Glowa Minotaura
Glowa Minotaura читать книгу онлайн
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
To dobrze, że pan udzielił informacji mojemu młodszemu koledze. – Popiełski jeszcze raz rozejrzał się po mieszkaniu i wydało mu się ono zupełnie puste. – Dziękuję w imieniu policji. Sprowadza mnie dzisiaj do pana to, co zwykle. Moje małe dziwactwo.
– Proszę bardzo. – Szaniawski wskazał palcem na drzwi, znajdujące się obok wejściowych. – Pański pokój kąpielowy jest wolny. I mój kozaczek napalił w piecu. Jakbym wiedział!
– Dziękuję – Popielski nacisnął klamkę i wszedł do ciemnego, długiego pomieszczenia z małym oknem; na środku stała wąska wanna i sporych rozmiarów waterklozet.
Od pieca biło gorąco. Zamknął drzwi i zapalił światło. Rozebrał się do naga i złożył ubranie na krześle. Następnie sięgnął po kartonik z ługiem stojący na wannie. Starannie umył jej powierzchnię, i spłukał ją. Potem zgasił światło, zasłonił okno i zapalił kilka długich, cienkich świec. Wszedł nagi do wanny, nie napuściwszy wody. I czekał.
Lwów, poniedziałek 25 stycznia 1937 roku,
godzina ósma wieczór
Mimo dotkliwego zimna Popielskiemu zamykały się oczy. Siedział w chevrolecie, który został podstawiony przez Zarembę na ulicę Zieloną, szczypał się w policzek, palił papierosy, wietrzył co chwila wnętrze – nic nie pomagało. Tak zawsze było po seansach u Szaniawskiego. Po tych granicznych i nieopisywalnych zupełnie przeżyciach, pełnych udręki, bólu i gwałtownych napięć mięśni, nachodziło nań tak głębokie odprężenie, że najchętniej wróciłby do domu i zrobił to, co lubi najbardziej: otworzył na oścież okno, a po dwóch kwadransach wpełzł pod pierzynę i rozgrzewał pościel ciepłem swego ciała. Nie mógł jednak nigdy tak postąpić, ponieważ zaśnięcie wczesnym wieczorem gwarantowało poranne przebudzenie, a to zburzyłoby jego stary tryb życia i pracy i – co więcej – naraziłoby go na ataki epilepsji spowodowane ostrym porannym światłem. Toteż zwykle po seansach u Szaniawskiego wracał do swoich codziennych policyjnych obowiązków, lecz nie wykonywał ich, jak należy. Znikała gdzieś przenikliwość myśli, był ospały i wyrozumiały dla świata.
Teraz też odpędzał senność i zmuszał się, aby nie odwracać załzawionych oczu od budynku gimnazjum żeńskiego Królowej Jadwigi przy Zielonej 8. Było to o tyle nieoczekiwane, że zazwyczaj piętnastominutowa drzemka u Szaniawskiego przedłużyła się do trzech kwadransów; wyrwał go z niej jakiś dziwny dźwięk, przypominający ni to rozruch silnika, ni to warczenie psa. Spał zbyt długo, i dlatego nie zdążył na przedstawienie żywych obrazów, w którym występowała Rita. Nie chciał wchodzić podczas spektaklu, bo na pewno by go zauważyła i nie szczędziłaby mu przy okazji jakiejś kłótni kąśliwych uwag. Nie pozostawało mu nic innego, jak tylko cierpliwie czekać, kiedy wyjdzie z przedstawienia.
Widząc gazeciarza, wysiadł z auta i kiwnął na niego. Wręczył mu pięć groszy i otworzył dodatek nadzwyczajny do „Lwowskiego Ilustrowanego Expressu Wieczornego”. Na pierwszej stronie widniała fotografia trzech asów policji. „Spółka detektywów Popielski, Mock i Zaremba prowadzi śledztwo”, głosił napis. Tak, pomyślał, to brzmi bardzo dobrze. Dobra, rytmiczna nazwa dla firmy. Popielski, Mock i Zaremba. Jakie to metrum? Wyjął watermana i zaczął na gazecie, na której osiadały rzadkie płatki śniegu, wypisywać sylaby i akcenty: Po-piel-ski-Mock-i-Za-rem-ba. Jakiś człowiek potrącił go i uchylił kapelusza, przepraszając.
