Przybi? Pi?tk?
Przybi? Pi?tk? читать книгу онлайн
Co czeka Stephanie?- wuj Fred znikn?? bez ?ladu- w torbie na ?mieci znajduje si? cia?o- po mie?cie goni j? paskudny bukmacher- babcia Mazurowa chce pos?u?y? si? paralizatorem- Stephanie mo?e korzysta? z wozu tylko przez czterdzie?ci osiem godzin- dwaj m??czy?ni pr?buj? zaci?gn?? j? do ???ka- nie ma odpowiedniej kiecki na mafijne wesele- jest jeszcze ma?y w?ciek?y cz?owieczek, kt?ry nie chce wynie?? si? z jej mieszkania…
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Zatrzymał się za nami wóz o długości półtora kilometra.
Cholera – zaklął Morelli. – To wuj Dominie i ciotka Rosa.
Nie wiedziałam, że masz wuja Dominica.
Jest ze stanu New York. Ma sklep – wyjaśnił Morelli, otwierając drzwi wozu. – Nie wypytuj go zbyt szczegółowo o interesy.
Ciotka Rosa zdążyła już wysiąść z samochodu i właśnie biegła w naszą stronę.
Joey! – zawołała. – Niech ci się przyjrzę. Tak długo się nie widzieliśmy. Popatrz, Dominicu, to mały Joey. Dominie zbliżył się niespiesznie i skinął Joemu głową.
Całe wieki – powiedział. Joe przedstawił mnie.
Słyszałam, że masz dziewczynę – zwróciła się do niego ciotka, spoglądając na mnie promiennie. – Czas się ustatkować. Obdarować matkę nowymi wnukami.
Może… któregoś dnia – odparł Morelli.
Nie młodniejesz. Niedługo będzie za późno.
Dla Morellich nigdy nie jest za późno – oświadczył Joe.
Miałam wrażenie, jakby Dominie chciał palnąć go w głowę.
Mądry chłopak – oświadczył. A potem się uśmiechnął.
W Burg jest tylko kilka lokali na tyle dużych, by pomieścić włoskie przyjęcie weselne. Julie Morelli urządziła swoje na zapleczu u Angia. Mogło się tu wcisnąć dwieście osób; kiedy zjawiłam się z Joem, pojemność sali osiągnęła punkt krytyczny.
A co z twoim weselem? – dopytywała się ciotka Lo-retta z szerokim uśmiechem, zerkając na Joego. Pogroziła mu palcem. – Kiedy to uczynisz uczciwą kobietę z tej małej i biednej istoty? Myra, chodź tu! – zawołała. – Jest Joe ze swoją dziewczyną.
Jaka piękna suknia – wyraziła swój podziw Myra. -Tak miło spotkać skromną młodą damę.
Wspaniale. Zawsze chciałam być skromną młodą damą.
Muszę się napić – poinformowałam Joego. – Najlepiej czegoś z cyjankiem.
Przyglądałam się ukradkiem Terry Gilman, która stała po drugiej stronie sali i w ogóle nie była skromna. Miała na sobie sukienkę krótką, obcisłą i połyskującą złotem. Zastanawiałam się, gdzie ukryła broń. Odwróciła się i przez kilka chwil patrzyła na Joego, po czym przesłała mu pocałunek.
Joe spojrzał na nią z nic niemówiącym uśmiechem i skinął głową. Gdyby zdobył się na coś więcej, dźgnęłabym go nożem do masła.
Co Terry tu robi? – spytałam.
Jest kuzynką pana młodego.
Wśród zebranych zapadło nagle milczenie. Przez chwilę panowała niczym niezmącona cisza, po chwili znów rozległ się gwar rozmów, najpierw przypominających pomruk, potem coraz głośniejszych.
Co się stało? – spytałam.
Zjawiła się babka Bella. Ta cisza to wyraz przerażenia, jakie ogarnęło salę.
Spojrzałam w kierunku wejścia i rzeczywiście, stała tam… babka Joego, Bella. Była niewysoką kobietą o siwych włosach i przenikliwym, sokolim wzroku. Ubrała się na czarno i wyglądała jak rodowita Sycylijka, która rządzi rodziną i zamienia życie synowych w piekło. Niektórzy wierzyli, że Bella posiada niezwykłą moc… Inni uważali ją za obłąkaną. Nawet sceptycy obawiali się jej gniewu.
Bella powiodła spojrzeniem po tłumie i zatrzymała wzrok na mnie.
Ty – rzuciła, wskazując mnie palcem. – Ty, chodź tutaj.
