-->

Tozsamoic Bournea

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Tozsamoic Bournea, Ludlum Robert-- . Жанр: Триллеры. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Tozsamoic Bournea
Название: Tozsamoic Bournea
Автор: Ludlum Robert
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 277
Читать онлайн

Tozsamoic Bournea читать книгу онлайн

Tozsamoic Bournea - читать бесплатно онлайн , автор Ludlum Robert

M??czyzna, kt?ry wypad? podczas sztormu za burt? ma?ego trawlera, nie pami?ta ?adnych fakt?w ze swojego ?ycia. Pewne okoliczno?ci sugeruj?, ?e nie by? on zwyczajnym cz?owiekiem – zbyt wiele os?b interesuje si? jego poczynaniami, zbyt wielu najemnych morderc?w usi?uje go zlikwidowa?. Sprawno??, z jak? sobie z nimi radzi, jednoznacznie wskazuje na specjalne przygotowanie, jakie przeszd?. Jego przeznaczeniem jest walka o prze?ycie i wyja?nienie tajemnic przesz?o?ci…

"To?samo?? Bourne'a" nale?y do najlepszych powie?ci Roberta Ludluma, pisarza przewy?szaj?cego popularno?ci? wszystkich znanych polskiemu czytelnikowi pisarzy gatunku sensacyjnego. Niekt?rzy twierdz?, ?e jest to jego najlepsze dzie?o, czego po?rednim dowodem kontynuacja w postaci nast?pnych dw?ch tom?w oraz doskona?y film i serial z Richardem Chamberlainem, ciesz?cy si? ogromnym powodzeniem na ca?ym ?wiecie.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

Перейти на страницу:

– Wszystko idzie według planu, Conklin – powiedział pracownik ambasady, przy czym ominięcie uprzedniego „Mister” było oznaką poczucia równości. Jego szef był w Paryżu, a poza tym czuł się tu na własnych śmieciach. – Bourne jest niespokojny. Podczas ostatniego kontaktu ciągle pytał, dlaczego nie wzywamy go do przyjścia.

– Naprawdę? – początkowo Conklin zdziwił się, ale szybko zrozumiał. Delta gra człowieka, który nic nie wie o wypadkach na Siedemdziesiątej Pierwszej ulicy. Gdyby mu kazano przyjść do ambasady, zbuntowałby się. Wie, co robi – żadnych oficjalnych powiązań. Treadstone był anatemą, skompromitowaną strategią, pełnym fiaskiem.

– Czy odparował pan, że ulice są pod obserwacją?

– Oczywiście. Wtedy on spytał, pod czyją obserwacją. Wyobraża pan sobie?

– Wyobrażam. Co mu pan powiedział?

– Że wie równie dobrze jak ja i że zważywszy na okoliczności uważam rozpatrywanie tego przez telefon za niecelowe.

– Bardzo dobrze.

– Też tak pomyślałem.

– Co on na to? Zgodził się?

– Na swój sposób, tak. Powiedział tylko „rozumiem”.

– Czy zmienił zamiar i poprosił o ochronę?

– Wciąż odmawia. Nawet, kiedy nalegam. – Pierwszy sekretarz zamilkł na chwilę. – Nie chce być śledzony, co? – spytał poufnym tonem.

– Nie chce. Kiedy ma znowu dzwonić?

– Mniej więcej za kwadrans.

– Niech pan mu powie, że przybył oficer z Treadstone. – Conklin wyjął z kieszeni mapę złożoną już na odpowiednim fragmencie, z trasą zaznaczoną niebieskim atramentem. – Proszę go zawiadomić, że spotkanie wyznaczono na pierwszą trzydzieści na drodze między Chevreuse i Rambouillet, jedenaście kilometrów na południe od Wersalu, na cmentarzu Noblesse.

– Pierwsza trzydzieści, droga między Chevreuse i Rambouillet… cmentarz. Czy on wie, jak tam dotrzeć?

– Był tam kiedyś. Jeśli powie, że chce jechać taksówką, niech pan mu każe zachować normalne środki ostrożności i odesłać taksówkę.

