-->

Seven Up

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Seven Up, Evanovich Janet-- . Жанр: Иронические детективы. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Seven Up
Название: Seven Up
Автор: Evanovich Janet
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 277
Читать онлайн

Seven Up читать книгу онлайн

Seven Up - читать бесплатно онлайн , автор Evanovich Janet

Zadanie odnalezienia gangstera Eddiego DeChoocha nie jest ?atwe – zw?aszcza gdy w spraw? wci?gni?ci s? dwaj sympatyczni nieudacznicy: Walter "Ksi??yc" Dunphy i Dougie "Diler" Kruper. Okazuje si?, ?e chodzi o co? wi?cej ni? tylko o przemyt papieros?w i kiedy obaj znikaj?, Stephanie Plum prosi o pomoc Komandosa. Ten za? stawia warunek: sp?dzenie nocy z nasz? bohaterk?. Gdy Eddie uprowadza babci? Stephanie, ?adn? przyg?d, energiczn? starsz? pani?, sytuacja komplikuje si? coraz bardziej…

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 38 39 40 41 42 43 44 45 46 ... 51 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

ROZDZIAŁ 13

Obudziłam się, gdy samochód przestał jechać. Nie padało już, ale było bardzo ciemno. Spojrzałam na zegar elektroniczny mercedesa. Prawie trzecia. Ekran z systemem nawigacyjnym był włączony, ale pusty. Komandos obserwował z uwagą duży dom z cegły w stylu kolonialnym po drugiej stronie ulicy.

– Tu mieszkał Louie D.? – spytałam.

Komandos w milczeniu skinął głową.

Był to duży dom na małej działce. Sąsiednie wyglądały podobnie. Wszystkie stosunkowo nowe. Nie rosły obok dojrzałe drzewa czy krzewy. Za dwadzieścia lat byłoby tu pięknie. Teraz okolica sprawiała wrażenie zbyt nowej, zbyt nagiej. W oknach domu nie paliło się światło. Przy krawężniku nie parkowały wozy. Tutaj samochody trzymało się w garażach albo na podjazdach.

– Zostań – nakazał Komandos. – Rozejrzę się.

Patrzyłam, jak przechodzi przez ulicę i znika w cieniu domu. Opuściłam szybę i zaczęłam wytężać słuch, ale nic do mnie nie dotarło. Komandos służył niegdyś w siłach specjalnych i nie stracił swych umiejętności. Porusza się jak wielki niebezpieczny kot. Ja z kolei poruszam się jak bawół wodny. Z tego zapewne powodu musiałam czekać w wozie.

Pojawił się z drugiego końca domu i ruszył pewnym krokiem w stronę mercedesa. Po chwili wśliznął się za kierownicę i przekręcił kluczyk w stacyjce.

– Dom jest zamknięty na głucho – poinformował mnie. – Alarm włączony, okna zasłonięte. Niewiele można zobaczyć. Gdybym znał ten dom i mieszkańców, wszedłbym do środka i rozejrzał się. Ale wolę tego nie robić, nie wiem, ile osób tam w tej chwili przebywa. -Odjechał spod krawężnika i ruszył w dół ulicy. – Jesteśmy piętnaście minut drogi od dzielnicy handlowej. Komputer mówi mi, że jest tam duże centrum, fast foody i motel. Czołg zarezerwował dla nas pokoje. Będziesz mogła przespać się kilka godzin i odświeżyć. Proponuję, żebyśmy o dziewiątej zapukali do drzwi pani D. i wśliznęli się przy okazji do jej domu.

– Pasuje.

Czołg zarezerwował nam pokoje w typowym dwukondygnacyjnym motelu, niezbyt luksusowym, ale w miarę przyzwoitym. Na piętrze. Komandos otworzył drzwi do mojego pokoju i zapalił światło, potem rozejrzał się uważnie. Nic podejrzanego. Po kątach nie kryli się seryjni gwałciciele.

– Przyjdę po ciebie o wpół do dziewiątej – oznajmił. – Zjemy śniadanie i przywitamy się z damami.

– Będę gotowa.

Przyciągnął mnie do siebie, przysunął usta do moich ust i pocałował. Niespiesznie i głęboko. Przyciskał mocne dłonie do moich pleców. Chwyciłam go za koszulę i przytuliłam się. I poczułam, jak jego ciało reaguje.

Nagle ujrzałam w wyobraźni siebie w sukni ślubnej.

– Cholera! – powiedziałam.

– Kobiety reagują zazwyczaj inaczej, kiedy je całuję -zauważył.

– No dobra, nie będę cię oszukiwać. Naprawdę chciałabym się z tobą przespać, ale ta głupia suknia ślubna… Przesunął ustami od mojej brody aż do ucha.

