Tajemnica Bezglowego Konia
Tajemnica Bezglowego Konia читать книгу онлайн
"Przygody Trzech Detektyw?w to ameryka?ska seria ksi??ek kryminalnych dla m?odzie?y, kt?re maj? kilku r??nych autor?w (Robert Arthur – tw?rca postaci Trzech Detektyw?w, William Arden, Mary V. Carey, Nick West oraz Marc Brandel), jednak sygnowane s? nazwiskiem Alfreda Hitchcocka. Opowiadaj? one o ?ledztwach trzech m?odych detektyw?w: Jupitera Jonesa, Pete'a Crenshawa oraz Boba Andrewsa. S? oni wspomagani przez swojego mistrza, samego Hitchcocka. Akcja zazwyczaj rozgrywa si? w okolicach ich rodzinnego miasta, Rocky Beach, w pobli?u Hollywood."
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Trzej chłopcy stojący na stoku wymienili spojrzenia.
– No więc… – Jupiter zawahał się.
– Chodźcie! – naglił Pete. – Tu jest sucho i przestronnie, a ci faceci mogą w każdej chwili nadejść!
Ten argument wystarczył. Bob pierwszy wsunął się w wąską szparę. Jupiter za nim, sapiąc z wysiłku. Tęgi chłopiec utknął w połowie otworu.
– Ja… ja się nie zmieszczę – wyjąkał zarumieniony.
Bob zawołał z dołu:
– Diego, pchaj go! My będziemy ciągnąć!
Uchwycili go za nogi. W górze, na stoku, Diego złapał pulchnego przywódcę za ramiona i pchał. Z głośnym odgłosem, niczym korek wyciągnięty z butelki, Jupiter ześliznął się w dół i znikł. Diego skoczył za nim. Na dole Bob zapalił już latarkę.
– Rany! – zawołał Diego, rozglądając się. – Nigdy bym się nie domyślił, że tu jest jaskinia!
W świetle latarki ukazała się mała, mniej więcej wielkości pojedynczego garażu, skalna grota, o niskim sklepieniu, z rozrzuconymi wokół okrągłymi głazami. Grota była wciąż sucha, mimo że ulewny deszcz zaczął się teraz przedostawać przez dziurę w zboczu. Najwidoczniej szczelina powstała niedawno.
– Poświeć dokoła, Bob – poprosił Jupiter.
Mała, niska jaskinia ciągnęła się w głąb na jakieś trzy do trzech i pół metra; zamykała ją sięgająca po sklepienie sterta kamieni. Jupiter dokładnie obejrzał odsłonięte wejście i pokiwał głową.
– Wygląda, jakby kiedyś w przeszłości zostało to miejsce zamknięte. Prawdopodobnie wskutek trzęsienia ziemi. Kamienie stoczyły się…
– Mniejsza z tym, jak zostało zamknięte – zdenerwował się Pete. – Obsunięcie się ziemi odsłoniło je i ci kowboje mogą na nie trafić akurat tak samo, jak my! Trzeba je zablokować!
– Pełno tu okrągłych kamieni – powiedział Diego.
Wszyscy czterej toczyli i dźwigali największe kamienie, jakie zdołali ruszyć, i w końcu szare światło późnego popołudnia zostało odcięte. Deszcz przestał wpadać do środka. Chłopcy usiedli i uśmiechnęli się do siebie.
– Przeczekamy parę godzin, a przez ten czas ci kowboje zniechęcą się i sobie pójdą – zdecydował Jupiter.
– Wciąż się zastanawiam, kim oni mogą być – zamyślił się Bob.
– Muszą mieć coś wspólnego z panem Norrisem – powiedział Diego ponuro. – W przeciwnym razie, po co by ukradli kapelusz i podrzucili go koło ogniska?
– Jeśli to oni zrobili – zauważył Jupiter. – Wiemy tylko, że długo szukali kluczyków samochodowych, które Bob i Pete znaleźli w stajni. Ciekaw jestem, dlaczego nie widzieliśmy, żeby jeździli samochodem.
– No, z pewnością zależy im na tych kluczykach, a więc klucze mogą być dowodem na coś złego – powiedział Pete.
– Tak – przyznał Jupiter. – Może to oni…
– Ju… Ju… Jupe! – To Bob zaczął się jąkać. Trzymał latarkę skierowaną na stertę kamieni na końcu jaskini. – Ten… ten… kamień… ma… ma…
– Oczy! – Diego przełknął głośno ślinę. – Oczy i… zęby!
– Czaszka – jęknął Pete.
Jupiter przypatrywał się stercie. Zamrugał powiekami i nagle oczy mu zabłysły. Przeszli spiesznie na koniec jaskini.
– To czaszka! – zawołał. – Chłopaki, bierzemy się do kopania!
– Tu są jeszcze kości – powiedział Pete ze smutkiem. – Musiało kogoś zagrzebać w czasie trzęsienia ziemi.
– Tu jest jakaś szmata pod kamieniem! – krzyknął Bob.
– Guzik! – Diego podniósł poczerniały mosiężny krążek. – To jest guzik z amerykańskiego munduru!
– Tego człowieka tu nie zagrzebało. W każdym razie nie żywego – powiedział Jupiter. – W tej czaszce jest dziura. Facet został zastrzelony!
Pierwszy Detektyw spojrzał podekscytowany na przyjaciół.
