Wygrana
Wygrana читать книгу онлайн
LuAnn Tyler, ?yjaca w skrajnej n?dzy ze sw? c?reczk? Lis? w przyczepie samochodowej, otrzymuje nagle propozycj? intratnej pracy. Gdy przybywa na um?wione spotkanie, okazuje si?, ?e propozycja dotyczy nie pracy, ale udzia?u w loterii krajowej, kt?ry mia?by przynie?? LuAnn g??wn? wygran?. Dziewczyna pozostawia sobie czas na przemy?lenie propozycji. Dalej wypadki tocz? si? w b?yskawicznym tempie: LuAnn zostaje zapl?tana w morderstwo dw?ch m??czyzn, a jednocze?nie zamieszana w afer? korupcyjn?. ?cigana przez policj? i FBI, ucieka za granic?, ale po latach wraca, by ostatecznie rozwik?a? tajemnicz? r?wnie? dla niej samej histori?.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– Jesteś pewna, że mieszkali w pokoju sto dwanaście? – spytał Riggs.
LuAnn odwróciła się do niego jak pchnięta sprężyną.
– Oczywiście, że jestem.
Zamknęła oczy i zaczęła się kołysać na piętach. Wiedziała, co tu się wydarzyło! Nie mogła znieść myśli, że Jackson dotykał Lisy, że krzywdził jej dziecko.
– Posłuchaj, skąd miałem wiedzieć, że łączy cię z tym facetem jakaś psychiczna więź?
– Nie z nim. Z nią! Z moją córką.
To oświadczenie zbiło Riggsa z tropu. Stał i wodził wzrokiem za LuAnn, która zaczęła spacerować nerwowo tam i z powrotem.
– Potrzebne nam bliższe informacje, Matthew. Natychmiast.
Riggs był tego samego zdania, ale nie uśmiechało mu się zwracać z tym do policji. Straciliby mnóstwo czasu na wyjaśnianie sytuacji, a efekt mógł być taki, że lokalni gliniarze zatrzymaliby LuAnn w areszcie.
– Chodź – powiedział.
Wrócili do biura motelu i Riggs podszedł do automatu telefonicznego. Zadzwonił do Mastersa. Dowiedział się, że FBI nie natrafiło jeszcze na ślad Jacksona, Roger Crane też przepadł jak kamień w wodę.
Riggs opowiedział Mastersowi w paru słowach, co się wydarzyło w nocy w motelu.
– Nie rozłączaj się – warknął Masters.
Riggs obejrzał się na wpatrzoną w niego LuAnn. Czekała w milczeniu na wieści, przygotowana na najgorsze. Chciał jej posłać uspokajający uśmiech, ale nie zrobił tego. Sam był niespokojny. Poza tym nie chciał w niej budzić fałszywych nadziei.
W słuchawce znowu rozległ się głos Mastersa. Agent mówił cicho, był wyraźnie zdenerwowany. Riggs odwrócił się do LuAnn plecami i słuchał.
– Rozmawiałem z policją w Danville – mówił Masters. – Zgadza się, jakiś mężczyzna został pchnięty nożem w motelu pod miastem. Ze znalezionych przy nim dokumentów wynika, że nazywa się Robert Charles Thomas.
Czyżby Charlie? Riggs oblizał zaschnięte wargi, mocniej ścisnął słuchawkę,
– Z dokumentów? Nie mógł sam tego policji powiedzieć?
– Był nieprzytomny. Stracił dużo krwi. Podobno to cud, że w ogóle przeżył. Tak mi powiedzieli. Rana została zadana profesjonalnie, miał się powoli wykrwawić. Znaleźli też w pokoju strzałki od paralizatora, którym przypuszczalnie został obezwładniony. Lekarze nie potrafią jeszcze powiedzieć, czy z tego wyjdzie.
– Jak wygląda? – Riggs usłyszał szelest przekładanych kartek. Był właściwie przekonany, że to Charlie, ale chciał się jeszcze upewnić.
– Ponad metr osiemdziesiąt – podjął Masters – sześćdziesiąt parę lat, potężnej budowy ciała, musi być silny jak byk, skoro jeszcze żyje.
Riggs wziął głęboki oddech. Nie miał już wątpliwości. To był Charlie.
– Gdzie teraz jest?
– Helikopter pogotowia ratunkowego przetransportował go do kliniki wydziału medycyny Uniwersytetu Stanu Wirginia w Charlottesville. Leży na oddziale intensywnej terapii.
Riggs wyczuł za plecami czyjąś obecność. Obejrzał się i zobaczył LuAnn. Z jej oczu wyzierał strach.
