Tozsamoic Bournea

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Tozsamoic Bournea, Ludlum Robert-- . Жанр: Триллеры. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Tozsamoic Bournea
Название: Tozsamoic Bournea
Автор: Ludlum Robert
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 283
Читать онлайн

Tozsamoic Bournea читать книгу онлайн

Tozsamoic Bournea - читать бесплатно онлайн , автор Ludlum Robert

M??czyzna, kt?ry wypad? podczas sztormu za burt? ma?ego trawlera, nie pami?ta ?adnych fakt?w ze swojego ?ycia. Pewne okoliczno?ci sugeruj?, ?e nie by? on zwyczajnym cz?owiekiem – zbyt wiele os?b interesuje si? jego poczynaniami, zbyt wielu najemnych morderc?w usi?uje go zlikwidowa?. Sprawno??, z jak? sobie z nimi radzi, jednoznacznie wskazuje na specjalne przygotowanie, jakie przeszd?. Jego przeznaczeniem jest walka o prze?ycie i wyja?nienie tajemnic przesz?o?ci…

"To?samo?? Bourne'a" nale?y do najlepszych powie?ci Roberta Ludluma, pisarza przewy?szaj?cego popularno?ci? wszystkich znanych polskiemu czytelnikowi pisarzy gatunku sensacyjnego. Niekt?rzy twierdz?, ?e jest to jego najlepsze dzie?o, czego po?rednim dowodem kontynuacja w postaci nast?pnych dw?ch tom?w oraz doskona?y film i serial z Richardem Chamberlainem, ciesz?cy si? ogromnym powodzeniem na ca?ym ?wiecie.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 80 81 82 83 84 85 86 87 88 ... 141 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

– Dobrze. – Bourne zwrócił się do Marie i odezwał się łagodnie: – Zmień fryzurę.

– Co?

– Zmień fryzurę. Odsłoń czoło albo zwiąż włosy, po prostu coś zrób. Przesuń się, żeby cię nie widział w lusterku. Tylko szybko!

W chwilę potem Marie za pomocą lusterka i spinek upięła swoje długie kasztanowe włosy w ścisły kok, odsłaniając twarz i szyję. Jason przyglądał jej się w słabym świetle.

– Zetrzyj szminkę, dokładnie. Wyciągnęła chusteczkę i spełniła polecenie.

– W porządku?

– Tak. Masz kredkę do brwi?

– Oczywiście.

– Pogrub brwi, ale tylko trochę. Przedłuż je tak o pół centymetra i skieruj ku dołowi.

Ponownie wypełniła jego polecenie.

– A teraz?

– Już lepiej – odparł przypatrując się jej. Zmiany niby nieznaczne, a efekt widoczny. W subtelny sposób przeistoczyła się z wytwornej, eleganckiej i uderzająco pięknej kobiety w osobę nieco wulgarną. Ale najważniejsze, że na pierwszy rzut oka nie była już kobietą z tego gazetowego zdjęcia i tylko to się liczyło.

– Kiedy dojedziemy do Billancourt – wyszeptał – to wysiądź szybko i odwróć się piecami do kierowcy. Nie pokazuj mu się.

– Chyba już trochę na to za późno.

– Rób, co każe.

Słuchaj mnie. Jestem kameleonem, który zwie się Kain, i nauczę cię wielu rzeczy, których wcale nie chcę cię nauczyć, ale w tych okolicznościach muszę. Potrafię zmienić kolor skóry i stopić się w jedno z poszyciem dżungli, potrafię wyczuć nosem kierunek wiatru. Potrafię przedzierać się przez naturalne i stworzone przez ludzi dżungle. Alfa, Bravo, Charlie, Delta… Delta to Charlie, a Charlie to Kain. Jestem Kainem. Jestem śmiercią, i to ja muszę ci powiedzieć, kim jestem, i utracić cię.

– Kochanie, czy coś się stało?

– Co?

