Wygrana
Wygrana читать книгу онлайн
LuAnn Tyler, ?yjaca w skrajnej n?dzy ze sw? c?reczk? Lis? w przyczepie samochodowej, otrzymuje nagle propozycj? intratnej pracy. Gdy przybywa na um?wione spotkanie, okazuje si?, ?e propozycja dotyczy nie pracy, ale udzia?u w loterii krajowej, kt?ry mia?by przynie?? LuAnn g??wn? wygran?. Dziewczyna pozostawia sobie czas na przemy?lenie propozycji. Dalej wypadki tocz? si? w b?yskawicznym tempie: LuAnn zostaje zapl?tana w morderstwo dw?ch m??czyzn, a jednocze?nie zamieszana w afer? korupcyjn?. ?cigana przez policj? i FBI, ucieka za granic?, ale po latach wraca, by ostatecznie rozwik?a? tajemnicz? r?wnie? dla niej samej histori?.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Donovan zachichotał cicho.
– Pani Tyler, nie ma informacji niedostępnych, wystarczy wiedzieć, jak i gdzie ich szukać.
– Czego chcesz?
– Już mówiłem, porozmawiać.
– Nie mam ci nic do powiedzenia.
Riggs przysunął się bliżej i nadstawił ucha. LuAnn chciała go odepchnąć, ale nie ustąpił.
– Ma pani, ma. Ja też. Rozumiem pani reakcję sprzed kilku dni. Chyba źle to rozegrałem, ale było, minęło. Wiem ponad wszelką wątpliwość, że jest pani kluczem do jakiejś sensacyjnej historii i ja muszę ją odgrzebać.
– Nie mam ci nic do powiedzenia.
Donovan zawahał się. Niechętnie uciekał się do tej taktyki, ale nic innego nie przychodziło mu teraz do głowy. Zdecydował się.
– Może to panią przekona. Jeśli zgodzi się pani ze mną porozmawiać, dam pani czterdzieści osiem godzin na opuszczenie kraju, zanim podam do wiadomości publicznej, czego się od pani dowiedziałem. Jeśli odmówi pani, ujawnię wszystko, co już wiem, zaraz po odłożeniu słuchawki. – Zawiesił głos i po krótkiej wewnętrznej walce dorzucił: – Morderstwo nie ulega przedawnieniu, LuAnn.
Riggs gapił się na LuAnn szeroko otwartymi oczami. Odwróciła wzrok.
– Gdzie? – warknęła.
Riggs kręcił energicznie głową, ale LuAnn nie zwracała na niego uwagi.
– Spotkajmy się w publicznym miejscu – zaproponował Donovan. – W Michie’s Tavern. Na pewno wiesz, gdzie to jest. O pierwszej po południu. Tylko bądź sama. Za stary jestem na strzelaninę i samochodowe pościgi. Jeśli zobaczę z tobą twojego przyjaciela albo kogokolwiek, uznaję układ za zerwany i dzwonię natychmiast do szeryfa z Georgii. Zrozumiałaś?!
LuAnn cisnęła słuchawkę na widełki.
– Byłabyś mi łaskawa powiedzieć, co tu się wyprawia?! – spytał Riggs. – Kogo niby zamordowałaś?! Kogoś w Georgii?!
LuAnn, purpurowa na twarzy, wstała z łóżka, by je obejść. Riggs chwycił ją za rękę i bezceremonialnie przyciągnął do siebie.
– Mów, do cholery, o co tu chodzi!
Odwinęła się błyskawicznie jak fretka, wyprowadzając prawy podbródkowy. Cios doszedł celu. Riggsowi głowa odskoczyła w tył. Uderzył potylicą o ścianę.
Oprzytomniawszy, stwierdził, że leży na łóżku. LuAnn siedziała obok, przykładając mu zimny kompres to do siniejącego podbródka, to do nabrzmiewającego guza na głowie.
– Cholera! – stęknął.
– Przepraszam, Matthew. Nie chciałam…
Oszołomiony, pomacał się po głowie.
– Nie do wiary, że mnie znokautowałaś. Nie jestem szowinistą, ale to nieprawdopodobne, żeby kobieta rozłożyła mnie jednym ciosem.
Zdobyła się na blady uśmieszek.
– Mam praktykę z dzieciństwa i jestem bardzo silna. Ale to uderzenie głową w ścianę też swoje zrobiło.
Riggs potarł szczękę i usiadł.
– Kiedy następnym razem się posprzeczamy i będziesz miała ochotę dać mi w zęby, to najpierw powiedz. Od razu się poddam. Umowa stoi?
