Seven Up
Seven Up читать книгу онлайн
Zadanie odnalezienia gangstera Eddiego DeChoocha nie jest ?atwe – zw?aszcza gdy w spraw? wci?gni?ci s? dwaj sympatyczni nieudacznicy: Walter "Ksi??yc" Dunphy i Dougie "Diler" Kruper. Okazuje si?, ?e chodzi o co? wi?cej ni? tylko o przemyt papieros?w i kiedy obaj znikaj?, Stephanie Plum prosi o pomoc Komandosa. Ten za? stawia warunek: sp?dzenie nocy z nasz? bohaterk?. Gdy Eddie uprowadza babci? Stephanie, ?adn? przyg?d, energiczn? starsz? pani?, sytuacja komplikuje si? coraz bardziej…
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Babka stała już w drzwiach, kiedy ją dogoniłam.
– O rany, nie mogę się doczekać, kiedy wreszcie pójdę do salonu piękności i opowiem wszystkim, co mi się przytrafiło.
Ojciec podniósł wzrok znad gazety, a matka drgnęła odruchowo.
– Kogo wystawili u Stivy? – spytała babka ojca. – Nie miałam w ręku gazety przez kilka dni. Straciłam coś?
Matka zmrużyła oczy.
– Gdzie byłaś?
– Niech mnie szlag, jeśli wiem – odparła babka. – Miałam na głowie torbę, kiedy wchodziłam i wychodziłam.
– Została uprowadzona – wyjaśniłam matce.
– Co to znaczy… uprowadzona?
– Miałam akurat coś, czego potrzebował Eddie DeChooch, porwał więc babkę i przetrzymywał ją dla okupu.
– Dzięki Bogu! – zawołała z ulgą matka. – Myślałam, że zwiała z jakimś facetem.
Ojciec znów zajął się gazetą. Jeszcze jeden dzień z życia rodziny Plumów.
– Wyciągnęłaś coś od Choocha? – spytałam babkę. – Wiesz coś na temat miejsca pobytu Księżyca i Dougiego?
– Eddie nic o nich nie wie. Sam chciałby ich znaleźć. Mówi, że to Dougie wszystko zaczął. Że to on ukradł serce. Nie mogłam się co prawda zorientować, o co chodzi z tym sercem.
– I nie wiesz, gdzie cię trzymał?
– Założył mi torbę na głowę, kiedy mnie tam przywiózł i kiedy mnie stamtąd zabrał. Z początku nie uświadamiałam sobie, że mnie uprowadził. Myślałam, że chodzi mu o jakiś zboczony seks. Ale wiem, iż jeździliśmy po okolicy samochodem i że potem weszliśmy do garażu. Słyszałam, jak drzwi się zamykają i otwierają. A później poszliśmy do domu, do niższej części. Jakby z garażu prowadziło przejście bezpośrednio do piwnicy, tyle że urządzonej. Pokój z telewizorem, dwie sypialnie i mała kuchnia. I jeszcze pomieszczenie z piecem, pralką i suszarką. Nie mogłam wyjrzeć na zewnątrz, bo były tam tylko takie małe piwniczne okienka, przysłonięte z zewnątrz. – Babka ziewnęła. – No, idę do łóżka. Jestem wykończona, a jutro czeka mnie wielki dzień. Będę miała co opowiadać.
– Tylko nie mów nic o sercu – poprosiłam babkę. – Serce to tajemnica.
– Żaden kłopot, bo i tak nic nie wiem.
– Wniesiesz okarżenie?
Babka spojrzała na mnie zdumiona.
– Przeciwko Eddiemu? Skąd. Co by sobie ludzie pomyśleli!
Komandos czekał na mnie, opierając się o wóz. Był ubrany na czarno. Czarne spodnie, drogie na pierwszy rzut oka buty, czarny T-shirt, czarna kurtka z kaszmiru, którą włożył nie dla ochrony przed zimnem, tylko żeby zakryć broń. Nie robiło mi to specjalnej różnicy. I tak była elegancka.
– Ronald zawiezie pewnie jutro serce do Richmond – powiedziałam. – I odkryją, że to nie serce Louiego D, obawiam się.
– I?
– I powiadomią nas o tym, robiąc coś strasznego Księżycowi i Dougiemu.
– I?
