Tozsamoic Bournea
Tozsamoic Bournea читать книгу онлайн
M??czyzna, kt?ry wypad? podczas sztormu za burt? ma?ego trawlera, nie pami?ta ?adnych fakt?w ze swojego ?ycia. Pewne okoliczno?ci sugeruj?, ?e nie by? on zwyczajnym cz?owiekiem – zbyt wiele os?b interesuje si? jego poczynaniami, zbyt wielu najemnych morderc?w usi?uje go zlikwidowa?. Sprawno??, z jak? sobie z nimi radzi, jednoznacznie wskazuje na specjalne przygotowanie, jakie przeszd?. Jego przeznaczeniem jest walka o prze?ycie i wyja?nienie tajemnic przesz?o?ci…
"To?samo?? Bourne'a" nale?y do najlepszych powie?ci Roberta Ludluma, pisarza przewy?szaj?cego popularno?ci? wszystkich znanych polskiemu czytelnikowi pisarzy gatunku sensacyjnego. Niekt?rzy twierdz?, ?e jest to jego najlepsze dzie?o, czego po?rednim dowodem kontynuacja w postaci nast?pnych dw?ch tom?w oraz doskona?y film i serial z Richardem Chamberlainem, ciesz?cy si? ogromnym powodzeniem na ca?ym ?wiecie.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– Co do ciebie doszło? Co ci się udało z tego złożyć?
– To, co do mnie dochodziło, nie zawsze do siebie pasowało. Ale pewne rzeczy były dla mnie oczywiste.
– Na przykład jakie?
– Jak cię zobaczyłem, od razu się domyśliłem. Oto Delta wziął dobrze płatną robotę dla Amerykanów. Kolejną dobrze płatna robotę, ale chyba inną niż poprzednie.
– Wyrażaj się jaśniej, dobrze?
– Dziesięć lat temu poszła plotka z Sajgonu, że zimny Delta bierze największą forsę ze wszystkich „meduzyjczyków”. W moich oczach byłeś najlepszy, więc mnie to nie dziwiło. Za to, co robisz obecnie, z pewnością wytargowałeś więcej.
– To znaczy? Co mówią?
– Co wiedzą? To, czego dowiedzieli się w Nowym Jorku. Mówiono mi, że Mnich potwierdził to przed śmiercią. Zresztą, wszystko na to wskazywało od samego początku.
Bourne skupił się na szklance, omijając spojrzenie d’Anjou. Mnich. Mnich, Nie pytaj. Mnich nie żyje i nie ma znaczenia, kim i czym był. Nie liczy się już.
– Powtarzam pytanie – powiedział Jason. – Czym według nich się zajmuję?
– Wiesz, Delta, to przecież ja wyjeżdżam. Nie ma sensu…
– Proszę – przerwał mu Bourne.
– No dobrze. Zgodziłeś się być tym Kainem. Tym mitycznym mordercą mającym na swym koncie mnóstwo fikcyjnych, całkowicie zmyślonych kontraktów, co potwierdzają wszystkie dostępne źródła. Celem jest rzucenie wyzwania Carlosowi, „bezustanne podrywanie jego autorytetu” – jak to ujął Bergeron, obniżenie jego ceny, rozprzestrzenianie pogłosek o jego słabości i twojej nad nim wyższości. W efekcie chodzi o wywabienie Carlosa z nory i schwytanie go. Na tym polega twoja umowa z Amerykanami.
Promienie jego własnego, osobistego słońca wdarły się w ciemne kąty umysłu Jasona. Gdzieś w oddali uchylały się jakieś drzwi, ale wciąż były zbyt daleko i za mało otwarte. Jednakże tam, gdzie dotąd była wyłącznie ciemność, trochę pojaśniało.
– A tymi Amerykanami są… – Bourne nie dokończył zdania gore pragnąc, żeby uczynił to za niego d’Anjou.
– Zgadza się – powiedział „meduzyjczyk”. – Treadstone-71. Największa komórka wywiadu amerykańskiego po Wydziale Operacji Konsularnych Departamentu Stanu. Zorganizowana przez twórcę „Meduzy”. Przez Dawida Abbotta.
– Mnicha – dodał cicho Jason, instynktownie. W oddali jakieś inne drzwi nieco się uchyliły.
– Oczywiście. Komuż innemu powierzyłby on rolę Kaina, jeśli nie znanemu jako Delta „meduzyjczykowi”? Powiedziałem ci, że jak tylko cię ujrzałem, domyśliłem się wszystkiego.
– Rolę… – Bourne przerwał; promienie słoneczne nabierały jasności, ciepła, ale nie oślepiały.
D’Anjou pochylił się ku niemu.
– Właśnie w tym punkcie to, co usłyszałem, nie pasuje mi do całości. Nie chciało mi się wierzyć, żeby były to prawdziwe powody, dla których, jak mi powiedziano, Jason Bourne przyjął tę robotę.
– Co mówiono? Co słyszałeś?
– Że jesteś oficerem wywiadu amerykańskiego, w dodatku wojskowym. Wyobrażasz sobie? Ty, Delta? Gość żywiący pogardę do tylu rzeczy, a najbardziej do wszystkiego, co amerykańskie. Powiedziałem Bergeronowi, że to odpada, ale nie wiem, czy mi uwierzył.
– Co mu powiedziałeś?
– To, co myślałem i co dalej myślę. Że nie idzie tu o forsę – żadne pieniądze nie zmusiłyby cię do zrobienia tego – że musi to być coś innego. Sądzę, że kierowało tobą to, co tamtymi, gdy dziesięć lat temu wstępowali do „Meduzy”. Zacząć od nowa, odzyskać coś, co się miało przedtem, a co zostało człowiekowi odebrane. Może się mylę, może nie, ale nie oczekuję od ciebie potwierdzenia.