Dotknęła delikatnie jego twarzy i pocałowała w czoło.
– Już więcej cię nie uderzę.
Riggs spojrzał wymownie na telefon.
– Pojedziesz na to spotkanie?
– Nie mam wyboru… nie widzę innego wyjścia.
– Jadę z tobą.
LuAnn pokręciła stanowczo głową.
– Słyszałeś, co powiedział.
Riggs westchnął.
– Nie wierzę, że kogoś zamordowałaś.
LuAnn wzięła głęboki oddech. Postanowiła wyznać mu prawdę.
– Nie zamordowałam go. To była samoobrona. Mężczyzna, z którym żyłam przed dziesięcioma laty, handlował narkotykami. Przypuszczam, że kantował swojego dostawcę, a ja znalazłam się o niewłaściwym czasie w niewłaściwym miejscu.
– I zabiłaś swojego przyjaciela?
– Nie, człowieka, który zabił mojego przyjaciela.
– A policja…
– Wolałam nie czekać, co z tego wyniknie.
Riggs rozejrzał się po pokoju.
– Narkotyki. I z nich to wszystko?
LuAnn omal nie parsknęła śmiechem.
– Nie, z niego był drobny kombinator. To tutaj nie ma nic wspólnego z narkotykami.
Riggsowi cisnęło się na usta pytanie, z czym zatem ma coś wspólnego, ale wolał go nie zadawać. Wyczuwał, że odsłoniła przed nim wystarczająco duży fragment swej przeszłości. Patrzył oszołomiony, jak LuAnn powoli wstaje i owinięta w koc idzie do drzwi.
– LuAnn? Tak masz naprawdę na imię?
Odwróciła się i kiwnęła nieznacznie głową.
– LuAnn Tyler. Nie myliłeś się z tą Georgią. Dziesięć lat temu byłam kimś zupełnie innym. Zupełnie.
– Wierzę, chociaż założę się, że już wtedy miałaś opanowany ten prawy podbródkowy.
Riggs wyjął z kieszeni spodni kluczyki od samochodu i rzucił je LuAnn.
– Dzięki za pożyczenie BMW. Może ci się przydać szybki wóz na wypadek, gdyby ten facet znowu zaczął cię ścigać.
Ściągnęła brwi, spuściła wzrok i wyszła z pokoju.
ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY
LuAnn, ubrana w długi, czarny skórzany płaszcz, w czarnym skórzanym kapeluszu na głowie i w ciemnych okularach, stała pod „Ordinary”, starym drewnianym budynkiem należącym do kompleksu Michie’s Tavern, historycznej budowli z końca osiemnastego wieku, przeniesionej u schyłku lat dwudziestych naszego stulecia na obecne miejsce przy drodze z Monticella. Była pora lunchu i lokal zaczynał się zapełniać turystami, którzy przed zwiedzeniem domu Jeffersona albo potem ściągali tu na smażone kurczaki. LuAnn przyjechała wcześniej, żeby zapoznać się z terenem, ale nie wytrzymując ciepła buchającego od płonącego na sali kominka, postanowiła zaczekać na zewnątrz. Mężczyznę, który do niej podszedł, poznała od razu, chociaż nie nosił już brody.
– Chodźmy – powiedział Donovan.
– Dokąd?
– Pojedziesz za mną swoim samochodem. Będę sprawdzał we wstecznym lusterku. Jeśli zobaczę, że ktoś nas śledzi, chwytam za telefon i wędrujesz do więzienia.
– Nigdzie za tobą nie pojadę.
Nachylił się do niej i rzekł cicho:
– Radzę się dobrze zastanowić.
– Nie znam ciebie ani nie wiem, czego chcesz. Powiedziałeś, że chcesz ze mną porozmawiać. Więc jestem.
Donovan zerknął na kolejkę ludzi czekających przed tawerną.
– Miałem na myśli miejsce bardziej ustronne.
– Sam wybrałeś to.
– Fakt. – Donovan wbił ręce w kieszenie i patrzył na nią z wyraźnym zakłopotaniem.
Milczenie pierwsza przerwała LuAnn.
– Coś ci powiem, wybierzemy się na przejażdżkę moim samochodem. – Zmierzyła go złowieszczym spojrzeniem i dorzuciła cicho: – Ale niczego nie próbuj, bo zrobię ci krzywdę.
Donovan prychnął pogardliwie, ale kiedy spojrzał jej w oczy, przeszła mu ochota do żartów. Wzdrygnął się mimowolnie. Ruszył za nią do samochodu.
