przeszukaliśmy ją już wzdłuż i wszerz – oświadczył Bob.
– To prawda, ale można jeszcze raz spróbować. Poza tym i tak chciałem znów się przyjrzeć tym słowom, napisanym przez don Sebastiana – i Jupiter ruszył z powrotem przez wąski pasaż do jaskini ze szkieletami.
Zdawały się spozierać złowieszczo na chłopców i naigrawać się z nich. Bob znowu świecił wokół latarką, a pozostali uważnie oglądali ściany większej jaskini. Był w niej przepływ powietrza, ale nie było wyjścia.
– Chyba nie pozostaje nam nic innego, jak czekać na pomoc albo kopać wyjście w małej jaskini – powiedział Bob.
– Ładny mi wybór! – mruknął Pete. – Nie mam ochoty ani tu zostać, ani dalej kopać.
– Skoro musimy tu zostać całą noc, proponuję skoncentrować się na naszej zagadce – powiedział Jupiter. – Popioły… Prochy… Deszcz… Ocean.
– Dla mnie to wciąż brednie – skwitował Pete.
– Może to być niezrozumiałe, ale nie są to brednie – odparł Jupiter.
– Chodźcie popatrzeć raz jeszcze.
Przykucnęli i wpatrywali się w cztery hiszpańskie słowa. Jupiter analizował je w skupieniu.
– Diego ma rację, że nie są równo rozstawione. “Popioły” stoją oddzielnie i tak samo “Prochy”, a “Deszcz” i “Ocean” są blisko siebie. Tu nawet jest jakby znak między nimi, rodzaj kreski, jakby don Sebastian chciał, żeby je czytać razem. Wiadomość może być więc taka: POPIOŁY PROCHY DESZCZ-OCEAN. Co nam to teraz mówi, chłopaki?
– Nic – odpowiedział Pete z miejsca.
– Może to, że zarówno deszcz, jak ocean są wodą – podsunął Diego.
Jupiter skinął głową,
– Tak, to jedno jest pewne.
– A może chodzi o to, że deszcz i ocean są w gruncie rzeczy tym samym – powiedział Bob. – No, bo wiemy, że deszcz faktycznie powstaje z oparów unoszących się znad oceanu. Potem para zmienia się w górze w wodę i spada w formie deszczu, który zasila rzeki i tak dalej.
– Słusznie, deszcz powstaje z oceanu i wraca do oceanu – zgodził się Jupiter. – A jaki to ma związek z prochem i popiołem?
– Proch może powstać z popiołów, ale chyba nie musi – powiedział Diego.
– Popioły nie powstają z prochów. Nie ma mowy – zauważył Pete.
– Nie – powiedział Jupiter z wolna. – Ale dalej trzeba się nad tym zastanawiać. Musi być jakiś związek, coś wspólnego w tych czterech słowach. Spróbujmy się domyślić, jaką wiadomość miały one przekazać Josemu.
Żaden z chłopców się nie odezwał.
– Dobra – powiedział w końcu zażywny przywódca – próbujcie zgadywać dalej, a tymczasem wrócimy do małej jaskini i zobaczymy, czy nie udałoby się nam przekopać na zewnątrz.
– Do kopania możemy użyć tych starych strzelb – podsunął Pete.. Bob zajrzał do swej torby rowerowej.
– Niewiele z tego się przyda, ale można wygrzebywać ziemię śrubokrętem.
W małej jaskini na powrót zbadali rozmiękłą ziemię po lewej stronie zablokowanego wyjścia. Była wilgotna i kleista.