Przybic Piatki
Przybic Piatki читать книгу онлайн
Co czeka Stephanie?- wuj Fred znikn?? bez ?ladu- w torbie na ?mieci znajduje si? cia?o- po mie?cie goni j? paskudny bukmacher- babcia Mazurowa chce pos?u?y? si? paralizatorem- Stephanie mo?e korzysta? z wozu tylko przez czterdzie?ci osiem godzin- dwaj m??czy?ni pr?buj? zaci?gn?? j? do ???ka- nie ma odpowiedniej kiecki na mafijne wesele- jest jeszcze ma?y w?ciek?y cz?owieczek, kt?ry nie chce wynie?? si? z jej mieszkania…
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– Nie lubię policji – powiedział Ramirez do barmana. – Nie powinieneś był wzywać policji.
Popatrzył na mnie po raz ostatni tym swoim szalonym wzrokiem i opuścił lokal tylnymi drzwiami.
Zeskoczyłam ze stołka barowego.
– Miło mi było pana poznać – zwróciłam się do Perina. – Muszę już iść.
Do baru wkroczył Komandos. Rozejrzał się wokół, pokiwał głową i obdarzył mnie uśmiechem.
– Nigdy człowieka nie zawiedziesz – pochwalił.
ROZDZIAŁ 11
Komandos zaparkował mercedesa pod barem. Wsiadłam do wozu i odjechaliśmy, zanim Perin zdążył wyjść z lokalu na ulicę.
Komandos zerknął na mnie.
– Wszystko okay?
– Nigdy nie czułam się lepiej. Przyjrzał mi się uważnie.
– No dobra, może jestem trochę oszołomiona – przyznałam. – Chyba nie powinnam wypijać tego drinka.
Przysunęłam się bliżej Komandosa, gdyż wyglądał jak trzeba, a ja dostrzegałam jego wyższość nad tym zdradzieckim szczurem Morellim.
Zwolnił przed światłami.
– Chcesz mi opowiedzieć o strzelaninie?
– Perin wypalił tylko raz, ale nikogo nie trafił – poinformowałam z uśmiechem. Komandos nie wyglądał już tak groźnie, kiedy wychyliło się Szafir z Bombaju.
– Perin strzelał do ciebie?
– Nie. Był tam jeszcze jeden facet, któremu chyba się nie spodobało, że Perin ze mną gada. Doszło do awantury – wyjaśniłam i dotknęłam diamentowego kolczyka w jego uchu. – Ładny – pochwaliłam.
Komandos uśmiechnął się szeroko.
– Ile wypiłaś drinków?
– Jednego. Ale był spory. Poza tym nie mam mocnej głowy.
– Warto zapamiętać – zauważył.
Nie bardzo wiedziałam, co przez to rozumie, ale spodziewałam się, że wiąże się to z seksem i wykorzystaniem mojej osoby.
Zatrzymał się pod drzwiami mego domu. Przeżyłam rozczarowanie, bo oznaczało to, że mnie tylko podwiózł, zamiast zaparkować i wpaść na górę, na drinka przed snem… albo na coś innego.
– Masz gościa – zauważył.
– Czyżby?
– To motor Morellego.
Odwróciłam się, żeby spojrzeć. Rzeczywiście, ducati Morellego stało obok cadillaca pani Feinstein. Cholera. Wepchnęłam dłoń do torby i zaczęłam w niej grzebać.
– Czego szukasz? – spytał Komandos.
– Broni.
– Chcesz strzelać do Morellego? To nie jest chyba dobry pomysł – zauważył. – Gliniarze są na tym punkcie przewrażliwieni.
Wykaraskałam się jakoś z mercedesa, poprawiłam spódnicę i poczłapałam do siebie.
Morelli siedział na korytarzu, kiedy dotarłam na górę. Był w czarnych dżinsach, czarnych butach motocyklowych, czarnym T-shircie i czarnej motocyklowej kurtce ze skóry. Miał na twarzy dwudniowy zarost i długie włosy, nawet jak na siebie. Gdybym nie była na niego wściekła, nie czekałabym, tylko od razu zrzuciła z siebie ubranie. Uświadomiłam sobie, że identyczne myśli wywołał we mnie Komandos, ale w tym właśnie tkwił problem. Co tu mówić? Czułam, że niedługo Mokry i Briggs też zaczną mi się podobać.
– O rany, masz tupet, że tu przyłazisz – zwróciłam się do niego, szukając kluczy.
Wyjął z kieszeni swoje i otworzył drzwi.
– Odkąd to masz klucz do mojego mieszkania? – spytałam.
– Odkąd mi go oddałaś, kiedy byliśmy w lepszych stosunkach. – Spojrzał na mnie, a linię jego ust złagodziło rozbawienie. – Piłaś?
– Taka praca. Musiałam odwalić robotę dla Komandosa, a picie wydało się przy niej najbardziej odpowiednią rzeczą.
– Chcesz kawy?
– Nic z tego, popsułaby cały efekt. Poza tym nie wypiłabym zaparzonej przez ciebie kawy. Możesz już iść, dzięki.
– Nie sądzę – odparł Morelli. Otworzył lodówkę, zajrzał do środka i odkrył paczkę Mocha Javy, którą kupiłam w Grand Union. Odmierzył wodę i kawę, po czym włączył ekspres. – Niech zgadnę. Jesteś na mnie wściekła?
