-->

Dolina ?mierci

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Dolina ?mierci, Hitchcock Alfred-- . Жанр: Детские остросюжетные. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Dolina ?mierci
Название: Dolina ?mierci
Автор: Hitchcock Alfred
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 258
Читать онлайн

Dolina ?mierci читать книгу онлайн

Dolina ?mierci - читать бесплатно онлайн , автор Hitchcock Alfred

"Przygody Trzech Detektyw?w to ameryka?ska seria ksi??ek kryminalnych dla m?odzie?y, kt?re maj? kilku r??nych autor?w (Robert Arthur – tw?rca postaci Trzech Detektyw?w, William Arden, Mary V. Carey, Nick West oraz Marc Brandel), jednak sygnowane s? nazwiskiem Alfreda Hitchcocka. Opowiadaj? one o ?ledztwach trzech m?odych detektyw?w: Jupitera Jonesa, Pete'a Crenshawa oraz Boba Andrewsa. S? oni wspomagani przez swojego mistrza, samego Hitchcocka. Akcja zazwyczaj rozgrywa si? w okolicach ich rodzinnego miasta, Rocky Beach, w pobli?u Hollywood."

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 13 14 15 16 17 18 19 20 21 ... 29 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

ROZDZIAŁ 9. SZALONA JAZDA

Zakleszczony w koleinach pikap coraz szybciej staczał się po stromym stoku wzgórza.

Pete trzymał się kurczowo kierownicy. Siedzącym pośrodku Jupiterem rzucało jak nadmuchiwaną piłką. Bob z całej siły chwycił za podłokietnik. Przy każdym wstrząsie któryś z chłopców uderzał głową o sufit.

– Użyj ręcznego! – krzyknął Jupe.

– To nic nie da. Jedziemy zbyt szybko!

– No i co?! – wrzasnął Bob.

– Może spadek się skończy! – zawołał Jupiter.

– Spróbuję zredukować biegi!

Pete mimo wszystko nie tracił zimnej krwi, choć pot spływał mu po czole. Chwycił dźwignię biegów, zawahał się, po czym przerzucił bieg z trzeciego na drugi. Motor zawył, kiedy nagle wzrosły obroty. Półciężarówka przechyliła się na bok i zaczęła zwalniać, jednak niewiele. Nadal mknęła w dół stoku.

– Popatrzcie! Zakręt! – krzyknął Bob.

Droga skręcała pod kątem w prawo i znikała za zboczem wzgórza.

Trzej chłopcy zaczęli wrzeszczeć, kiedy samochód wykonał obrót na długim, stromym zakręcie. Z wypłukanego erozją zbocza sterczały nagie korzenie drzew.

Pete obrócił kierownicą w prawo, w stronę wzgórza.

– Otrę się bokiem o stok! Wtedy wytracimy prędkość! – zawołał.

Pikap wyskoczył z kolein.

– Uważaj! – wrzasnął Jupe. Na skraju drogi leżały zwały ziemi, kamieni i małych głazów wypłukanych ze zbocza. Koła pojazdu zaryły w nie głęboko.

Pete na chwilę stracił kontrolę nad kierownicą. Pikap zaczął się trząść jak bęben starej, automatycznej pralki.

Drugiemu Detektywowi udało się w końcu skręcić w stronę skarpy, jednak było już za późno. Półciężarówka stoczyła się, koła znowu wpadły w koleiny.

– Bawimy się od nowa – oznajmił ponuro Pete.

Zaklinowany w koleiny pikap pokonał następny zakręt, mijając skarpę.

– Spójrzcie! – zawołał Bob. – Pojedziemy w górę!

Przed oczami kierowcy i pasażerów pokazało się niewielkie, łagodnie pnące się zbocze.

– Nareszcie! – Okrągła twarz Jupitera lśniła od potu.

Półciężarówka, jak kolejka górska, z rykiem zjechała do podnóża stromego wzgórza i natychmiast z tą samą, szaleńczą prędkością wjechała na szczyt mniejszego.

Pete’owi zbielały kostki dłoni od kurczowego ściskania kierownicy. Bob rozpaczliwie wczepił się w listwę okienną, natomiast siedzący pośrodku Jupe jedną ręką zapierał się o deskę rozdzielczą, a drugą o sufit, próbując dodać sobie odwagi.

Skarpa została daleko w tyle. Obie strony drogi były gęsto porośnięte krzakami. Pikap zaczął stopniowo zwalniać, wjeżdżając na wzgórze.