– Mogę sprawić, że zapomnisz o sukni.

– Owszem, możesz. Ale wyniknęłyby z tego naprawdę straszne problemy.

– Masz dylemat natury moralnej.

– Tak.

Znów mnie pocałował. Tym razem delikatnie. Odsunął się, a w kącikach jego ust dostrzegłam nieznaczny i pozbawiony wesołości uśmiech.

– Nie chcę wywierać na ciebie nacisku ani walczyć z twoimi wątpliwościami, ale lepiej, żebyś sama zdołała przydybać Eddiego DeChoocha, bo jeśli będę musiał ci w tym pomóc, to przyjdę odebrać zapłatę.

I wyszedł. Zamknął za sobą drzwi i po chwili usłyszałam, jak oddala się do swojego pokoju.

Jezu.

Wyciągnęłam się na łóżku – w ubraniu, przy zapalonym świetle, z szeroko otwartymi oczami. Kiedy serce przestało mi walić w piersi, a sutki zaczęły się odprężać, wstałam i spryskałam sobie twarz wodą. Potem nastawiłam budzik na ósmą. Hura, cztery godziny snu. Zgasiłam światło i wpełzłam do łóżka. Nie mogłam zasnąć. Miałam za dużo rzeczy na sobie. Wstałam, rozebrałam się do majtek i wlazłam do łóżka z powrotem. Nic z tego, tak też nie mogłam zasnąć. Tym razem miałam za mało rzeczy na sobie. Włożyłam z powrotem koszulę, wsunęłam się pod kołdrę i natychmiast odpłynęłam w krainę snu.

Kiedy Komandos zapukał o wpół do dziewiątej do moich drzwi, byłam gotowa. Wzięłam już prysznic i ułożyłam sobie włosy najlepiej, jak umiałam, bez pomocy żelu. Noszę mnóstwo rzeczy w torbie, ale o żelu nie pomyślałam.

Komandos zamówił sobie na śniadanie kawę, ciastko owocowe i bułkę z pełnoziarnistej mąki. Ja wzięłam czekoladowego shake'a, muffina i frytki. Dostałam też zabawkę Disneya.

W Richmond było cieplej niż w Jersey. Kwitły niektóre krzewy i wczesne azalie. Niebo było czyste i nabierało z wolna błękitnego koloru. Dobry dzień, by sterroryzować dwie starsze damy.

Na głównych drogach panował spory ruch, ale uspokoiło się, gdy tylko wjechaliśmy w okolice domu Louiego D. Autobusy szkolne już zniknęły, a dorośli mieszkańcy udali się na zajęcia jogi, do luksusowych sklepów spożywczych, klubów tenisowych, siłowni i pracy. Otoczenie tchnęło tego ranka atmosferą powszedniej krzątaniny. Z wyjątkiem domu Louiego D. Dom Louiego D. wyglądał dokładnie tak samo jak o drugiej w nocy. Ciemny i pozbawiony życia.

Komandos zadzwonił do Czołga i dowiedział się, że Ronald wyszedł od siebie o ósmej z pojemnikiem. Czołg jechał za nim aż do Whitehorse, a kiedy upewnił się, że Ronald ruszył w stronę Richmond, zawrócił.

– I co myślisz o tym domu? – spytał Komandos.

– Myślę, że skrywa tajemnicę – odparłam,

Wysiedliśmy z samochodu i podeszliśmy do drzwi. Komandos nacisnął dzwonek. Po chwili otworzyła nam kobieta po sześćdziesiątce. Miała krótko obcięte kasztanowe włosy, okalające pociągłą, szczupłą twarz, w której najbardziej uderzały gęste czarne brwi. Była ubrana na czarno. Czarna szmizjerka na drobnej, kruchej sylwetce, czarny, rozpinany sweter, czarne pantofle i czarne pończochy.

Żadnego makijażu czy biżuterii z wyjątkiem prostego srebrnego krzyżyka na szyi. Oczy w ciemnych obwódkach i pozbawione blasku, jakby nie spała od bardzo dawna.

– Tak? – spytała beznamiętnie. Na małych, bezbarwnych ustach nie pojawił się cień uśmiechu.

– Szukam Estelle Colluci – wyjaśniłam.

– Estelle tu nie ma.

– Jej mąż powiedział, że tutaj przyjedzie,

– Jej mąż się mylił.

Komandos postąpił naprzód, a kobieta zagrodziła mu i drogę.

– Pani się nazywa DeStefano? – spytał.

– Jestem Christina Gallone. Sophia DeStefano to moja siostra.