– Niewykluczone, że masz rację – rzekł Jason wstrzymując oddech; poczuł ulgę, gdy chłodny powiew rozpędził mgłę. To brzmiało sensownie. Wysłano do niego wiadomość. To mogło być to. Odczytaj wiadomość! Odszukaj nadawcę! Treadstone!
– Co prowadzi nas z powrotem – ciągnął d’Anjou – do plotek na temat Delty. Kim był? Czym był? Ten wykształcony, milkliwy facet, który w dżungli potrafił przeobrażać się w śmiercionośną broń. Wymagał od siebie i od innych znoszenia nieludzkich cierpień, w dodatku bez powodu. Nigdy nie mogliśmy tego pojąć.
– Nikt od was tego nie wymagał. Czy jest jeszcze coś, co mógłbyś mi powiedzieć?… Czy znają dokładnie umiejscowienie Treadstone?
– Oczywiście. Powiedział mi o tym Bergeron. Rezydencja w Nowym Jorku na Wschodniej Siedemdziesiątej Pierwszej ulicy. Pod sto czterdziestym. Czy nie tak?
– Być może… jeszcze coś?
– To, o czym, rzecz jasna, wiesz. Ta strategia, której, muszę przyznać, nie rozumiem.
– To znaczy?
– Że Amerykanie myślą, iż przeszedłeś na drugą stronę. A mówiąc dokładniej chcą, aby Carlos myślał, że ty przeszedłeś na drugą stronę.
– Dlaczego? – Był już blisko. To tu!
– Chodzi o ten długi okres ciszy, dokładnie sześć miesięcy. Co zbiegło się z ustaniem aktywności Kaina. Do tego doszła skradziona forsa, ale bardziej znacząca była ta cisza.
Jest. Wiadomość. Cisza. Miesiące spędzone w Port Noir. To szaleństwo w Zurychu, zwariowane wydarzenia w Paryżu. Nikt nie ma pojęcia, co się naprawdę stało! Każą mu się ujawnić. Wyjść na powierzchnię. Miałaś rację, Marie, najdroższa, najukochańsza moja. Miałaś rację od samego początku.
– I to już wszystko? – spytał Bourne, usiłując zapanować nad niecierpliwością w głosie, bo najbardziej ze wszystkiego pragnął teraz wrócić do Marie.
– Wszystko, o czym wiedzą, ale zechciej wzięć pod uwagę, że nigdy mi dużo nie mówili. Wzięli mnie ze względu na to, że byłem w „Meduzie” – bo dowiedzieli się, że Kain też do niej należał – lecz nigdy nie dopuszczali mnie blisko Carlosa.
– Byłeś dostatecznie blisko. Dzięki. – Jason położył na stoliku kilka banknotów i zaczął zbierać się do wyjścia.
– Jest jeszcze jedno – powiedział d’Anjou. – Nie wiem, czy ma to jeszcze jakieś znaczenie, ale oni wiedza, że nie nazywasz się Jason Bourne.
– Co takiego?
– Dwudziestego piątego marca. Czyżbyś zapomniał, Delta? To już za dwa dni, a ta data jest okropnie ważna dla Carlosa. Wydał odpowiednie rozkazy. Dwudziestego piątego chce mieć twoje zwłoki. Tego samego dnia zamierza dostarczyć je Amerykanom.
– O czym ty mówisz?
– 25 marca 1968 roku został stracony w Tam Quan Jason Bourne. Ty to zrobiłeś.
31
Kiedy otworzyła mu drzwi, stał w nich przez chwilę, wpatrzony w wędrujące po jego twarzy jej duże brązowe oczy, w których malował się strach pomieszany z ciekawością. Wiedziała. Nie to, jaka jest ta odpowiedź, ale że istnieje i że on wrócił, by ją oznajmić. Wszedł do pokoju, ona zamknęła drzwi.
– A więc stało się – powiedziała.
– Stało się. – Bourne odwrócił się i wyciągnął do niej ręce. Podeszła, objęli się w milczeniu, które mówiło więcej niż jakiekolwiek słowa. – Miałaś rację – wyszeptał w końcu dotykając wargami jej miękkich włosów. – Pozostało jeszcze wiele spraw nie wyjaśnionych, może na zawsze, ale ty miałaś rację. Nie jestem Kainem, nie ma żadnego Kaina, nigdy nie było. Mówią o kimś, kto nigdy nie istniał. Został wymyślony, żeby wywabić Carlosa. Ja go udaję. Członek „Meduzy” o imieniu Delta zgodził się udawać nie istniejącego Kaina, i ja nim jestem.
Odsunęła się, nie puszczając go z objęć.
– „Kain to Charlie…” – powiedziała cicho.
– A Delta to Kain – dokończył Jason. – Mówiłem to?
Marie przytaknęła.
– Tak, kiedyś w Szwajcarii wykrzykiwałeś to przez sen. Ale nigdy nie wymieniałeś Carlosa, tylko Kaina i…Deltę. Powiedziałam ci o tym rano, ale ty milczałeś. Popatrzyłeś tylko przez okno.
– Bo nic nie rozumiałem. Dalej nie rozumiem, przyjmuję jedynie do wiadomości. Wyjaśnia to bardzo wiele.
– Prowokator. – Znowu pokiwała głową. – Ten jakiś szyfr, którym się posługujesz, dziwne wyrażenia, skojarzenia. Ale czemu? Dlaczego ty?
– „Żeby zacząć od nowa”. Tak powiedział.
– Kto?
– D’Anjou.
– Ten, którego widziałeś na schodach w Parc Monceau? Ten, który obsługiwał centralkę telefoniczną?