– Czy to się nie wyda dziwne? Chodzi mi o taksówkarza. To dość szczególna godzina na żałobę.

– Mówię tylko, żeby tak mu pan polecił, a on oczywiście i tak nie weźmie taksówki.

– Oczywiście – pośpiesznie od parł pierwszy sekretarz i odzyskując rezon zaoferował zbędna przysługę. – Jeszcze nie dzwoniłem do pana człowieka tutaj. Czy mam zatelefonować teraz i zawiadomić o pańskim przybyciu?

– Sam się tym zajmę, Ma pan jeszcze jego numer?

– Naturalnie.

– To proszę go spalić, zanim pana sparzy – rozkazał Conklin. – Oddzwonię za dwadzieścia minut.

Rozległ się huk pociągu w dolnym tunelu metra; na peronie można było odczuć drganie. Bourne odwiesił słuchawkę automatu zainstalowanego na betonowej ścianie i chwilę wpatrywał się w mikrofon. W jego mózgu jakby otworzyły się następne drzwi, ukazując gdzieś w oddali światełko, za daleko i zbyt nikłe, żeby wniknąć do środka. Mignęły jednak jakieś obrazy. Droga do Rambouillet… pod łukiem z metalowej kratki… łagodny stok, biały marmur. Krzyże – coraz większe, mauzolea… i wszędzie rzeźby. La Cimetière de Noblesse. Cmentarz, ale nie tylko miejsce spoczynku zmarłych. Wzgórze, ale i coś więcej. Miejsce rozmów… wśród pogrzebów i opuszczania w ziemię trumien. Dwóch ludzi ubranych na ciemno, bo i tłum był ubrany na ciemno, przesuwających się między żałobnikami, aż się spotkali i wymienili te parę słów, które mieli sobie przekazać.

Była jakaś twarz, ale zamazana, nieostra – zobaczył tylko oczy. Ta niewyraźna twarz i te oczy miały nazwisko. Dawid… Abbott. Mnich. Człowiek, którego znał i nie znał. Twórca „Meduzy” i Kaina. Sam teraz martwy, stanowiący część jakiegoś cmentarza.

Jason zamrugał oczami i potrząsnął głową, jakby chciał odegnać mgliste wizje. Spojrzał na Marie, która stała kilka metrów dalej, po lewej, oparta o ścianę, pozornie obserwując tłum na peronie, wypatrując kogoś, kto by go śledził. Ale nie wypatrywała nikogo; przyglądała się Jasonowi z wyrazem troski na twarzy. Skinął głową, by dodać jej otuchy, że nieźle mu idzie. Ale przyszły te wizje. Już kiedyś był na tym cmentarzu, skądś go zna. Podszedł do Marie, która odwróciła się i zrównała z nim krok, kiedy skierowali się do wyjścia.

– Jest tu – powiedział Bourne. – Przyjechał człowiek z Treadstone. Mam go spotkać koło Rambouillet. Na cmentarzu.

– Trochę upiornie. Dlaczego na cmentarzu?

– Żeby mi dodać pewności siebie.

– Jak, na Boga?

– Byłem tam kiedyś. Spotkałem się z kimś… z pewnym facetem. Wyznaczając to miejsce na rendez-vous – niezwykłe rendez-vous – ten z Treadstone daje do zrozumienia, że jest autentyczny.

Gdy szli schodami prowadzącymi na ulicę, wzięła go pod ramię.

– Chcę iść z tobą.

– Niestety.

– Nie możesz mnie z tego wyłączyć!

– Muszę, bo nie wiem, co tam zastanę. Jeśli zastanę nie to, czego się spodziewam, to potrzebuję kogoś, kto opowiedziałby się po mojej stronie.

– Kochanie, to nie ma sensu! Mnie ściga policja. Jeśli mnie znajdą, natychmiast odeślą do Zurychu najbliższym samolotem – sam tak mówiłeś. A na co ci się przydam w Zurychu?