Chłopcy odetchnęli z ulgą. Jeśli dotrą na długi, płaski grzbiet, ciężarówka w końcu się zatrzyma…

– O nie! – zawył Jupe, kiedy pikap osiągnął wierzchołek. Mimo iż jechał z mniejszą prędkością niż wcześniej, i tak zrobił to błyskawicznie, jakby się z tyłu palił. Przeskoczył na drugą stronę wzgórza, lądując z hukiem wpierw na tylnych, potem na przednich kołach, i zaczął się staczać tak szybko, że tylko migały kontury drzew.

– Trzymajcie się! – ryknął Pete, kręcąc kierownicą, by zapanować nad zarzucającym samochodem.

Pozbawionymi pasów bezpieczeństwa pasażerami miotało po kabinie na wszystkie strony. Stary pojazd trząsł się, jakby dostał ataku. Wylądował z powrotem w koleinach.

– Rozpadnie się na kawałki – powiedział Jupe.

– Gorzej. Zaraz spadnie! – krzyknął Bob, wychylając się przez okno.

Z prawej strony drogi nagle pojawiła się przepaść. Ledwie wystawały ponad nią czubki sosen, rosnących na stromym, granitowym, stumetrowym uskoku. Samochód nie miałby żadnych szans, gdyby zaczął się po nim staczać.

Pete starał się utrzymać pojazd w koleinach. Zdawał sobie sprawę, że chronią teraz samochód przed upadkiem w przepaść. Za następnym zakrętem stromizna została w tyle.

– Popatrzcie! – zawołał podniecony Pete.

Zobaczyli coś, co być może oznaczało koniec ich szaleńczej jazdy.

W oddali majaczyło wysokie, ciągnące się na wschód i na zachód granitowe urwisko. Droga skręcała pod kątem w prawo, biegnąc dokładnie wzdłuż niego. Gdyby Pete zdołał otrzeć się bokiem ciężarówki o skałę…

– Nie wygłupiaj się! – zawołał Jupe. – Skasujesz samochód!

– Pójdzie iskra, gdzie nie trzeba, i nastąpi eksplozja – dodał Bob.

– Macie lepszy pomysł? – Pete z determinacją zacisnął szczęki.

Jupe i Bob milczeli. Wpatrywali się w granitowe skały, które ciągnęły się teraz wzdłuż lewego skraju drogi.

Ford z rykiem silnika posuwał się naprzód. Znowu wyskoczył z kolein. Uderzył z hukiem o granitową skałę, po czym odbił się, aż poleciały iskry.

– O rany, chłopaki – mruknął Bob.

Pete skupił uwagę na urwisku. Lekko skręcił kierownicę w jego stronę, próbując równo ustawić forda. Pojazd dotknął skały. Znowu poleciały iskry. Ponownie otarł się o skałę. I jeszcze raz.

W kabinie panowało elektryzujące napięcie.

– Ostrożnie! – zawołał Jupe.

– Dasz radę, Pete – zachęcał Bob.

Pete powtórzył manewr z obrotem kierownicy. Półciężarówka dotknęła skały i jechała, ocierając się o nią bokiem. Zapiszczał metal, posypały się iskry.

W końcu pojazd zwolnił. Przez kilkanaście metrów sunął jeszcze ociężale jak zmęczony słoń, potem stanął. Silnik pracował na jałowych obrotach. Pete wyłączył stacyjkę. Lewy przedni błotnik opierał się o skałę.

Pete, Jupe i Bob pozostali w kabinie, napawając się nagle zapadłą ciszą. W powietrzu unosił się kurz. Przez chwilę wszyscy siedzieli nieruchomo, nie mówiąc ani słowa.

– Pete, zniszczyłeś samochód – powiedział z powagą Jupe.

– Będziesz musiał zapłacić za naprawę – dodał Bob.

– Podniosą ci stawkę ubezpieczenia.

– Masz zaszarganą opinię kierowcy.

Pete obrócił głowę i z niedowierzaniem popatrzył na przyjaciół.

– Jak kiedykolwiek zdołamy ci się odwdzięczyć? – Jupe poklepał Pete’a po plecach.

– Porozmawiamy o jeździe! – Bob wyszczerzył zęby, trącając przyjaciela w ramię.

Pete zaczął się głośno śmiać.

– Proszę bardzo, idioci! Zamierzacie siedzieć tu przez cały dzień? Muszę obejrzeć, jak wygląda maszyna. Zwracam uwagę, że nawet nie mogę otworzyć drzwi.

Chłopcy wygramolili się z poobtłukiwanej półciężarówki. Pete z niedowierzaniem potrząsnął głową.

– Poczekaj, Jupe, aż opowiem o tym twojemu kuzynowi.