– Musimy pomówić z panią DeStefano – oświadczył Komandos.

– Nie przyjmuje wizyt.

Komandos wepchnął kobietę do pokoju.

– Myślę, że przyjmuje – powiedział.

– Nie! – zawołała Christina, ciągnąc go za ubranie. – Ona się źle czuje. Musicie odejść!

Z kuchni wyszła druga kobieta. Była starsza od Christiny, ale podobna do niej. Miała na sobie taką samą czarną suknię, czarne buty i prosty srebrny krzyżyk. Była nieco wyższa, krótkie kasztanowe włosy przyprószała siwizna. Twarz wydawała się żywsza niż u siostry, ale oczy były dziwnie puste, jakby pochłaniały światło, ale nie promieniowały blaskiem. W pierwszej chwili pomyślałam, że jest pod wpływem jakichś leków. Potem przyszło mi do głowy, że musi być obłąkana. I nie wątpiłam, że mam przed sobą kobietę o szalonych oczach, która strzelała do Księżyca.

– O co chodzi? – spytała.

– Pani DeStefano? – zwrócił się do niej Komandos.

– Tak.

– Chcielibyśmy pomówić z panią o zniknięciu dwóch młodych mężczyzn.

Siostry popatrzyły po sobie, a mnie przeniknął dreszcz. Po mojej lewej ręce znajdował się salon. Był ciemny i odpychający, umeblowany bez polotu lśniącymi mahoniowymi stołami i krzesłami z ciężkim brokatowym obiciem. Zaciągnięte zasłony nie przepuszczały nawet odrobiny światła. Po prawej znajdował się niewielki gabinet, drzwi były częściowo uchylone, dostrzegłam zawalone papierami biurko. Zasłony, tak jak w salonie, były zaciągnięte.

– Co chcielibyście wiedzieć? – spytała Sophia.

– Nazywają się Walter Dunphy i Douglas Kruper, a chcemy wiedzieć, czy ich widziałyście.

– Nie znam żadnego z nich.

– Douglas Kruper nie pojawił się w sądzie – wyjaśnił Komandos. – Mamy powody podejrzewać, że przebywa w tym domu, a jako pracownicy biura Vincenta Pluma jesteśmy upoważnieni do przeprowadzenia rewizji.

– Nic z tego. Odejdziecie natychmiast albo wzywam policję.

– Jeśli woli pani, by podczas rewizji była obecna policja, to bezwarunkowo proszę dzwonić.

I znów wymiana spojrzeń między siostrami.

– Nie podoba mi się to najście – oświadczyła Sophia. – To brak szacunku.

Oho, pomyślałam. Przypomniała mi się jej nieszczęsna sąsiadka nieboszczka.

Komandos przesunął się w bok i otworzył szafę na płaszcze. W dłoni, przy boku, trzymał broń.

– Proszę przestać – powiedziała Sophia. – Nie macie prawa przeszukiwać tego domu. Wiecie, kim jestem? Zdajecie sobie sprawę, że jestem wdową po Louie DeStefano?

Komandos otworzył następne drzwi. Pralnia.

– Żądam, byście natychmiast przestali albo poniesiecie poważne konsekwencje.

Komandos otworzył drzwi prowadzące do gabinetu i zapalił światło, ani na chwilę nie spuszczając kobiet z oka.

Idąc za przykładem Komandosa, przeszłam przez salon i jadalnię, zapalając po drodze światła. Potem przeszłam przez kuchnię. W holu, naprzeciwko, zobaczyłam zamknięte drzwi. Spiżarnia albo piwnica. Nie chciałam tam zaglądać. Nie miałam broni. A nawet gdybym miała, to i tak nie potrafiłam się nią zbyt dobrze posługiwać.

Sophia wpadła nagle za mną do kuchni.

– Wynocha stąd! – wrzasnęła, chwytając mnie za nadgarstek i ciągnąc. – Wyjdź z mojej kuchni!

Wyrwałam się jej, a ona, ruchem niemal wężowym, sięgnęła do szuflady i wyciągnęła z niej pistolet. Obróciła się, wycelowała i oddała strzał do Komandosa. A potem skierowała broń na mnie.

Bez chwili zastanowienia, działając pod wpływem ślepego strachu, rzuciłam się na nią i zwaliłam ją na podłogę. Broń poleciała na bok, skoczyłam za nią. Komandos mnie uprzedził. Podniósł ją najspokojniej w świecie i schował do kieszeni.

Wstałam, nie bardzo wiedząc, co robić dalej. Rękaw kaszmirowej marynarki Komandosa był przesiąknięty krwią.

1 ... 38 39 40 41 42 43 44 45 46 ... 51 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название