– Nie ty. Villiers. On nam ufa, tobie ufa. Możesz się z nim skontaktować, jeśli nie wrócę przed świtem i nie zadzwonię z wytłumaczeniem. On może narobić szumu, a wyraźnie ma na to ochotę. Jest jedynym naszym wsparciem, jednym jedynym. Konkretnie, jego żona – za jego pośrednictwem.

Marie przytaknęła, uznając jego argumenty.

– Tak, on ma ochotę – zgodziła się. – Jak dostaniesz się do Rambouillet?

– Mamy samochód, nie pamiętasz? Odprowadzę cię do hotelu i pojadę do garażu.

Wszedł do windy w kompleksie garaży na Montmartrze i nacisnął guzik trzeciego piętra. Jego myśli błądziły po cmentarzu gdzieś między Chevreuse i Rambouillet, po drodze, którą kiedyś jechał, ale teraz nie pamiętał kiedy i po co.

Dlatego właśnie chciał tam jechać natychmiast, nie czekając, aż zbliży się godzina umówionego spotkania. Jeśli obrazy jawiące się w jego umyśle nie były całkowicie przekłamane, to cmentarz musiał być ogromny. Gdzie pośród tych wszystkich grobów i pomników znajdowało się miejsce spotkania? Dotrze tam przed pierwszą, co da mu pół godziny na przechadzkę po alejkach i odszukanie świateł samochodu lub jakiegoś sygnału. Przypomną mu się inne fakty.

Drzwi otwarły się ze zgrzytem. Na parkingu zapełnionym w trzech czwartych samochodami nie było nikogo. Jason usiłował sobie przypomnieć, gdzie postawił renault: pamiętał, że daleko w rogu – ale po lewej czy po prawej? Na próbę ruszył w lewo; przecież winda była po lewej, kiedy wjechał tu samochodem przed kilkunastoma dniami. Nagle zatrzymał się, próbując logicznie ustalić położenie. Windę miał po lewej, kiedy wjeżdżał, a nie po zaparkowaniu samochodu – teraz więc należało iść na skos w prawo. Odwrócił się energicznie, nadal myśląc o drodze między Chevreuse i Rambouillet.

Czy stało się to za sprawą tej gwałtownej zmiany kierunku, czy niewprawnego śledzenia go – tego Bourne się nie dowiedział i nie troszczył się o to. W każdym razie pewien był, że ten moment uratował mu życie. Głowa jakiegoś mężczyzny gwałtownie znikła za maską samochodu dwa rzędy dalej, po lewej; ten człowiek go śledził. Ktoś bardziej doświadczony stanąłby teraz wyprostowany, trzymając w ręku kluczyki, które niby to podniósł z podłogi, lub sprawdziłby wycieraczki i odszedł. Ale ten człowiek zrobił jedyną rzecz, jakiej powinien był uniknąć – chowając się gwałtownie za samochody, zaryzykował, że zostanie zauważony.

Jason szedł równym krokiem, zastanawiając się nad tym najnowszym odkryciem. Kim jest ten człowiek? Jak go odnaleźli? Odpowiedź na te pytania stała się tak oczywista, że poczuł się jak dureń. Recepcjonista z „Auberge du Coin”!

Carlos i tym razem – jak zawsze zresztą – okazał się skrupulatny, więc zbadał dokładnie każdy szczegół swej porażki. A jednym z takich szczegółów był ów recepcjonista na nocnym dyżurze podczas tamtej wpadki. Ten człowiek został przyciśnięty, a potem przepytany, co nie było trudne. Pokazanie mu noża lub pistoletu załatwiło sprawę. Potok informacji popłynął z drżących ust nocnego portiera, a potem armia ludzi Carlosa przeczesała miasto, podzielone na sektory, szukając pewnego czarnego renault. Poszukiwania żmudne, ale nie beznadziejne, tym bardziej że ułatwione przez kierowcę, który nie zadał sobie trudu zmiany tablic rejestracyjnych. Od ilu godzin ten parking jest pod ścisłą obserwacją? Ilu ich jest? W środku i na zewnątrz? Kiedy zjawią się następni? Czy Carlos tu przyjedzie?

Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название