-->

Tajemnica Bezglowego Konia

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Tajemnica Bezglowego Konia, Hitchcock Alfred-- . Жанр: Детские остросюжетные. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Tajemnica Bezglowego Konia
Название: Tajemnica Bezglowego Konia
Автор: Hitchcock Alfred
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 224
Читать онлайн

Tajemnica Bezglowego Konia читать книгу онлайн

Tajemnica Bezglowego Konia - читать бесплатно онлайн , автор Hitchcock Alfred

"Przygody Trzech Detektyw?w to ameryka?ska seria ksi??ek kryminalnych dla m?odzie?y, kt?re maj? kilku r??nych autor?w (Robert Arthur – tw?rca postaci Trzech Detektyw?w, William Arden, Mary V. Carey, Nick West oraz Marc Brandel), jednak sygnowane s? nazwiskiem Alfreda Hitchcocka. Opowiadaj? one o ?ledztwach trzech m?odych detektyw?w: Jupitera Jonesa, Pete'a Crenshawa oraz Boba Andrewsa. S? oni wspomagani przez swojego mistrza, samego Hitchcocka. Akcja zazwyczaj rozgrywa si? w okolicach ich rodzinnego miasta, Rocky Beach, w pobli?u Hollywood."

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

Перейти на страницу:

– A więc mieliśmy rację. Don Sebastian postanowił ukryć się tutaj. Umieścił w liście do Josego Zamek Kondora, żeby mu donieść, gdzie będzie. Uciekł Brewsterowi i jego towarzyszom, wziął miecz z chaty i przyszedł tutaj. Ale żołnierze szli za nim i dopadli go w jaskini. Don Sebastian, znając jaskinię, miał nad nimi przewagę. Ukrył się w tym zaułku i gdy przedostali się przez wąski pasaż, zastrzelił wszystkich trzech, ale sam również został trafiony. W jakiś czas później trzęsienie ziemi zagrzebało jaskinię i nikt się nigdy nie dowiedział, co stało się z czterema mężczyznami.

– Ale, Jupe, dlaczego przyjaciele don Sebastiana nie przyszli tu go szukać? – zapytał Bob. – Przecież wiedzieli, że “orzeł znalazł gniazdo”.

Jupiter wzruszył ramionami.

– Nigdy się tego nie dowiemy. Może nie znali dokładnie jego kryjówki i oczekiwali dalszych wieści. Lub może trzęsienie ziemi zasypało jaskinię, nim zdołali się do niej dostać. I najpewniej zostali zabici lub ranni w walce, do której doszło wkrótce. Kiedy Jose po wojnie wrócił do domu, nie było już nikogo, kto by mu powiedział, że raport sierżanta Brewstera był niezgodny z prawdą. Jose mógł nie wierzyć, że miecz wpadł do oceanu wraz z jego ojcem, ale może sądził, że go po prostu skradziono.

– Jupe! – wykrzyknął Pete. – Miecz Cortesa! Powinien tu być, przy szkielecie don Sebastiana!

Szybko zabrali się do przeszukania wnęki, ale czekało ich rozczarowanie.

Miecza nie było!

Rozdział 18. Tajemnicza wiadomość

– Może don Sebastian schował miecz gdzieś w jaskini – powiedział Bob.

– Na wypadek, gdyby coś mu się stało – dodał Diego. – Musiał wiedzieć, że żołnierze podążają tuż za nim. Miecz Cortesa był nie tylko skarbem, ale i symbolem naszej rodziny. Prapradziadek starałby się zabezpieczyć miecz, by ocalał dla Josego.

– Szukajmy dalej! – zawołał Pete.

Mając tylko jedną latarkę, chłopcy nie mogli się rozdzielić, poszukiwania musiały więc być zajęciem długotrwałym. Długotrwałym i bezskutecznym. Jaskinia była duża, ale prawie nie było tu miejsca na schowanie choćby szpilki. Chłopcy znaleźli jeszcze jeden ślepy zaułek i kilka płytkich rys w ścianach, i to wszystko. Nie było dziur w masywnej kamiennej podłodze, żadnych gruzów skalnych, pod którymi można by coś ukryć, i żadnego miejsca, gdzie można by zakopać miecz.

– Nie sądzę, by don Sebastian, mając na karku Brewstera i jego kumpli, znalazł czas na schowanie miecza, nawet gdyby było gdzie – powiedział smutno Jupiter. – Nie, chłopaki, wygląda na to, że nie miał tu miecza ze sobą.

– Więc gdzie miecz jest? – zapytał Pete. – Wróciliśmy do punktu wyjścia!

Bob zgodził się z nim niechętnie.

– Właśnie udowodniliśmy, że wszystkie nasze domysły są słuszne, ale dalej nie mamy pojęcia, gdzie może być miecz.

– Ja… byłem tak pewien, że odpowiedź jest tuż – powiedział Jupiter. – Musieliśmy coś przeoczyć! Myślcie, co…

– Jupiter? – przerwał mu Diego, marszcząc czoło. – Skoro don Sebastian napisał “Zamek Kondora” w swoim liście do Josego, wiedział, że któregoś dnia Jose przyjdzie go tu szukać, prawda?

– Tak, przypuszczam, że zamierzał ukrywać się tu, póki Jose nie wróci.

– Ale go zabito. A teraz, jeśli nie umarł od razu, lecz wiedział, że umiera, musiał się obawiać, że Jose nie znajdzie miecza. Tak więc…

– Tak więc musiał zostawić Josemu wiadomość! – wykrzyknął Jupiter. – Oczywiście! Z pewnością by się starał. Tylko czy po tak długim czasie wiadomość będzie czytelna?