– Myślę, że znaleźliśmy gniazdo orła! Miejsce, gdzie don Sebastian chciał ukryć siebie i miecz. Jaskinia wprost pod Zamkiem Kondora, to pasuje do wszystkich poszlak. I wiedziałby o niej Jose!
– Myślisz, że ten żołnierz był jednym z tych trzech ścigających mego prapradziadka? – zapytał Diego.
– Tak właśnie myślę – odparł Jupiter. – Myślę także, że ta jaskinia musi być większa.
Pete sprawdzał kamienie na stosie.
– Leżą luźno – powiedział. – Możliwe, że odcięło część jaskini w tym samym czasie, kiedy zostało zablokowane wejście do niej.
Jupiter skinął głową.
Pete jęknął:
– Dobra, bierzemy się do roboty!
Zabrali się ochoczo do pracy. Wyciągali kamienie ze sterty i odrzucali je na bok. Była to praca długotrwała i powolna. Co wyciągnęli trochę kamieni, następne osuwały się na ich miejsce. Powoli jednak robili postępy. Ściana kamieni była coraz cieńsza, aż wreszcie…
– Widzę prześwit! – wykrzyknął Bob. Skierował w to miejsce światło latarki. – Tak! Za stertą jest jakby korytarz!
Odwalili więcej kamieni i odsłonili pasaż, szeroki na tyle, żeby zmieścił się w nim Jupiter. Pierwszy wczołgał się do niego Bob z latarką i po paru minutach znalazł się w grocie około trzykrotnie większej niż poprzednia.
– To duża jaskinia! – wykrzyknął Diego, gdy wyczołgał się z pasażu i wstał.
Grota była prawie dwukrotnie wyższa od zewnętrznej komory. Miała pionowe, gładkie ściany z jednolitego kamienia i takie samo kamienne podłoże, z którego sterczało kilka głazów.
– Jesteśmy teraz dokładnie pod Zamkiem Kondora – powiedział Bob.
– Co za miejsce na kryjówkę! – wykrzyknął Pete. – Wejście można zablokować, a dochodzi się tu naprawdę łatwo.
– Mając na zewnątrz kogoś, kto doniesie jedzenie i wodę, można tu siedzieć bezpiecznie przez długi czas – dodał Diego.
– Jeśli dotrze się tu niepostrzeżenie i ma się dość czasu na zablokowanie wejścia – powiedział Jupiter. – Nie myślę, żeby to się udało don Sebastianowi.
Wskazał coś na lewo od pasażu. Bob skierował tam latarkę. Był to drugi szkielet! Leżał na plecach, za jednym z wystających z podłoża głazów. Wokół rozsypane były poczerniałe mosiężne guziki, a przy szkielecie leżała stara, zardzewiała strzelba.
– Musiał szukać osłony za tym głazem – powiedział Pete. – Jak się domyślam, to jest drugi żołnierz.
– A tu jest trzeci! – wykrzyknął Jupiter.
Bob oświetlił trzeci szkielet, leżący twarzą w dół, na środku jaskini. Koło niego zobaczyli takie same mosiężne guziki, a także zbutwiałe resztki skórzanych butów i pasa z olstrem. Pistolet z czasów wojny amerykańsko-meksykańskiej leżało centymetry od palców prawej ręki szkieletu.
– To mógłby być sierżant Brewster. Pistolet i dobre buty – Jupiter potrząsnął głową ponuro. – Nic dziwnego, że trzej żołnierze nigdy nie wrócili.
– Daleko nie zdezerterowali – zauważył Pete.
– Trzej chciwi żołnierze w pogoni za łatwą fortuną – powiedział Bob.
– Ale gdzie jest mój prapradziadek? – zapytał Diego.
Bob zatoczył wokół światłem latarki. Z miejsca, w którym stali, nie dostrzegli niczego więcej. Nie wyglądało na to, by proste ściany zawierały jakieś kryjówki.
– Ktoś tych trzech zastrzelił – odezwał się Pete. – Jeśli nie don Sebastian, to kto? Albo don Sebastian stąd po prostu wyszedł.
– To możliwe – powiedział Jupiter z namysłem. – Ale jeśli załatwił wszystkich trzech, czemu ich nie zakopał i nie został tu, w ukryciu?
– Może to nie on ich zastrzelił – rozważał Pete. – No bo trzech przeciw jednemu… i to byli wyszkoleni żołnierze. Może byli tu jeszcze inni i don Sebastian nie chciał…
– To był don Sebastian – przerwał mu Bob. – Patrzcie tam! Na sam koniec jaskini! Tam jest następny pasaż i coś w nim jest!
Gdy chłopcy zbliżyli się do wskazanego miejsca, okazało się, że nie był to pasaż, a tylko niski zaułek, kończący się ślepo, trochę ponad metr dalej. W tej wnęce, niewidocznej na pierwsze wejrzenie, znaleźli czwarty szkielet, oparty o jeden z kilku leżących tam okrągłych kamieni. Resztki ubrania tym razem były odmienne. Koło szkieletu leżały srebrne, indiańskiego wzoru muszelki, a tuż przy nim dwie stare, zardzewiałe strzelby. Diego podniósł jedną z muszelek.
– To miejscowej roboty – powiedział ze smutkiem. – Myślę, że wiemy teraz, dlaczego nie widziano więcej mego prapradziadka.
Jupiter pokiwał głową.