O cholera – wyszeptałam do Joego. – Co teraz?
Nie okaż tylko strachu, a wszystko będzie dobrze -odparł Joe, prowadząc mnie przez tłum gości. Jego opiekuńcza dłoń spoczywała na moich plecach.
Pamiętam tę osobę – zwróciła się Bella do Joego, mając na myśli mnie. – To ta, z którą teraz sypiasz.
No, tak prawdę mówiąc… – zaczęłam. Joe musnął moją szyję ustami.
Próbuję.
Widzę dzieci – oświadczyła Bella. – Dasz mi jeszcze więcej wnuków. Znam się na tych sprawach. Mam oko. -Poklepała mnie po brzuchu. -Jesteś dziś płodna. Dziś jest odpowiednia pora.
Popatrzyłam na Joego.
Nie martw się – uspokoił mnie. – Zabezpieczę się. Poza tym nie wierzę w żadne oko.
Ha! – zawołała Bella. – Skierowałam oko na Raya Barkolowskiego i wypadły mu wszystkie zęby. Joe uśmiechnął się do babki.
Ray Barkolowski miał paradontozę. Bella pokręciła głową.
Młodzi ludzie – rzuciła pogardliwie. – W nic nie wierzą. – Wzięła mnie za rękę i pociągnęła za sobą. – Chodź. Powinnaś poznać rodzinę.
Spojrzałam przez ramię i, patrząc na Joego, wymówiłam bezgłośnie: „Pomocy!”
Jesteś zdana na własne siły – oświadczył Joe. – Potrzebuję drinka. I to dużego.
To kuzyn Joego, Louis – objaśniła mnie głośno babka Bella. – Louis zdradza żonę.
Louis wyglądał jak trzydziestoletni bochenek świeżo wypieczonego chleba. Miękki i pulchny. Pochłaniał właśnie przystawki. Stał obok niewysokiej kobiety o oliwkowej cerze, a sądząc po spojrzeniu, jakim go obrzuciła, musieli być małżeństwem.
Babciu Bello – powiedział chrapliwym gjosem. Policzki miał upstrzone czerwonymi plamami, usta pełne kuleczek krabowych. – Nigdy bym nie…
Milczeć – nakazała babka. – Wiem swoje. Nie zdołasz mnie okłamać. Przeniknę cię okiem.
Louis przełknął odrobinę kraba i chwycił się za gardło. Twarz mu poczerwieniała, potem zrobiła się sina. Zamachał rozpaczliwie rękami.
Dławi się! – zawołałam.
Babka Bella przyłożyła palec do oka i uśmiechnęła się niczym zła wiedźma z Czarnoksiężnika z Oz.
Poczęstowałam Louisa potężnym ciosem między łopatki. Z ust wyleciała mu kulka.
Babka Bella nachyliła się ku niemu.
Jeszcze raz oszukasz, a zabiję cię – oświadczyła. Ruszyłyśmy w stronę grupki kobiet.
Jedno musisz wiedzieć o mężczyznach z rodu Mo-rellich – powiedziała. – Nie wolno im niczego odpuszczać.
Joe trącił mnie z tyłu i wsunął mi w dłoń kieliszek.
Jak ci idzie?
Nieźle. Babka Bella przeniknęła okiem Louisa. -Łyknęłam drinka. – Szampan?
Z czystego cyjanku – odparł.
O ósmej kelnerki zaczęły sprzątać talerze ze stołów, orkiestra grała, a włoskie damy tańczyły ze sobą na parkiecie. Między krzesłami biegały dzieciaki, piszcząc i drąc się wniebogłosy. Przyjęcie przeniosło się do baru. Mężczyźni stali z boku, paląc cygara i gadając o niczym.
Morelli wykręcił się od tego rytuału i siedział w swobodnej pozie na krześle, obserwując guziki przy mojej sukience.
Moglibyśmy się teraz urwać – zaproponował. – Nikt by nie zauważył.
Z wyjątkiem babki Belli. Cały czas patrzy w naszą stronę. Może się szykuje do kolejnego ataku swoim okiem.
Lubi mnie najbardziej z wszystkich wnuków – wyznał Morelli. – Jestem bezpieczny. Na mnie jej oko nie działa.
Więc twoja babka cię nie przeraża?
Tylko ty mnie przerażasz – odparł Morelli. – Zatańczymy?
To ty tańczysz?
Kiedy muszę.
