-->

Przybi? Pi?tk?

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Przybi? Pi?tk?, Evanovich Janet-- . Жанр: Иронические детективы. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Przybi? Pi?tk?
Название: Przybi? Pi?tk?
Автор: Evanovich Janet
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 271
Читать онлайн

Przybi? Pi?tk? читать книгу онлайн

Przybi? Pi?tk? - читать бесплатно онлайн , автор Evanovich Janet

Co czeka Stephanie?- wuj Fred znikn?? bez ?ladu- w torbie na ?mieci znajduje si? cia?o- po mie?cie goni j? paskudny bukmacher- babcia Mazurowa chce pos?u?y? si? paralizatorem- Stephanie mo?e korzysta? z wozu tylko przez czterdzie?ci osiem godzin- dwaj m??czy?ni pr?buj? zaci?gn?? j? do ???ka- nie ma odpowiedniej kiecki na mafijne wesele- jest jeszcze ma?y w?ciek?y cz?owieczek, kt?ry nie chce wynie?? si? z jej mieszkania…

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 ... 53 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

Dzięki Bogu, że jesteś! – zawołała matka, przypatrując mi się bacznie, gdy wysiadałam z wozu i szłam w jej stronę. – Co to za buty? Wyglądają jak walonki.

W zeszłym tygodniu wybrałam się z Betty Szajak i Emmą Getz do lokalu z męskim striptizem i tańcami -powiedziała babka. – Paraduje tam kilku panów, wyglądają jak budowlańcy, bo mają takie same buty. Nagle, zanim człowiek się zorientuje, zdzierają z siebie ubranie i zostają tylko w tych butach i czarnych jedwabnych slipach, w których obnoszą swoje dzwoneczki. Matka zacisnęła wargi i przeżegnała się.

Nie mówiłaś mi o tym – zwróciła się do babki.

Chyba zapomniałam. Początkowo wybrałyśmy się na loteryjkę do kościoła, ale okazało się, że nic z tego, bo akurat było zebranie kółka różańcowego. Postanowiłyśmy więc obejrzeć sobie chłopców w tym nowym klubie w śródmieściu. – Babka trąciła mnie łokciem. – Wsadziłam jednemu w majtki piątaka!

Jezu Przenajświętszy – odezwał się z salonu ojciec, szeleszcząc gazetą.

Babcia Mazurowa zamieszkała z moimi rodzicami kilka lat temu, kiedy dziadek Mazur przeniósł się na łono Abrahama. Matka traktuje tę sytuację w kategoriach rodzinnego obowiązku. Ojciec wrócił do lektury.

O co chodzi? – spytałam. – Dlaczego mnie wezwałyście?

Potrzebujemy detektywa – wyjaśniła babka. Matka zrobiła zniecierpliwioną minę i pchnęła mnie w stronę kuchni.

Zjedz pierniczek – powiedziała, stawiając puszkę na laminowanym kuchennym stole. – Chcesz szklankę mleka? Może coś przekąsisz?

Podniosłam pokrywkę i zajrzałam do środka. Czekoladowe. Moje ulubione.

Powiedz jej – zwróciła się babka do mojej matki, szturchając ją w bok, mnie zaś uprzedziła: – Poczekaj, aż usłyszysz. To naprawdę niesamowite.

Spojrzałam z uniesionymi brwiami na matkę.

Mamy problem rodzinny – wyjaśniła. – Wuj Fred zaginął. Wyszedł na zakupy i dotąd nie wrócił.

Kiedy wyszedł?

W piątek.

Zastygłam z piernikiem w uniesionej dłoni.

Jest poniedziałek!

Niedy numer, co? – zauważyła babka. – Założę się, że porwali go kosmici.

Wuj Fred jest ożeniony z kuzynką babki, Mabel. Gdybym miała określić jego wiek, to umiejscowiłabym go między siedemdziesiątką a nieskończonością. Kiedy ludzie zaczynają się garbić i pokrywać zmarszczkami, wszyscy wydają mi się jednakowi. Wuj Fred to ktoś, kogo widywałam na ślubach i pogrzebach, czasem na targu mięsnym, gdzie kupował kawałek kiełbasy bolońskiej. Ed-die Such, izeźnik, kładł kiełbasę na wadze, a wtedy wuj Fred zwykł mówić: „Położyłeś kiełbasę na papierze świecowym. Ile waży taki papier? Masz go odliczyć od wagi”.

Wsunęłam piernik do ust.

Zgłosiliście zaginięcie na policji?

Mabel zrobiła to od razu – odparła matka.

No i co?

No i nic.

Podeszłam do lodówki i nalałam sobie szklankę mleka.