– George, a nie ma tam wzmianki, że była z nim dziesięcioletnia dziewczynka.
– Sam zapytałem. W raporcie zapisano, że ten człowiek odzyskał na chwilę przytomność i zaczął wykrzykiwać czyjeś imię.
– Lisa?
Masters odchrząknął.
– Tak. – Riggs milczał. – To była jej córka, prawda? – spytał Masters. – Nasz gość ją teraz ma, tak?
– Na to wygląda – wykrztusił Riggs.
– Skąd dzwonisz?
– Chyba nie jestem jeszcze gotowy, żeby ci to powiedzieć, George.
– Facet porwał małą dziewczynkę – powiedział z naciskiem Masters. – Wy dwoje możecie być następni, Matt. Pomyśl o tym. Możemy was wziąć pod ochronę. Musisz się do nas zgłosić.
– Sam nie wiem.
– Posłuchaj, jedźcie do domu Tyler. Nasi ludzie pilnują drogi dojazdowej do posiadłości dwadzieścia cztery godziny na dobę. Jeśli ona zgodzi się tam pojechać, obstawię cały teren agentami.
– Zaczekaj, George. – Riggs przycisnął słuchawkę do piersi i spojrzał na LuAnn. Wyczytała z jego oczu wszystko.
– Charlie?
– Nieprzytomny. Nie wiedzą, czy z tego wyjdzie. Leży w klinice uniwersytetu wirgińskiego na oddziale intensywnej terapii.
– Jest w Charlottesville?
Riggs kiwnął głową.
– Przetransportowano go tam helikopterem. Drogą powietrzną to niedaleko, a mają tam świetny oddział intensywnej terapii. Będzie pod dobrą opieką.
Nie odrywała od niego wzroku, czekała. I doskonale wiedział, na co.
– Prawdopodobnie Jackson ma Lisę. – Zmienił szybko temat. – LuAnn, FBI chce, żebyśmy się do nich zgłosili. Wezmą nas pod ochronę. Jeśli się zgadzasz, możemy jechać do Wicken’s Hunt. Agenci pilnują tam już drogi dojazdowej. Sądzą…
Wyrwała mu słuchawkę z ręki.
– Nie chcę żadnej ochrony! – krzyknęła do niej. – Nie potrzebuję waszej zakichanej ochrony. On ma moją córkę. I ja ją odnajdę. Odbiorę mu ją. Słyszysz?
– Pani Tyler… zakładam, że rozmawiam z LuAnn Tyler… – zaczął Masters.
– Wy się w to nie mieszajcie. On ją na pewno zabije, jeśli chociaż tylko mu się wyda, że depczecie mu po piętach.
Masters usiłował panować nad głosem, chociaż to, co mówił było okrutne:
– Pani Tyler, nie wiadomo, czy on już jej czegoś nie zrobił. Treść i żar jej odpowiedzi kompletnie go zaskoczyły.
– Wiem, że jej nie skrzywdził. Na razie.
– To psychopata. Z takimi nie można…
– Wiem, co mówię. I wiem, o co mu chodzi. Na pewno nie o Lisę. Trzymajcie się od tego z dala. Jeśli się wtrącicie i przez to zginie moja córka, to znajdę ciebie na końcu świata.
Słuchając tego, George Masters, siedzący teraz za swoim biurkiem w silnie strzeżonym gmachu Hoovera, mający za sobą dwadzieścia pięć lat tropienia przestępców, w ciągu których niejedno widział, otoczony tysiącem świetnie wyszkolonych, zahartowanych agentów specjalnych FBI, zadrżał.
W słuchawce trzasnęło. Połączenie zostało przerwane.
Riggs puścił się w pogoń za pędzącą do samochodu LuAnn.
– LuAnn, zaczekaj! – Zatrzymała się i odwróciła. – Posłuchaj, w tym, co mówi George, jest wiele racji.
LuAnn wyrzuciła w górę ręce, potem opuściła je i schyliła się, żeby wsiąść do samochodu.
– LuAnn, ty zgłosisz się do FBI. Niech cię chronią przed tym facetem. Ja zostanę i będę go szukał.
– Lisa jest moją córką. To przeze mnie znalazła się w niebezpieczeństwie i ja muszę ją ratować. Tylko ja. Nikt inny. Charlie umiera. Ty nieomal zginąłeś. Troje ludzi zamordowano. Nie wciągnę nikogo więcej w swoje przegrane, parszywe, popieprzone życie! – Wykrzyczała mu to w twarz. Kiedy skończyła, oboje dyszeli ciężko.
