Skalpel
Skalpel читать книгу онлайн
Seria tajemniczych morderstw parali?uje Boston. Okoliczno?ci zbrodni wskazuj? na seryjnego zab?jc? kobiet, "Chirurga" kt?ry odbywa kar? do?ywocia. M?oda policjantka, Jane, przypuszcza, ?e nie chodzi o zwyk?e na?ladownictwo. Tymczasem "Chirurg" ucieka z wi?zienia a Jane staje si? obiektem zainteresowania pary sadystycznych zab?jc?w…
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Rozdział 16
Mój samochód.
Mój dom.
Ja.
Jane Rizzoli wracała do Bostonu, dusząc w sobie złość.
Choć obok niej siedział Dean, nie spoglądała na niego, skupiona na pielęgnowaniu w sobie wściekłości, czując niemal spalające ją płomienie gniewu.
Złość zagotowała się w niej, kiedy Dean podjechał pod adres O’Donnell na Brattle Street. Ujrzała wielki dom w stylu kolonialnym. Szare, w odcieniu łupku okiennice odcinały się od nieskazitelnej bieli desek fasady. Za bramą z kutego żelaza, przez wypielęgnowany trawnik, prowadził ku domowi chodnik z płyt granitowych.
Dom był piękny, wyróżniający się nawet wśród ekskluzywnych rezydencji Brattle Street, taki, o jakim stróż porządku publicznego w służbie państwowej nie mógł nawet marzyć.
Ale właśnie tacy stróże porządku publicznego jak ja muszą stawiać czoło Warrenom Hoytom całego świata, a w konsekwencji cierpią psychiczne urazy, pomyślała.
To ona ryglowała w mieszkaniu drzwi i okna, to ona zrywała się, zlana potem, słysząc urojone kroki zbliżające się do jej łóżka.
To ona walczyła z potworami i ponosiła konsekwencje tych walk, a tymczasem tu, we wspaniałym domu, mieszkała kobieta, która współczuła owym potworom.
Chodziła na rozprawy sądowe, żeby bronić tych, których nie należało.
Dom zbudowany na szkieletach ofiar.
Popielatowłosa blondynka, która otworzyła im drzwi, była równie zadbana jak jej rezydencja; na głowie miała hełm lśniących włosów, ubrana była w bluzkę od Brooks Brothers i starannie wyprasowane spodnie. Jej twarz o alabastrowej cerze była niczym prawdziwy alabaster – nie miała w sobie ciepła. Mogła mieć około czterdziestu lat. Oczy wyrażały jedynie chłodny intelekt.
– Doktor O’Donnell?
– Detektyw Jane Rizzoli. A to jest agent Gabriel Dean.
Kobieta utkwiła oczy w Deanie.
– My się już znamy.
Wygląda na to, że wywarliście na sobie wrażenie, przeszło przez myśl Rizzoli. Niezbyt korzystne.
Od początku było widać, że wizyta nie spodobała się gospodyni. Nie uśmiechała się, zachowywała się sztywno i formalnie. Zaprowadziła ich przez rozległy hol do pokoju przyjęć.
Palisandrowa kanapa miała tapicerkę z białego jedwabiu, a tekową podłogę ozdabiały wschodnie dywany, bogato ornamentowane czerwienią.
Rizzoli niezbyt się znała na sztuce, mimo to zorientowała się, że wiszące na ścianach obrazy były oryginałami, prawdopodobnie o znacznej wartości.
Następne szkielety ofiar.
Usiedli z Deanem na kanapie, O’Donnell zajęła miejsce naprzeciw.
Nie zaproponowała ani herbaty, ani kawy, ani nawet wody, dając w niezbyt zawoalowany sposób do zrozumienia, że chce, aby wizyta potrwała krótko.
Zwróciła się do Jane Rizzoli prosto z mostu: – Powiedziała pani, że chodzi o Warrena Hoyta.
– Pisała pani do niego.
– Tak. Czy są w związku z tym jakieś kłopoty?
– Jaki był charakter owej korespondencji?
– Ponieważ pani o niej wie, musiała pani ją przeczytać.
– Jaki był charakter owej korespondencji? – powtórzyła nieustępliwie Rizzoli.