Przewróciłam oczami, które cofnęły się w gjąb mojej głowy tak bardzo, że zobaczyłam samą siebie, zagłębioną w myślach. I podczas gdy oczy wciąż tam tkwiły, rozglądałam się za Briggsem. Gdzie ten mały diabeł siedzi?
– Zechcesz udzielić mi jakiejś wskazówki? – spytał Morelli.
– Nie zasługujesz na to.
– Pewnie masz rację, ale może jednak zechcesz mi powiedzieć, o co masz żal.
– O Terry Gilman.
– Tak?
– Tak. To cała wskazówka, ty padalcu. Morelli wyjął z wiszącej szafki dwa kubki i napełnił je kawą. Dolał mleka i podał mi jeden.
– Imię to trochę za mało, żebym zrozumiał.
– Wystarczy. Wiesz doskonale, o czym mówię. Odezwał się jego pager i Morelli zaklął siarczyście. Spojrzał na wyświetlacz i zadzwonił z mojego telefonu.
– Muszę iść – powiedział. – Chętnie bym został i wyjaśnił sprawę, ale coś mi wypadło. Ruszył do drzwi, jednak zawrócił.
– Zapomniałbym. Widziałaś Ramireza?
– Tak. I chcę, żeby sąd wydał mu zakaz zbliżania się do mnie i cofnął zwolnienie warunkowe.
– Już mu cofnął. Ramirez poderwał w nocy prostytutkę na Stark i niemal ją zamordował. Zmasakrował biedaczkę i wrzucił do kontenera na śmieci. Zdołała się jakoś z niego wydostać. Rano znalazły ją dwa dzieciaki.
– Wyjdzie z tego?
– Chyba tak. Wciąż z nią kiepsko, ale trzyma się twardo. Kiedy go widziałaś ostatnim razem?
– Jakieś pół godziny temu.
Opowiedziałam mu o jaguarze i incydencie z Perinem.
Widziałam, jak Morellim targa burza uczuć. Głównie frustracja. I gniew.
– Może się jednak do mnie przeniesiesz? – spytał. -Dopóki nie znajdą Ramireza.
Byłoby nam trochę ciasno z Terry.
– Raczej nie – odparłam.
– A gdybym się z tobą ożenił?
– Teraz chcesz się żenić? A jak już złapią Ramireza? Weźmiemy rozwód?
– W mojej rodzinie nie ma rozwodów. Babka Bella nigdy by się na to nie zgodziła. Trzeba umrzeć, żeby uwolnić się z małżeńskich więzów.
– Jezu, to ekstra.
I prawda. Rozumiem nastawienie Morellego do małżeństwa. Mężczyźni w tej rodzinie nigdy nie mieli specjalnych osiągnięć. Pili za dużo. Zdradzali żony. Bili dzieci. I ten żałosnjŁ stan trwał nieprzerwanie, dopóki śmierć ich nie rozłączyła. Na szczęście dla wielu żon Morellich śmierć nawiedzała ich mężów dość wcześnie. Ginęli w knajpianych bójkach, zabijali się, prowadząc samochody po pijanemu, i rozwalali sobie wątroby alkoholem.
– Pogadamy innym razem – oświadczyłam. – Lepiej się pośpiesz. I nie martw się, będę uważać. Zamykam drzwi i okna, z bronią też się nie rozstaję.
– Masz pozwolenie?
– Dostałam wczoraj.
– Nic mi o tym nie wiadomo – zauważył Morelli. Pochylił gjowę i pocałował mnie leciutko w usta. – Upewnij się, że jest naładowana.
Był w gruncie rzeczy miłym facetem. Mniej chlubne geny Morellich jakoś go ominęły. Odznaczał się atrakcyjnym wyglądem i urokiem, przy braku antypatycznych cech. Wątpliwości budziła tylko kwestia kobiet.
Uśmiechnęłam się i podziękowałam. Choć nie bardzo wiedziałam za co. Chyba za to, że przymknął oko na to pozwolenie. Albo że martwił się o moje bezpieczeństwo. W każdym razie zarówno uśmiech, jak i podziękowanie stanowiły wystarczającą zachętę dla Morellego. Przyciągnął mnie do siebie i znów pocałował, tym razem gorąco i na serio. Nie był to pocałunek, który się łatwo zapomina. Ani też taki, który chciałoby się szybko przerwać.
Kiedy oderwał usta od moich, nie wypuszczając mnie z objęć, na jego wargi powrócił szeroki uśmiech.
– Tak lepiej – uznał. – Zadzwonię, jak tylko będę mógł.
I tyle go widziałam.
Do diabła! Zamknęłam za nim drzwi i walnęłam się otwartą dłonią w czoło. Ale ze mnie idiotka. Pocałowałam Morellego, jakby nic innego się nie liczyło. Nie to chciałam dać mu do zrozumienia. A Terry? A Mokry? A Komandos? Mniejsza o niego, pomyślałam. Komandos nie stanowił w tym kontekście problemu. Stanowił odrębny problem.
Z łazienki wyjrzał Briggs.
– Można wyjść?
– Co tam robisz?
– Usłyszałem cię na korytarzu i nie chciałem przeszkadzać. Wyglądało na to, że wreszcie załapałaś kogoś z ikrą.
– Dzięki, ale nie miał jej znów tak dużo.