– Nie pozwolę ci tropić go samej, LuAnn. Jeśli nie chcesz się zgłosić do FBI, to nie. Ja też się nie zgłoszę. Ale nie będziesz, powtarzam, nie będziesz tropiła go sama. Zginęłybyście obie.
– Nie słyszałeś, co mówiłam, Matthew? Przestań się tym zajmować. Idź do swoich kumpli z FBI, niech ci zorganizują jakieś nowe życie jak najdalej od tego wszystkiego. Jak najdalej ode mnie. Chcesz umrzeć?! Bo jeśli będziesz się mnie trzymał, umrzesz na pewno, to ci gwarantuję!
– On i tak mi nie popuści, LuAnn – powiedział cicho Riggs. – Obojętne, czy zgłoszę się do FBI, czy nie, znajdzie mnie i zabije. – Nie odzywała się, podjął więc: – I prawdę mówiąc, jestem już za stary, zbyt zmęczony uciekaniem i ukrywaniem się, żeby zaczynać to od początku. Wolę już iść do gniazda tego grzechotnika i stanąć z nim oko w oko. I wolę mieć tam obok siebie ciebie niż któregokolwiek z agentów Biura, któregokolwiek z gliniarzy w tym kraju. Prawdopodobnie będziemy mieli możliwość tylko jednego podejścia i ja chcę podjąć z tobą to ryzyko. – Urwał. Patrzyła na niego. Oczy miała dzikie, włosy powiewały jej na wietrze, ściskała i rozkurczała pięści. – Jeśli mnie ze sobą weźmiesz – dorzucił.
Wiatr wzmagał się. Stali o krok od siebie. Od odpowiedzi LuAnn zależało teraz, czy ta odległość między nimi powiększy się czy zmaleje. Pomimo chłodu zimny pot zraszał im czoła.
– Wsiadaj! – burknęła w końcu.
W pomieszczeniu było ciemno choć oko wykol. Na zewnątrz lało od rana. Lisa, przywiązana do stojącego pośrodku krzesła, marszcząc nosek, bez powodzenia próbowała zsunąć sobie z oczu opaskę. Te kompletne ciemności napełniały ją lękiem. Miała wrażenie, że gdzieś blisko czają się jakieś koszmarne stwory. I nie myliła się.
– Głodna? – rozległ się niespodziewanie głos tuż przy jej prawym łokciu. Serce omal jej nie stanęło.
– Kto to? Kim jesteś? – Głos jej drżał.
– Starym znajomym twojej mamusi. – Jackson klęczał przy dziewczynce. – Więzy nie uwierają?
– Gdzie wujek Charlie? Co mu zrobiłeś? – Lisie wracała odwaga.
Jackson zachichotał cicho.
– Wujek? – Wstał. – To dobrze, bardzo dobrze.
– Gdzie on jest?
– Nieważne – warknął Jackson. – Mów, czy jesteś głodna.
– Nie.
– To może się czegoś napijesz?
Lisa zawahała się.
– Wody.
Usłyszała w tle brzęk szkła i zaraz potem poczuła chłód na wargach. Cofnęła głowę.
– To tylko woda. Nie otruję cię. – Jackson powiedział to tak rozkazującym tonem, że Lisa otworzyła usta i zaczęła pić. Jackson cierpliwie trzymał przy jej ustach szklankę, dopóki nie skończyła.
– Jak będziesz chciała czegoś jeszcze, na przykład skorzystać z toalety, to powiedz. Będę w pobliżu.
– Gdzie my jesteśmy? – Nie doczekawszy się odpowiedzi, zadała inne pytanie: – Dlaczego pan nam to robi?
Stojący w ciemnościach Jackson długo zastanawiał się nad odpowiedzią, zanim jej wreszcie udzielił.
– Twoja matka i ja mamy pewne rachunki do wyrównania. Wiąże się to z czymś, co wydarzyło się dawno temu, ale mnie popychają do tego reperkusje bardzo niedawnych wypadków.
– Moja mama na pewno nic panu nie zrobiła.
– Wprost przeciwnie, zawdzięcza mi wszystko, co w życiu osiągnęła, a robi wszystko, co w jej mocy, by mi zaszkodzić.
– Nie wierzę – zaperzyła się Lisa.
– Nie oczekuję od ciebie, że uwierzysz – powiedział Jackson. – Jesteś lojalna wobec matki, i tak powinno być. Więzy rodzinne to coś bardzo ważnego. – Skrzyżował ręce i pomyślał o swojej rodzinie, o słodkiej, spokojnej twarzy Alicji. Słodka i spokojna w śmierci. Z wysiłkiem odepchnął od siebie tę wizję.