O’Donnell patrzyła na nią przez chwilę, oceniając w milczeniu przeciwnika, zdążyła bowiem się zorientować, że Rizzoli jest jej przeciwnikiem.
Odpowiedziała tym samym tonem, zamykając się w pancerzu oficjalności.
– Najpierw muszę panią zapytać, pani detektyw, dlaczego policja interesuje się moją korespondencją z Warrenem?
– Z Warrenem. Byli z sobą po imieniu.
Rizzoli otworzyła przyniesioną z sobą szarą kopertę i wyjęła z niej trzy zdjęcia polaroidowe.
Wręczyła je O’Donnell.
– Czy posłała pani te fotografie panu Hoytowi?
O’Donnell ledwie na nie spojrzała.
– Nie.
– Dlaczego?
– Nie obejrzała ich pani.
– Nie musiałam.
Nigdy nie posyłałam żadnych zdjęć panu Hoytowi.
– Znaleziono je w jego celi, w kopercie z pani zwrotnym adresem.
– Zapewne użył tej koperty, żeby je przechować.
Oddała zdjęcia Rizzoli.
– Co dokładnie pani do niego wysyłała?
– Listy. Formularze podań o zwolnienie… do podpisania i zwrotu.
– Co było w tych podaniach?
– Jego szkolne wyniki.
Szczegóły z dzieciństwa. Informacje, które mogłyby mi pomóc w ocenie jego przeszłości.
– Ile razy pani do niego napisała?
– Cztery lub pięć.
– Zawsze odpowiadał?
– Tak. Mam jego listy w teczce. Mogę pani dać kopie.
– Próbował się z panią skontaktować po ucieczce?
– Czy pani sądzi, że nie zawiadomiłabym o tym policji?
– Trudno mi odpowiedzieć, doktor O’Donnell. Nie wiem, jaki był charakter waszego związku.
– Nasz związek był korespondencyjny. Nie byliśmy przyjaciółmi.
– Mimo to pisywała pani do niego. Cztery lub pięć razy.
– Nawet go odwiedziłam. Wywiad został zarejestrowany na taśmie, którą również mogę pani udostępnić.
– Czemu poświęcała mu pani czas?
– Miał dużo do opowiedzenia. Udzielił nam lekcji.
– W jaki sposób zarżnąć kobietę?
– Słowa wymknęły się z ust Jane, zanim zdążyła pomyśleć; pocisk gorzkiego wzburzenia, który nie zdołał przebić pancerza doktor O’Donnell.
– Jako stróż prawa, widzi pani jedynie końcowy efekt – odpowiedziała z niezmąconym spokojem.
– Brutalność… przemoc… Straszliwe zbrodnie, które są jedynie naturalną konsekwencją tego, przez co ci ludzie przeszli.
– A co pani widzi?
– Po zbadaniu ich przeszłości widzę przyczyny.
– Zaraz się dowiem, że ich zbrodnie są wynikiem nieszczęśliwego dzieciństwa.
– A czy pani wie, jakie dzieciństwo miał Warren?
Rizzoli poczuła, jak burzy się w niej krew. Nie miała ochoty na rozmowę o źródle obsesji Hoyta.
– Jego ofiary mają gdzieś jego dzieciństwo.
Ja też.
– Ale czy pani cokolwiek o nim wie?
– Powiedziano mi, że był absolutnie normalny. Wiem, że miał lepsze dzieciństwo niż mnóstwo innych ludzi, którzy nie zarzynają kobiet.
– Normalny.
– Wydawało się, że to określenie ubawiło doktor O’Donnell.
Pierwszy raz, od chwili kiedy usiedli, zwróciła się do Deana.
– Agencie Dean, jaka jest pańska definicja normalności?
Wymienili przeciągłe spojrzenia – ciąg dalszy dawnej potyczki, nie do końca rozstrzygniętej, lecz głos Deana nie zdradzał nieprzyjaznych uczuć.
– Detektyw Rizzoli zadała pytanie. Proszę na nie odpowiedzieć, pani doktor – odparł spokojnie.
Jane dziwiło, że tak długo powstrzymał w sobie chęć nadawania tonu rozmowie.
W jej opinii był człowiekiem przyzwyczajonym do odgrywania głównej roli, a jednak przy przesłuchaniu doktor O’Donnell nie przejął inicjatywy, zadowalając się rolą obserwatora.