– I myślę, że obaj są w Richmond. Przypuszczam, że żona i siostra Louiego D. działają po cichu razem. I podejrzewam, że to one przetrzymują Księżyca i Dougiego.
– I chciałabyś ich uratować?
– Tak.
Komandos uśmiechnął się.
– Może być niezła zabawa.
Komandos ma dziwne poczucie humoru.
– Dostałam adres Louiego D. od Connie. Jego żona siedzi pewnie zamknięta w domu od śmierci męża. Siostra Louiego D., Estelle Colluci, też tam jest. Wyjechała do Richmond w dniu, kiedy zniknął Księżyc. Myślę, że te kobiety zdołały jakoś uprowadzić Księżyca i wywieźć go do Richmond. I założę się, że Dougie również tam jest. Może Estelle i Sophia miały już serdecznie dosyć poronionych wysiłków Ziggy'ego i Benny'ego i wzięły sprawy w swoje ręce.
Niestety, od tego momentu moja teoria zaczynała rozpływać się w mgle domysłów. Między innymi dlatego, że Estelle Colluci nie pasuje do opisu kobiety o obłąkanych oczach. Co więcej, nie pasuje nawet do opisu kobiety w limuzynie.
– Chcesz zajrzeć najpierw do domu? – spytał Komandos. – Czy od razu jechać?
Spojrzałam na motor. Musiałam gdzieś go przechować. Wolałam nie mówić matce, że jadę z Komandosem do Richmond. I nie czułabym się spokojna, zostawiając maszynę na moim parkingu. Emeryci mieszkający po sąsiedzku zwykle najeżdżają wszystko, co jest mniejsze od cadillaca. I za żadne skarby nie chciałam zostawiać harleya u Morellego. Morelli upierałby się, że też pojedzie do Richmond. Był równie kompetentny przy tego typu operacjach jak Komandos. Prawdę mówiąc, mógł się nawet bardziej nadawać, ponieważ nie był tak stuknięty. Problem w tym, że nie była to operacja policyjna, tylko coś w sam raz dla łowców nagród.
– Muszę coś zrobić z motorem – wyjaśniłam Komandosowi. – Nie chcę go tu zostawiać.
– Nie martw się o to. Powiem Czołgowi, żeby się nim zajął do naszego powrotu.
– Będzie potrzebował kluczyków.
Komandos popatrzył na mnie jak na ciemniaczkę.
– Słusznie – przyznałam. – Co też mi przyszło do głowy? Czołg nie potrzebował kluczyków. Czołg należał do wesołej kompanii Komandosa, a chłopcy z wesołej kompanii mieli palce sprawniejsze niż Ziggy.
Wyjechaliśmy z Burg i skierowaliśmy się na południe, zjeżdżając na autostradę w Bordentown. Kilka minut później zaczęło padać, z początku była to tylko drobniutka mżawka, która jednak nasilała się z każdym kilometrem. Mercedes mknął z cichym szumem wstęgą szosy. Otoczyła nas zewsząd noc, ciemność rozpraszały tylko światełka na desce rozdzielczej wozu.
Przytulność w połączeniu z technologią kabiny odrzutowca. Komandos włączył kompakt i wnętrze wozu wypełniły dźwięki muzyki klasycznej. Symfonia. Nic rewelacyjnego, ale przyjemna. Obliczałam, że podróż potrwa z pięć godzin. Komandos nie nadawał się do pogawędki o niczym. Szczegóły swego życia i myśli zachowywał dla siebie. Więc rozłożyłam sobie siedzenie i zamknęłam oczy.
– Jeśli się zmęczysz i zechcesz, żebym poprowadziła, to daj mi znać – powiedziałam.
Ułożyłam się wygodnie i zaczęłam rozmyślać o Komandosie. Kiedy się poznaliśmy, był typowym mięśniakiem z ulicy. Mówił i chodził jak mieszkańcy hiszpańskiego getta, ubrany w wojskową połówkę. A teraz, ni stąd, ni zowąd, miał na sobie kaszmir, słuchał muzyki klasycznej, wyrażał się bardziej jak absolwent prawa z Harvardu niż Coolio.
– Nie masz przypadkiem brata bliźniaka? – spytałam.
– Nie – odparł cicho. – Istnieje tylko jeden ja.