Popielski, wyrwany z filologicznych rozważań, zauważył, że z gimnazjum wychodzą rodzice ze swoimi córkami. Złe wspomnienia i myśli obudził w nim widok jakiejś matki, która tuliła swoją rozpromienioną i szczęśliwą latorośl. Odprowadził je wzrokiem aż do wylotu ulicy Jabłonowskich, gdzie objęte zniknęły pośród słabego światła latarń gazowych. Oto idzie Rysia Tarnawska, szydził w myślach, prymuska w klasie Rity, najlepsza z łaciny! Ciekawe, czy to dziewczę wie, że jej dumny ojciec, inżynier Marceli Tarnawski, który ledwie mi się teraz odkłonił, siedział kiedyś przed moim biurkiem zapłakany i błagał – powołując się na wspólną znajomość z wywiadówek! – o zatuszowanie sprawy samobójstwa pewnej młodej manikiurzystki? Gazety napisały, że powodem samobójstwa kobiety, uzależnionej zresztą od kilku lat od morfiny, był zawód miłosny. Pan inżynier bał się, że przy tej okazji wypłyną na jaw jego kilkumiesięczne figle z ową manikiurzystką. A teraz wdowa Zacharkiewicz ze swoją córką Beatą, zwaną „Tyką”, udała, że go nie widzi. Jakżeż była oburzona, kiedy pomylił kiedyś klasy i usprawiedliwiał przed wychowawcą swoje spóźnienie na wywiadówkę. Trafił do sali klasy trzeciej „a”, podczas gdy Rita chodziła do „b”! „Coś niesłychanego, proszę pani”, powiedziała wdowa do swojej sąsiadki, jakoś ją tytułując, „Żeby ojciec nie wiedział, do której klasy uczęszcza jego dziecko! Nic dziwnego…” Tego Popielski jednak nie dosłyszał.
I nagle przez głowę przeszła mu straszna myśl. Tak potworna, że nie chciał sam przed sobą się do niej przyznać.
Na szczęście z budynku gimnazjum wyszła Rita, co w jednej chwili wymiotło z jego głowy wszelkie złe przeczucia. Była zarumieniona i roześmiana. Wiedział, dlaczego. Jej talent teatralny docenił nowy polonista, który od tego roku wykładał im romantyzm. Poprzednia nauczycielka, nudna i pedantyczna panna Mąkosówna, nie pozwalała Ricie uczestniczyć w szkolnych przedstawieniach teatralnych, ponieważ odbiłoby się to na jej i tak słabych wynikach w nauce. Pan profesor Kasprzak natomiast nie brał pod uwagę tak nieistotnych dla teatru szczegółów.
– Dobry wieczór, papo – powitała go radośnie Rita. – I jak się to wszystko podobało tatusiowi?
– Bardzo, moja mała. – Pocałował ją w czoło, mocno wciągając nosem powietrze.
Odetchnął z ulgą. Ani śladu zapachu papierosów.
– O, cześć, kochana Jadziu – zawołała Rita i wyciągnęła rękę do swojej przyjaciółki, która podeszła bliżej i dygnęła przed Popielskim.
Kiedy dziewczęta się pocałowały, uświadomił sobie, że Jadzia Wajchendlerówna wyszła wcześniej ze szkoły, stanęła niedaleko niego, pod okrąglakiem z gazetami, i już mu się kilkakrotnie kłaniała, ale wtedy nie zareagował. Jej osoba była dla niego wyrzutem sumienia. A wyrzutów sumienia miał już na dzisiaj dość.
– Widziałam wcześniej pana komisarza. – Jadzia uśmiechnęła się do niego. – Ale nie chciałam przeszkadzać. Był pan komisarz taki zamyślony… Jakaś kolejna fascynująca zagadka…
– Tatusiu, niech tata powie – przerwała jej Rita, ku pewnej uldze swojego ojca – która scena najbardziej się tacie podobała? No która?
Domagała się tego tonem, jaki często u niej słyszał, kiedy jako dziecko prosiła go o zabawki. Nie mogli przejść razem obok sklepu „Aptawag” na Sykstuskiej, aby nie przyklejała nosa do szyby, a potem ust do jego policzka. Nigdy nie musiała go terroryzować, tupać nogami ani padać na chodnik. Zawsze jej wszystko kupował. „Zanadto ją rozpieszczasz, Edwardzie”, mawiała Leokadia. Wtedy ranił swoją kuzynkę. „A kto ją ma rozpieszczać, jeśli nie ja? Ty bardziej kochasz bridża, książki i koncerty niż moją córkę!” Kiedy później przepraszał Lodzie, widział w oczach kuzynki błysk niepokoju, ale i pewnego rozbawienia, w jakie wprowadzał ją, jak mawiała, „ojciec zakochany do szaleństwa w córce”.
– No, tatusiu, która scena?
Popielski czuł mętlik w głowie. Przez ten przeklęty seans u Szaniawskiego nie mógł sobie przypomnieć, jakie to żywe obrazy miały być dzisiaj przedstawiane. Na pewno Matejko. Ale gdzie u niego występują młode panny?
No przecież był pan taki zachwycony – zawołała Jadzia – kiedy Marek Winicjusz odwiedził w więzieniu ukochaną Ligię!
– Ależ oczywiście! – udawał entuzjazm. – Wspaniale to zagrałaś, kochanie! Ale wiesz co? Czekam, aż zagrasz nie tylko pantomimę. Masz taki dźwięczny i piękny głos.
– Dziękuję za komplement, papo. – Rita spojrzała na drobny śnieg, który sypał w świetle latarni.
– No to co, dziewczęta? – Popielskiemu udzieliła się pogodna atmosfera. – Jedziemy na ciastka do pana Masełki?