Poniesiona złością pozwoliła, żeby rozmowa odbiegła od tematu. Musiała odzyskać kontrolę nad jej przebiegiem, ale żeby to osiągnąć, powinna się uspokoić, a potem postępować spokojnie i metodycznie.
– Kiedy zaczęliście do siebie pisywać? – spytała.
– Około trzech miesięcy temu – odparła rzeczowo doktor O’Donnell.
– Dlaczego postanowiła pani napisać do niego?
– Chwileczkę.
Doktor O’Donnell wydawała się zaskoczona.
– Pomyłka. Nie ja pierwsza do niego napisałam.
– Twierdzi pani, że to Hoyt zainicjował korespondencję?
– Owszem. Napisał do mnie pod pretekstem, że słyszał o moich badaniach w dziedzinie patologii przemocy. Wiedział, że bywałam świadkiem obrony w rozmaitych sprawach.
– Chciał panią zaangażować?
– Nie.
Zdawał sobie sprawę, że nie ma szans na zmianę wyroku. Było już za późno. Pomyślał, że jego przypadek może mnie zainteresować, i miał rację.
– Dlaczego?
– Ma pani na myśli to, dlaczego mnie zainteresował?
– Dlaczego traciła pani czas na kogoś takiego jak Hoyt.
– Jest dokładnie takim rodzajem osobnika, o jakim chciałabym wiedzieć więcej.
– Badało go z pół tuzina psychiatrów.
Nie ma żadnych odchyłek. Jest absolutnie normalny, poza tym, że lubi zabijać kobiety. Lubi je wiązać, a potem rozcinać im brzuchy.
Ekscytuje go odgrywanie roli chirurga, z tą różnicą, że robi to, gdy są w pełni świadome i wiedzą, co się z nimi dzieje.
– Mimo to uznała go pani za normalnego.
– Był w pełni władz umysłowych. Wiedział, co robi, i czerpał z tego satysfakcję.
– Chce pani powiedzieć, że jest zły z urodzenia.
– Właśnie tak to widzę – odparła Rizzoli.
Doktor O’Donnell patrzyła na nią dłuższą chwilę wzrokiem, który zdawał się prześwidrowywać człowieka na wylot.
Czyżby doświadczenie psychiatryczne nauczyło ją przenikać zewnętrzne maski i widzieć, co się pod nimi kryło?
Podniosła się.
– Chodźmy do mojego gabinetu – zaproponowała.
– Mam coś, co powinniście zobaczyć.
Poprowadziła ich korytarzem, dywan w kolorze czerwonego wina tłumił ich kroki. Pokój, do którego weszli, stanowił przeciwieństwo bogato udekorowanego salonu.
Gabinet doktor O’Donnell miał ściśle profesjonalny wystrój: białe ściany, półki wypełnione fachową literaturą i standardowe, metalowe szafki na akta.
Rizzoli pomyślała sobie, że samo wejście do tego pomieszczenia narzuca człowiekowi zajęcie się pracą.
Zaobserwowała to u doktor O’Donnell, która zdecydowanym krokiem podeszła do biurka, wyjęła z niego kopertę ze zdjęciem rentgenowskim i udała się z nią do zamontowanego na ścianie ekranu podświetlacza. Przypięła zdjęcie klamerkami i włączyła kontakt.
Światło zamrugało, ukazując obraz ludzkiej czaszki.
– Widok z przodu – oznajmiła doktor O’Donnell.
– Dwudziestoośmioletni mężczyzna, rasy białej, robotnik budowlany. Był sympatycznym, przestrzegającym prawa obywatelem, dobrym mężem, kochającym ojcem sześcioletniej córeczki. Któregoś dnia na placu budowy został uderzony belką w głowę.
Popatrzyła na swoich gości.
– Agent Dean pewnie już się domyśla, jakie były konsekwencje wypadku. A pani, pani detektyw?
Rizzoli zbliżyła się do ekranu.
Rzadko spotykała się ze zdjęciami rentgenowskimi, więc i w tym widziała jedynie ogólny obraz: sklepienie czaszki, dwie dziury oczodołów, zęby.
– Pokażę teraz zdjęcie z boku – powiedziała pani doktor i przypięła drugą kliszę.