– Zależy gdzie i czym ją napisał – powiedział Pete. – Jeśli rzeczywiście coś napisał. Niczego nie widziałem przy przeszukiwaniu.

– Nie – przyznał Diego. – Ale nie szukaliśmy żadnej takiej wiadomości.

– Swoją drogą, jak by mógł zapisać tę wiadomość? – zapytał Bob. – Nie myślę, żeby uciekając zabrał ze sobą papier i atrament.

– Myślę że nie – zgodził się Diego. – Ale mógł napisać tym, co miał, chłopcy. Krwią!

– Na czym? – zapytał Pete z powątpiewaniem. – Jeśli napisał na swej koszuli czy innej części garderoby, wszystko dawno przepadło.

– Na ścianie? – podsunął Bob, rozglądając się po jaskini.

– Poważnie ranny, umierający… – dumał Jupiter. – Nie mógł się za bardzo poruszać. Zobaczmy na ścianie w tym kącie!

Schyleni nisko, oglądali skalne ściany niszy, w której zmarł don Sebastian. Jego szkielet zdawał się obserwować ich znad kamienia, o który był oparty.

– Niczego nie widzę – powiedział Pete, który starał się trzymać jak najdalej od szkieletu.

– Czy krew może przetrwać tak długo? – zapytał Bob.

– Nie jestem pewien – wyznał Jupiter. – Może nie.

Za kamieniem, koło szkieletu, Diego znalazł coś, czego przedtem nie zauważyli. Był to obtłuczony gliniany garnek. Wyglądał na indiańską ceramikę.

– Coś jest na dnie. Czarne i twarde.

Jupiter wziął garnek od Diega.

– To indiański garnek. To czarne na dnie wygląda jak wyschnięta farba.

– Czarna farba? – zapytał Bob.

Wszyscy obejrzeli garnek i popatrzyli na siebie.

– Gdyby napisał coś czarną farbą, już by wyblakło, pokryło się kurzem i było prawie niewidoczne – powiedział Pete.

– Wszyscy zabieramy się do ocierania ścian z kurzu – zakomenderował Jupiter, wyciągając chusteczkę. – Ostrożnie, Bob! Nie możemy zetrzeć ani odrobiny farby!

Delikatnie usuwali kurz ze ścian niszy. Pete pierwszy znalazł jakiś znak.

– Bob! Poświeć tu bliżej!

Na ścianie, po lewej stronie szkieletu widniały niewyraźne cztery słowa. Hiszpańskie słowa. Diego przetłumaczył je.

– Popioły… Prochy… Deszcz… Ocean.

Wpatrywali się w nie i łamali sobie głowy, co mogą znaczyć.

– Dwa ostatnie słowa napisano bardzo blisko siebie. A wszystkie litery są chwiejne – skomentował Diego.

– Może schował miecz gdzieś w kominku? – zastanawiał się Pete.

– W pobliżu oceanu – podjął Bob.

– Ale jakby “deszcz” do tego pasował? – spytał Diego.

– Może jest gdzieś zakurzona beczka na deszczówkę, koło paleniska w ogrodzie – Pete zaśmiał się ponuro. – Zrozumcie, chłopaki! To żart! Nic nie znaczy!

– Po co by mój prapradziadek pisał coś, co nic nie znaczy?

– Tego by nie zrobił. Ale… Popioły… Prochy… Deszcz… Ocean? – Jupiter potrząsnął głową. – Muszę przyznać, że nie widzę żadnego sensu.

– Może don Sebastian nie napisał tych słów. Może ktoś inny napisał je później – powiedział Bob.

– Nie wydaje mi się. Jestem przekonany, że don Sebastian chciał zostawić jakąś wiadomość Josemu, a farbę miał pod ręką. Jest mało prawdopodobne, żeby ktoś to napisał po jego śmierci. Gdyby ktoś tu wszedł, znalazłby cztery ciała i zameldował o tym, a my nie znaleźlibyśmy szkieletów. Nie, jestem pewien, że don Sebastian napisał te słowa. Ale…

– Może był w malignie – wtrącił Bob. – Był ciężko ranny, umierający. Mógł nawet nie wiedzieć, co pisze.

Jupiter skinął głową.

– Tak, to możliwe. Ale czuję jakoś, że te słowa razem wzięte jednak coś znaczą. Że mają znaczenie, które by Jose zrozumiał i don Sebastian wiedział o tym. Popioły… Prochy… Deszcz… Ocean…

Zdawało się, że słowa rozbrzmiewały echem w jaskini. Chłopcy powtarzali je sobie w myślach, jakby słysząc je wciąż i wciąż od nowa, mogli odkryć ich sekret. Zagłębieni w myślach, nie od razu zaczęli sobie zdawać sprawę z dziwnych odgłosów, dochodzących z zewnątrz.

– Jupe! – wykrzyknął nagle Diego. – Co to? To stukanie, tam na górze?

Spojrzał na sklepienie jaskini.

– To na zewnątrz – powiedział Bob cicho. – Kroki. Ktoś jest na Zamku Kondora!

– Może to ci trzej kowboje – szepnął Diego.

– Jeśli tak, to nas nie znajdą. Zablokowaliśmy przecież wejście – powiedział Jupiter.

– Nasze ślady! – krzyknął Pete w panice. – Jeśli rozpoznają nasze ślady w błocie, będą wiedzieć, że zeszliśmy tutaj. Jak zechcą, mogą wypchnąć te kamienie w dziurze. Potem mogą…

– Chodźmy – zakomenderował Jupiter.

Przeszli spiesznie przez jaskinię do wąskiego pasażu i przeczołgali się z powrotem do mniejszej groty. W ciemnościach przykucnęli po obu stronach zablokowanego wejścia i czekali. Wkrótce dosłyszeli niewyraźne głosy.

Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название