A co z samochodem? Znaleźli go?

Stał na parkingu przed centrum handlowym, no wiesz, Grand Union. Był zamknięty.

Nigdy nie doszedł do siebie po tym wylewie w dziewięćdziesiątym piątym – zauważyła babka. – Winda w tej jego łepetynie nie dociera już na samą górę, jeśli rozumiesz, o co mi chodzi. Pewnie powędrował w siną dal, jak któryś z tych nieszczęśników cierpiących na Alzheimera. Przyszło komuś do głowy zajrzeć do supermarketu? Może Fred wciąż stoi między półkami, bo nie może się zdecydować, co kupić.

Ojciec siedzący w salonie mruknął coś na temat windy w łepetynie babki, matka zaś posłała mu przez ścianę wściekłe spojrzenie.

Pomyślałam, że to bardzo dziwne. Wuj Fred zaginął. Takie rzeczy nie zdarzały się w naszej rodzinie.

Wybrał się ktoś na poszukiwania?

Ronald i Walter. Obeszli okolice wokół Grand Union, ale nikt go nie widział.

Ronald i Walter byli synami Freda. Pewnie wzięli do pomocy swoje dzieci.

Doszłyśmy do wniosku, że tylko ty możesz to rozgryźć – wyjaśniła babka. – Chodzi o to, że się zajmujesz… no wiesz, szukaniem ludzi.

Szukam kryminalistów.

Ciotka Mabel byłaby bardzo wdzięczna, gdybyś rozejrzała się za Fredem – wtrąciła matka. – Może z nią pogadasz?

Potrzebuje detektywa – odparłam. – A ja nie jestem detektywem.

Mabel upiera się przy tobie. Powiedziała, że nie chce, by to wyszło poza rodzinę.

Mój wewnętrzny radar zaczął wykonywać powolny obrót.

Czy jest coś, czego mi nie mówicie?

A co tu mówić? – zdziwiła się matka. – Człowiek oddalił się od swojego samochodu, to wszystko. Wypiłam mleko i opłukałam szklankę.

W porządku. Pogadam z ciotką Mabel. Ale niczego nie obiecuję.

Wuj Fred i ciotka Mabel mieszkają przy Baker Street, na obrzeżach Burg, trzy przecznice za domem moich rodziców. Ich dziesięcioletni pontiak kombi stał przy krawężniku i był równie długi jak szeregowiec, pod którym parkował. Mieszkają tu od niepamiętnych czasów – wychowali w tym domu dwójkę dzieci, radowali się piątką wnucząt i dogryzali sobie jak diabli od dobrych pięćdziesięciu lat.

Otworzyła mi ciotka Mabel. Była bardziej zaokrągloną, delikatniejszą wersją babci Mazurowej. Na głowie miała nieskazitelną trwałą. Ubrana była w żółte spodnie z poliestru i podobną bluzkę w kwiaty. W uszach nosiła wielkie klipsy. Usta umalowała na jasnoczerwony kolor, a brwi przyciemniła na brązowo.

Tak mi miło – powiedziała na powitanie. – Wejdź do kuchni. Mam tort czekoladowy, prosto od Giovichinnie-go. Najlepszy, z migdałami.

W Burg przestrzegano pewnych zasad. Nieważne, czy męża porwali kosmici, gości należało poczęstować tortem czekoladowym.

Poszłam za ciotką Mabel i czekałam, aż pokroi ciasto. Nalała kawy i usiadła po drugiej stronie stołu.

Przypuszczam, że twoja matka powiedziała ci o wuju Fredzie – zaczęła. – Pięćdziesiąt dwa lata małżeństwa i ciach – Fred nagle znika.

Miał jakieś problemy natury medycznej?

Był zdrowy jak koń.

A ten wylew?

No tak, ale każdy ma czasem jakiś wylew. Fredowi zbytnio nie zaszkodził. Fred przez cały czas pamiętał o rzeczach, których nikt inny by sobie nie przypomniał. Jak ta historia ze śmieciami. Kto by sobie tym głowę zawracał? Tyle hałasu o nic.

Wiedziałam, że pożałuję swojego pytania, ale nie mogłam milczeć.

Z jakimi śmieciami?

Mabel wzięła sobie kawałek ciasta.

W zeszłym miesiącu na śmieciarce jeździł nowy kierowca. Zbierając worki, ominął nasz dom. Zdarzyło się to tylko raz, ale czy mój mąż zapomniałby o czymś takim? Nie. Fred nigdy o niczym nie zapominał. Zwłaszcza gdy dotyczyło to pieniędzy. Więc pod koniec miesiąca Fred zażądał zwrotu dwóch dolarów. Płacimy za wywóz śmieci co kwartał, więc ten jeden dzień był już opłacony.