Po stronie kierowcy od przedniego do tylnego zderzaka ciągnął się na całej długości szeroki, lśniący aż do połysku stalowy pas otartej z lakieru i rdzy karoserii. Bok był powgniatany, włącznie z drzwiami, od których odpadła klamka.

– Ho, ho – cmoknął Pete i wrócił do kabiny.

– Ho, ho? – powtórzył Jupe, idąc za przyjacielem.

Pete położył się, by obejrzeć pedał hamulca. Po chwili podniósł coś z podłogi.

– No i co? – spytał zniecierpliwiony Jupe.

Pete wyśliznął się z kabiny i wyprostował się. Trzymał w dłoni kawałek bolca.

Jupe obejrzał go uważnie. Dookoła bolca widać było niewielkie ślady piły.

– Założę się, że ma to związek z naszym brakiem hamulców – powiedział Jupe.

– Na pewno – odparł Pete. – Pedał hamulca przymocowany jest do wałka, który prowadzi do głównego cylindra pompy hamulcowej. Kiedy wciskasz pedał, tłok w cylindrze wypycha płyn hamulcowy do…

– Mógłbyś się streszczać? – przerwał mu Bob.

– No dobrze – mruknął Pete. – Ten bolec łączy pedał z wałkiem.

– I ktoś podpiłował go tak, by odpadł przy pierwszym mocniejszym wciśnięciu pedału – powiedział spokojnie Jupe.

– Tak jest – potwierdził Pete.

Bob jęknął. Kiedy w tej sytuacji zdołają odnaleźć jego ojca?

Trzej przyjaciele popatrzyli sobie głęboko w oczy. Wpadli w poważne tarapaty.

– To robota jednego z Indian – powiedział Jupe.

– Wodza? – zastanawiał się Pete. – Nie darzył nas sympatią, ale czy to wystarczy, by pozbawić kogoś życia?

– Na pewno nie mógł zrobić tego Daniel – rozważał głośno Bob.

– Ani Mary – dodał Jupe.

– Ani Mary – powtórzył zdecydowanie Bob.

– Nie możemy tam wrócić po pomoc – stwierdził Pete.

– Skoro któryś z mieszkańców próbował nas zabić, to rzeczywiście wykluczone – przyznał mu rację Jupe. – Lepiej jechać do Diamond Lake. Czy dasz radę naprawić pedał hamulca?

– Jeśli będę miał nowy bolec, to tak. Skąd go jednak wziąć?

Pete i Bob przeszukali półciężarówkę. Nic nie znaleźli, nawet kawałka żelaza.

– Czy w cessnie może być potrzebny ci bolec? – spytał Jupe. – Z tyłu widziałem trochę narzędzi.

Pierwszy Detektyw ruszył na zachód, idąc wzdłuż skalnego urwiska.

Pete i Bob popatrzyli na siebie, a potem w ślad za Jupe’em.

– Słuchajcie, to nasze urwisko! – zawołał podniecony Pete.

– Na to wygląda – powiedział Jupe. – Możemy pójść na łąkę, wziąć bolec, wrócić, naprawić ciężarówkę i pojechać do Diamond Lake po pomoc dla pana Andrewsa.

Jupe westchnął ciężko. Był zadowolony ze swojego planu, ale z góry czuł się wyczerpany na myśl o wspinaczce, która go czekała.

Bob wziął z samochodu butelkę z wodą. Chłopcy obwiązali kurtki wokół talii i wrócili na szczyt wzgórza drogą wiodącą wzdłuż urwiska. Zobaczyli ślady, jakie pozostawił pikap. Z boku leżała oderwana od drzwi klamka. Bob kopniakiem posłał ją w krzaki.

Kiedy pokryta kurzem droga skręciła na południe ku indiańskiej wiosce, chłopcy zeszli z niej i ruszyli urwiskiem na zachód, w stronę lasu.

Sosny rosły coraz gęściej, a ich wierzchołki tworzyły nad głowami wędrowców potężne łuki. Ptaki śpiewały, lekki wiatr kołysał drzewami. Mimo ciepłego południa w cieniu panował chłód.

Nagle ciszę rozdarł huk wystrzału. Kula przemknęła ze świstem koło ucha Pete’a i uderzyła w pień pobliskiej sosny. W powietrzu lawirowały kawałki kory.

Jupe, Pete i Bob padli na ziemię. Nad ich głowami przeleciał kolejny pocisk. Zrozumieli, że ktoś do nich strzelał.

1 ... 13 14 15 16 17 18 19 20 21 ... 29 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название