– Patrzysz na mnie i nie oddychasz. Dobrze się czujesz?

– Przepraszam – powiedział patrząc w bok i wciągając ponownie powietrze. – Rozpracowuję nasze kroki. Jak już dojedziemy na miejsce, to będzie mi łatwiej coś wymyślić.

Dojechali do gospody. Po prawej stronie rozpościerał się parking ogrodzony łańcuchami; kilku ostatnich gości wyszło z ozdobnych drzwi od frontu. Bourne nachylił się do kierowcy.

– Proszę nas wysadzić pośrodku parkingu, jeżeli to panu nie robi różnicy – polecił mu, nie tłumacząc się ze swojego dziwnego życzenia.

– Oczywiście, proszę pana – odpowiedział taksówkarz przytakując głową i wzruszając ramionami na znak, że rozumie powód ostrożności.

Deszcz nieco ustał, przechodząc w lekką mżawkę. Taksówka odjechała. Bourne i Marie nie ruszyli się z zaciemnionego miejsca koło krzaków, dopóki nie zniknęła. Jason postawił walizki na mokrej ziemi.

– Zaczekaj tutaj.

– Dokąd idziesz?

– Wezwać taksówkę.

Druga taksówka zawiozła ich do Montrouge. Kierowca zupełnie nie zwrócił uwagi na ponurą parę, która najwyraźniej przyjechała z prowincji i szuka taniego hotelu. Jeżeli nawet weźmie do ręki gazetę i zobaczy zdjęcie kobiety obywatelstwa kanadyjskiego, zamieszanej w morderstwo i kradzież w Zurychu, nie skojarzy jej z niewiastą, którą właśnie wiezie.

„Auberge du Coin” mogła niejednemu sprawić zawód. Nie była to ustronna wiejska gospoda usytuowana w jakimś zapadłym zakątku. Zamiast tego stał duży, płaski, dwupiętrowy budynek położony o jakieś czterysta metrów od głównej drogi. Podobny był raczej do tych paskudnych moteli, które jak plaga otaczają miasta, gwarantując gościom w reklamach całkowitą anonimowość. Nietrudno sobie wyobrazić, ile par meldowało się tutaj na weekendy pod fałszywymi nazwiskami.

Zarejestrowali się zatem pod innymi nazwiskami i otrzymali pokój z plastiku, w którym każdy przedmiot wart więcej niż dwadzieścia franków przymocowano na stałe do podłogi lub laminatu udającego boazerię śrubami bez nakrętek. Znaleźli jednakże jedną pozytywną rzecz, mianowicie w holu stała maszyna do lodu. Wiedzieli, że działa, bo słyszeli jej szum nawet przy zamkniętych drzwiach.

– A więc, kto przesyła nam wiadomość? – spytał Bourne obracając w rękach szklankę z whisky.

– Gdybym wiedziała, to bym się z nim skontaktowała – odparła siedząc tyłem do małego biurka z nogą założoną na nogę, wpatrzona w niego z uwagą. – Może ma to coś wspólnego z powodem twojej ucieczki?

– Jeżeli nawet tak, to była to pułapka.

– Na pewno nie. Taki facet jak Walther Apfel nie zrobił tego, co zrobił, po to, żeby zastawić pułapkę.

– Nie byłbym tego taki pewny. – Bourne podszedł do jedynego plastikowego fotela i usiadł w nim. – Koenig tak właśnie zrobił, namierzył mnie już w poczekalni.

– To przekupiony piechur, a nie oficer z banku. Działał w pojedynkę. Apfel nie mógł.

Jason podniósł wzrok.

– Co masz na myśli?

– Oświadczenie Apfla musieli zaakceptować jego zwierzchnicy. Wypowiadał się w imieniu banku.

– Jak jesteś taka pewna, to dzwońmy do Zurychu.

– Nie tego chcą. Albo nie maja odpowiedzi, albo nie mogą jej dać. Ostatnie słowa Apfla dawały do zrozumienia, że „bank nie będzie udzielał dalszych wyjaśnień. Nikomu”. To też stanowiło część tej wiadomości. Mamy się skontaktować z kimś innym.

