Przybi? Pi?tk?
Przybi? Pi?tk? читать книгу онлайн
Co czeka Stephanie?- wuj Fred znikn?? bez ?ladu- w torbie na ?mieci znajduje si? cia?o- po mie?cie goni j? paskudny bukmacher- babcia Mazurowa chce pos?u?y? si? paralizatorem- Stephanie mo?e korzysta? z wozu tylko przez czterdzie?ci osiem godzin- dwaj m??czy?ni pr?buj? zaci?gn?? j? do ???ka- nie ma odpowiedniej kiecki na mafijne wesele- jest jeszcze ma?y w?ciek?y cz?owieczek, kt?ry nie chce wynie?? si? z jej mieszkania…
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Nie. A ty? Pytanie numer dwa.
To bardzo ważne, żebyś mi powiedziała, co Fred robił dzień przed swoim zniknięciem.
To, co zawsze – powiedziała Mabel. – Rano tylko obijał się po domu. Potem zjedliśmy lunch, a po lunchu poszedł do sklepu.
Grand Union?
Tak. I nie było go tylko godzinę. Niewiele potrze- bowaliśmy. Potem pracował na podwórzu, zbierał liście. To wszystko.
Wychodził gdzieś wieczorem?
Nie… Poczekaj, tak, wyszedł z tymi liśćmi. Jeśli uzbiera się za dużo worków, to trzeba dodatkowo płacić śmieciarzom. Więc jak ich było więcej niż zwykle, Fred czekał do zmroku, a potem zawoził jeden czy dwa do Giovichinniego. Mówił, że odpłaca Giovichinniemu za to mięso, które tamten sprzedaje tak drogo.
O której Fred wyszedł z domu w piątek rano?
Wcześnie. Chyba około ósmej. Po powrocie narzekał, że musiał czekać, aż otworzą biuro w RGC.
A kiedy wrócił do domu?
Nie pamiętam dokładnie. Może o jedenastej. Był w domu na lunch.
To dość długo, jak na wizytę w RGC i złożenie skargi w sprawie rachunku. Mabel zastanawiała się.
Nie przyszło mi to wtedy do głowy, ale chyba masz rację.
Nie poszedł do Winnie, ponieważ był u niej po południu. Podjechałam przy okazji do Ruzicków. Na rogu była piekarnia, a dalej już same bliźniaki. Ruzickowie mieszkali w domu z żółtej cegły. Od frontu była weranda, też żółta, i podwórko długie na metr. Pani Ruzick dbała o to, by okna były czyste, a ganek zamieciony. Przed domem nie parkowały samochody. Podwórko na tyłach było długie i wąskie i łączyło się z małą alejką. Między domami biegły podjazdy, w głębi stał pojedynczy garaż.
Bawiłam się przez chwilę myślą, żeby pogadać z panią Ruzick, ale zrezygnowałam. Miała opinię wyszczekanej i zawsze broniła zawzięcie obu synalków. Poszłam za to do Sandy Polan.
Rany, Stephanie! – zawołała Sandy, kiedy otworzyła drzwi. – Nie widziałam cię całe wieki. Co cię sprowadza?
Potrzebuję informatora.
Niech zgadnę. Szukasz Alphonse’a Ruzicka.
Widziałaś go?
Nie, ale się pojawi. Zawsze przychodzi w sobotę zjeść z mamą kolację. To taki frajer.
Możesz wyręczyć mnie w inwigilacji? Nie zawracałabym ci głowy, ale idę po południu na ślub.
O mój Boże! Idziesz na ślub Julie Morelli! A więc to prawda, co mówią o tobie i Joem.
To znaczy?
Słyszałam, że się do niego wprowadziłaś.
Miałam pożar w mieszkaniu i przez jakiś czas wynajmowałam u Joego pokój.
Twarz Sandy skurczyła się w grymasie rozczarowania.
To znaczy, że nie spałaś z nim?
No, owszem, chyba z nim spałam.
O mój Boże! Wiedziałam! Po prostu wiedziałam! Jaki jest? Czy jest świetny? Czy jest… no wiesz, duży? Nie ma małego ptaszka, prawda? O Boże, nie mów mi, jeśli ma małego ptaszka.
Spojrzałam na zegarek.
Rany, jak późno. Muszę lecieć…
Och, musisz mi powiedzieć albo umrę! – zawołała Sandy. – Byłam na niego taka napalona w szkole średniej. Jak każda z nas. Jeśli mi powiesz, to przysięgam, że nikomu nie powtórzę.
No dobra, nie ma małego ptaszka. Sandy patrzyła na mnie wyczekująco.
To wszystko – dodałam.
Wiązał cię? Zawsze wyglądał na faceta, który lubi wiązać kobiety.
Nie, nie wiązał mnie – zapewniłam i dałam jej swoją wizytówkę. – Posłuchaj, jeśli zobaczysz Alphonse’a, zadzwoń do mnie. Najpierw na komórkę, a jak się nie połączysz, to na pager.