Przytaknęłam ze zrozumieniem. W ogóle mnie to nie zaskoczyło. Niektórzy ludzie grają w golfa. Inni rozwiązują krzyżówki. Konikiem wuja Freda było skąpstwo.

To właśnie między innymi Fred miał załatwić w piątek – mówiła Mabel. – Ta firma śmieciarska doprowadzała go do szału. Poszedł do nich rano, ale nie chcieli mu zwrócić pieniędzy bez dowodu, że zapłacił. Coś tam im się poplątało w komputerze. Więc Fred wrócił jeszcze raz po południu.

Z powodu dwóch dolarów. Nie mogłam wyjść z podziwu. Na miejscu tego pracownika, z którym rozmawiał wuj Fred, dałabym mu te dwa dolary z własnej kieszeni, byle się go pozbyć.

Co to za firma?

RGC. Policja twierdzi, że Fred nigdy tam nie dotarł. Miał przy sobie całą listę spraw do załatwienia. Pralnia, bank, supermarket, no i RGC.

I nie odezwał się?

Ani słowem. Z nikim się nie kontaktował. Coś mi mówiło, że ta historia nie będzie miała szczęśliwego zakończenia.

Jak myślisz, gdzie on się może podziewać?

Wszyscy uważają, że po prostu odszedł. Jak wielki manekin.

A ty?

Mabel wzruszyła ramionami. Jakby nie wiedziała, co myśleć. Kiedy ja wzruszałam ramionami, znaczyło to, że nie chcę powiedzieć, co myślę.

Jeśli ci coś pokażę, obiecasz, że nikomu nie powiesz? – spytała Mabel.

Jezu.

Podeszła do szafki kuchennej i wyjęła z szuflady paczkę ze zdjęciami.

Znalazłam je w biurku Freda. Szukałam dziś rano książeczki czekowej i natknęłam się na to.

Wpatrywałam się w pierwszą fotografię przez dobre pół minuty, zanim uzmysłowiłam sobie, co widzę. Zdjęcie zrobiono w cieniu, wyglądało na niedoświetlone. Widać było na nim czarny plastikowy worek na śmieci, a w środku skrwawioną ręfcę, uciętą w nadgarstku. Przejrzałam resztę paczki. Treść podobna. Na niektórych zdjęciach worek był rozchylony, ukazując inne części ciała. Coś, co przypominało piszczel, część torsu, potylicę. Trudno powiedzieć, czy chodziło o mężczyznę, czy o kobietę.

Szok wywołany makabrycznymi zdjęciami ścisnął mi gardło, w głowie szumiało. Nie chciałam narażać na szwank reputacji nieustraszonej łowczyni nagród i osuwać się na podłogę, starałam się więc zapanować nad oddechem.

Musisz je przekazać policji – zauważyłam. Mabel pokręciła głową.

Nie wiem, co Fred z nimi robił. Po co komu takie zdjęcia?

Na odwrocie nie było daty.

Wiesz, kiedy zostały zrobione?

Nie. Nigdy wcześniej ich nie widziałam.

Mogę pogrzebać w biurku Freda?

Stoi w piwnicy – powiedziała Mabel. – Fred spędzał tam mnóstwo czasu.

Było to zniszczone urzędnicze biurko. Kupione pewnie na jakiejś wyprzedaży. Stało na poplamionym dywanie, który zakrywał całą podłogę. Domyślałam się, że na górze zastąpił go nowy, a ten zniesiono na dół.

Przeglądałam szuflady, nie znajdując nic ciekawego. Ołówki i pióra. Instrukcje obsługi i karty gwarancyjne urządzeń domowych. Szuflada pełna starych numerów „National Geographic”. Magazyny miały pozawijane rogi; wyobraziłam sobie Freda w piwnicy; szukał tu schronienia przed Mabel, czytając o zagładzie lasów deszczowych na Borneo.

Czek dla RGC spoczywał pod przyciskiem do papierów. Fred zabrał pewnie ze sobą kopię, a oryginał zostawił w piwnicy.

W niektórych rejonach tego kraju ludzie mają zaufanie do banków, które płacą za nich rachunki i przesyłają co miesiąc wydruki. Burg nie należy do takich miejsc. Mieszkańcy Burg nie ufają bankom czy komputerom. Mieszkańcy Burg uwielbiają papier. Moi krewni gromadzą rachunki jak wiewiórki orzechy na zimę.

Nie znalazłam więcej zdjęć ze zwłokami. Ani też notatek czy rachunków z nimi związanych.

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 ... 53 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название