Bourne pił; potrzebował alkoholu, bo zbliżał się moment, w którym zmieni się w zabójcę, w Kaina.

– Do kogo zatem wracamy? – spytał. – Tam gdzie czeka pułapka?

– Chyba ci się tylko wydaje, że wiesz, kto to jest. – Marie sięgnęła na biurko po papierosy. – Czy dlatego uciekałeś?

– Tak, przyznaję ci rację.

Nadszedł właściwy moment. To Carlos przesłał wiadomość! Jestem Kainem i ty musisz mnie opuścić. Muszę cię utracić. Ale został jeszcze do wyjaśnienia Zurych, który musisz zrozumieć.

– Opublikowano ten artykuł, żeby mnie znaleźć.

– Nie będę się sprzeczać – powiedziała, wywołując tym jego zdumienie. – Miałam czas do namysłu. Oni wiedzą, że dowody są fałszywe, tak oczywiście fałszywe, że aż śmieszne. Policja w Zurychu z pewnością oczekuje, że skontaktuję się teraz z Ambasadą Kanadyjską… – Marie urwała trzymając nie zapalonego papierosa w ręku. – O Boże, Jasonie, to właśnie rnamy zrobić!

– Kto za tym stoi?

– Ktoś, kto przesyła nam wiadomość. Wiedzą, że nie mam wyjścia i muszę zadzwonić do ambasady, żeby uzyskać ochronę rządu kanadyjskiego. Nie pomyślałam o tym, bo już rozmawiałam z ambasadą, z tym, jak mu tam… Dennisem Corbelierem, który nie miał mi nic do powiedzenia. Zrobił tylko to, o co go poprosiłam i nic więcej. Ale to było wczoraj… a nie dzisiaj, nie tej nocy. – Marie skierowała się do telefonu na nocnym stoliku.

Bourne podniósł się szybko z krzesła i zastąpił jej drogę chwytając za ramię.

– Nie rób tego – powiedział z przekonaniem.

– Dlaczego nie?

– Bo się mylisz.

– Właśnie że mam rację, Jasonie. Udowodnię ci to.

Bourne stanął przed nią.

– Wydaje mi się, że lepiej by było, żebyś mnie najpierw wysłuchała.

– Nie! – krzyknęła i aż go tym przestraszyła. – Nie chcę tego słyszeć. Nie teraz!

– Jeszcze godzinę temu w Paryżu tylko tego chciałaś słuchać. Właśnie tego!

– Nie. Godzinę temu wydawało mi się, że umieram! Postanowiłeś uciec. Beze mnie. Wiem już, że tak będzie teraz w kółko, dopóki coś się nie zmieni na twoją korzyść. Słyszysz słowa, widzisz obrazy, nawiedzają cię wspomnienia pewnych wydarzeń, których nie rozumiesz, ale ponieważ istnieją, potępiasz sam siebie! I będziesz się tak potępiał, dopóki ktoś ci wreszcie nie powie, że kimkolwiek byłeś… inni cię wykorzystywali, chcieli cię poświęcić! Ale jest ktoś, kto chce ci pomóc, nam pomóc! I to jest ta wiadomość! Wiem, że mam rację. Chcę ci to udowodnić. Pozwól mi!

Bourne trzymał ją za ręce i nie odzywał się, patrzył tylko na nią, na jej prześliczna twarz wypełnioną bólem i niepotrzebną nadzieja, na jej płonące oczy. Cierpiał przeraźliwie. A może tak będzie lepiej: zobaczy sama i strach sprawi, że go wysłucha, zrozumie. Nie zostało mu nic innego. Jestem Kainem…

– W porządku, możesz zadzwonić, ale zrobisz to tak, jak ja ci powiem.

1 ... 80 81 82 83 84 85 86 87 88 ... 141 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название