Siedzieliśmy blisko siebie, stykając się kolanami. Nachylił się, ujął moją dłoń i pocałował jej wnętrze. Poczułam, jak kości w moim ciele płoną i zaczynają się roztapiać.
Usłyszałam, że zbliża się ktoś w szpilkach. Uchwyciłam kątem oka błysk złota.
Przeszkodziłam w czymś? – spytała Terry Gilman. Na wargach miała błyszczącą szminkę i odsłaniała krwiożercze, nieskazitelnie białe zęby.
Witaj, Terry – zwrócił się do niej Joe. – Co słychać?
Frankie Russo demoluje męską toaletę. Mówi coś o swojej żonie, która jadła sałatkę kartoflaną z widelca Hectora Santiago.
Chcesz, żebym z nim pogadał?
Albo go zastrzelił. Ty jeden masz tu pozwolenie na broń. Odstawia niezłą demolkę.
Morelli znów pocałował mnie w rękę.
Nie odchodź nigdzie.
Oddalili się razem, ja zaś przeżyłam chwilę zwątpienia. Wcale nie musieli pójść do męskiej toalety. To głupie, powiedziałam sobie. Joe nie jest już taki.
Pięć minut później wciąż go nie było, a ja z trudem panowałam nad ciśnieniem krwi. Moją uwagę zwrócił jakiś sygnał, dobiegający z dali. Uświadomiłam sobie z przestrachem, że słychać go całkiem blisko – to był mój telefon komórkowy, którego dźwięk tłumiła torebka.
Dzwoniła Sandy.
Jest tutaj! – powiedziała zaaferowana. – Byłam akurat z psem na spacerze, jak spojrzałam w okno Ruzicków i go zobaczyłam. Oglądał telewizję. Widać było wyraźnie, bo paliły się wszystkie światła, a pani Ruzick nigdy nie zaciąga zasłon.
Podziękowałam Sandy i zadzwoniłam do Komandosa. Nie odebrał, zostawiłam więc wiadomość na sekretarce. Spróbowałam połączyć się z jego wozem i komórką. Też nic. Zadzwoniłam na pager i zostawiłam numer swojej komórki. Stukałam palcami w stół przez pięć minut i czekałam, aż oddzwoni. Nie oddzwonił. I ani śladu Joego. Z mojej głowy zaczęły wydobywać się cieniutkie smużki dymu.
Dom Ruzicków znajdował się trzy przecznice dalej. Miałam ochotę tam pojechać i przyjrzeć się sytuacji z bliska, nie chciałam jednak porzucać w takiej chwili Joego. Żaden problem, powiedziałam sobie. Idź i go znajdź. Jest w męskiej toalecie. Spytałam kilka osób, czy nie widziały Joego. Niestety, nikt nie miał pojęcia, gdzie mogłabym go znaleźć. I wciąż nie było sygnału od Komandosa.
Teraz dymiły mi już uszy. Pomyślałam, że jeśli tak dalej pójdzie, to zacznę gwizdać jak czajnik. Czyż nie byłoby to stresujące?
Okay, zostawię mu wiadomość, postanowiłam. Miałam pióro, ale ani kawałka papieru, napisałam więc na serwetce: Zaraz wracam. Muszę zająć się NSS-em od Komandosa. Serwetkę oparłam o szklankę z drinkiem Joego i wyszłam z przyjęcia.
Pokonałam energicznym krokiem trzy przecznice i zatrzymałam się naprzeciwko domu Ruzicka, po drugiej stronie ulicy. Alphonse był u siebie, jak najbardziej realny, i oglądał telewizję. Widziałam go jak na dłoni przez okno w salonie. Nikt nigdy jeszcze nie oskarżył go o inteligencję. To samo można było powiedzieć o mnie, gdyż nie omieszkałam zabrać torebki, ale zostawiłam na przyjęciu sweter i komórkę. Teraz, stojąc bez ruchu, marzłam jak diabli. Nie ma sprawy, powiedziałam sobie. Wróć tam, weź swoje rzeczy i przyjdź tu.
Był to dobry pomysł, ale jak na złość Alphonse akurat wstał, podrapał się po brzuchu, podciągnął gacie i wyszedł z pokoju. Do diabła. Co teraz?
Znajdowałam się po drugiej stronie ulicy, przycupnięta
148 między dwoma samochodami. Miałam dobry widok na salon i fronton domu, ale nic więcej. Rozważałam właśnie to zagadnienie, kiedy usłyszałam, jak otwierają się tylne drzwi, a potem zamykają. Cholera. Wyszedł z mieszkania. Zaparkował pewnie w alejce za domem.