– Wiesz – zagaił Donovan, kiedy znaleźli się na międzystanowej Sześćdziesiątej Czwartej – kiedy zagroziłaś przed chwilą, że zrobisz mi krzywdę, pomyślałem sobie, że to może rzeczywiście ty zamordowałaś tamtego gościa w przyczepie.
– Nikogo nie zamordowałam. Nie popełniłam tam żadnego przestępstwa.
Donovan studiował przez chwilę jej twarz, potem odwrócił wzrok. Kiedy znowu się odezwał, głos miał już cichszy, łagodniejszy.
– Nie po to cię od kilku miesięcy tropię, LuAnn, żeby zrujnować ci życie.
Zerknęła na niego z ukosa.
– To po co mnie śledzisz?
– Opowiedz mi, co się wydarzyło w przyczepie.
LuAnn pokręciła uparcie głową. Milczała.
– Od lat grzebię się w rozmaitych brudach i potrafię czytać między wierszami – podjął Donovan. – Nie wierzę, że kogokolwiek zamordowałaś. Uspokój się, nie jestem gliną. Jeśli chcesz, możesz sprawdzić, czy nie mam założonego podsłuchu. Przeczytałem wszystko, co było na twój temat w gazetach. Chciałbym teraz usłyszeć twoją wersję wydarzeń.
LuAnn odetchnęła głęboko i spojrzała na niego.
– Duane handlował narkotykami. Nic o tym nie wiedziałam. Chciałam tylko uciec od takiego życia. Poszłam do przyczepy, żeby mu to powiedzieć. Zastałam Duane’a strasznie podźganego nożem. Chwycił mnie jakiś mężczyzna i próbował poderżnąć gardło. Wywiązała się walka. Grzmotnęłam go telefonem w głowę i umarł.
Donovan wyglądał na nieprzekonanego.
– Uderzyłaś go tylko telefonem?
– Ale mocno. Chyba roztrzaskałam mu czaszkę.
Donovan pocierał w zadumie brodę.
– Nie to było przyczyną śmierci tego człowieka. Zginął od noża.
LuAnn omal nie zjechała z szosy. Z trudem odzyskała panowanie nad kierownicą i szeroko otwartymi oczami spojrzała na swojego pasażera.
– Co takiego? – wykrztusiła.
– Widziałem raport z autopsji. Owszem, miał ranę tłuczoną głowy, ale nie śmiertelną. Zmarł od ran zadanych nożem w klatkę piersiową. Nie ma co do tego żadnych wątpliwości.
LuAnn już wiedziała. Tęcza. Tęcza go zabił. A potem ją okłamał. Potrząsnęła głową. Właściwie nie powinna być tym zaskoczona.
– Przez wszystkie te lata żyłam w przekonaniu, że to ja go zabiłam.
– Straszne brzemię, współczuję. Rad jestem, że pomogłem ci pozbyć się wyrzutów sumienia.
– Ale policja i tak już się tym chyba nie zajmuje – powiedziała LuAnn. – Upłynęło przecież dziesięć lat.
– Niestety, masz nieprawdopodobnego pecha. Szeryfem w Rikersville jest teraz wuj Duane’a Harveya.
– Bill Harvey został szeryfem?! – żachnęła się LuAnn. – Przecież to jeden z największych tamtejszych niebieskich ptaszków. Prowadził dziuplę, wiesz, taki warsztat, w którym legalizuje się kradzione samochody. Organizował gry hazardowe na zapleczach barów. Maczał palce we wszystkim, na czym można było zarobić nielegalnie parę dolców. Duane próbował wejść w te lewe interesy, ale Billy wiedział, że Duane jest za głupi i nie można na nim polegać. Prawdopodobnie dlatego Duane skumał się z handlarzami narkotyków z Gwinnett.
– Wierzę ci. Ale teraz jest szeryfem. Prawdopodobnie uznał, że najlepszy sposób na uniknięcie kłopotów z policją to samemu zostać policjantem.
– Rozmawiałeś z nim?
Donovan kiwnął głową.
– Twierdzi, że cała rodzina nigdy nie zapomni biednego Duane’a i nie przejdzie do porządku dziennego nad jego przedwczesną śmiercią. Powiedział mi, że ten handel narkotykami rzuca cień na całą rodzinę. A pieniądze, które im wysłałaś? Zamiast ugłaskać, jeszcze bardziej ich rozjątrzyły. Uznali to za formę przekupstwa. To znaczy, przyjęli je i w ogóle, ale nadal im śmierdzą, przynajmniej zdaniem słynnego Billy’ego Harveya.