Podwojenie
Podwojenie читать книгу онлайн
Pewien m??czyzna, rozwodnik i nauczyciel historii, jest znudzony ?yciem. Sam o sobie m?wi, ?e cierpi na depresj?, ?e nauczanie to dla niego marsz w miejscu, ?e nie pami?ta, dlaczego si? o?eni?, i ?e woli nie pami?ta?, dlaczego si? rozwi?d?. Pewnej bezsennej nocy rozpoznaje siebie w jednym z aktor?w graj?cych w ogl?danym w?a?nie filmie. Jego depresja pog??bia si?, a ?ycie zaczyna si? toczy? podw?jnym torem. Dziej? si? coraz dziwniejsze, coraz bardziej zaskakuj?ce rzeczy, szara jeszcze niedawno egzystencja dostarcza nauczycielowi nadmiaru wra?e?.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Przez przypadek, albo powodowany sobie tylko wiadomymi zamiarami, ktoś musiał pójść do dyrektora szkoły i powiedzieć, że magister Tertulian Maksym Alfons znajduje się w pokoju nauczycielskim, wedle wszelkich znaków czekając na obiad, skoro jego jedynym zajęciem jest czytanie gazety. Nie przeglądał ćwiczeń, nie przygotowywał zajęć, nie robił notatek, tylko czytał gazetę. Zaczął od wyciągnięcia z teczki rachunku za wypożyczenie trzydziestu sześciu kaset, rozłożył go na stole i odszukał w pierwszej gazecie stronę z repertuarem kin. Później zamierzał zrobić to samo z innymi gazetami. Chociaż, jak wiemy, jego zauroczenie siódmą sztuką jest świeżej daty, a ignorancja w sprawach niemal wszystkich kwestii odnoszących się do przemysłu filmowego w dalszym ciągu jest praktycznie niezmienna, wiedział, przypuszczał, wyobrażał sobie albo przewidywał, że filmy kinowe nie od razu pojawiają się na kasetach wideo. Aby dojść do takich wniosków, nie trzeba być obdarzonym niebywałym zmysłem dedukcji ani mieć cudownych dróg dostępu do wiedzy obywającej się bez rozumu, chodziło o zwykłe i oczywiste zastosowanie zdrowego rozsądku, sekcja rynek, podsekcja sprzedaż i wypożyczanie. Poszukał kin ze starymi filmami i jeden po drugim, z długopisem w dłoni, porównywał tytuły filmów, które w nich wyświetlano, z tymi z rachunku, zaznaczając na nim krzyżykiem wszystkie tytuły zbieżne. Gdybyśmy zapytali Tertuliana Maksyma Alfonsa, z jakiego powodu tak postępuje, czy ma zamiar pójść do kina obejrzeć te filmy, które już posiada na kasetach, najprawdopodobniej popatrzyłby na nas zaskoczony, może nawet obrażony, że uważamy go za zdolnego do zrobienia czegoś równie absurdalnego, jednakże nie udzieliłby nam zadowalającego wyjaśnienia, poza tym, które rozsadza mury ciekawości innych i które sprowadza się do dwóch słów, Bo tak. Tymczasem my, którzy mieliśmy dostęp do zwierzeń i wnikaliśmy w tajemnice nauczyciela historii, możemy poinformować, że niedorzeczna czynność ma za cel tylko utrzymać w stanie gotowości uwagę zaprzątniętą jedyną rzeczą, która tak naprawdę od trzech dni go interesuje, nie pozwolić, aby się rozproszyła, na przykład, pod wpływem wiadomości z gazet, którymi prawdopodobnie według innych obecnych w pokoju nauczycieli zajmuje się właśnie w tej chwili. Życie jednakowoż tak jest stworzone, że nawet drzwi, które uważaliśmy za solidnie zatrzaśnięte i zamknięte na klucz przed światem, znajdują się na łasce tego skromnego i usłużnego woźnego, który właśnie wszedł, aby zakomunikować, że pan dyrektor prosi pana magistra do swego gabinetu. Tertulian Maksym Alfons wstał, złożył gazety, schował rachunek do portfela i wyszedł na korytarz, wzdłuż którego usytuowanych było kilka klas. Gabinet dyrektora znajdował się na wyższym piętrze, prowadzące do niego schody miały nad sobą świetlik tak matowy od środka i tak brudny z zewnątrz, że zarówno latem, jak i zimą bardzo skąpo przepuszczał zaledwie odrobinę naturalnego światła. Skręcił w inny korytarz i zatrzymał się przed drugimi drzwiami. Ponieważ lśniło nad nimi zapalone zielone światło, zastukał i otworzył drzwi, gdy usłyszał ze środka, Proszę wejść, powiedział dzień dobry, uścisnął dłoń, wyciągniętą w swoją stronę przez dyrektora i, na jego znak, usiadł. Zawsze kiedy tu wchodził, doznawał wrażenia, że już wcześniej widział ten sam gabinet w innym miejscu, było to wrażenie identyczne jak jedno z tych snów, o których wiemy z całą pewnością, że już je śniliśmy, ale nie potrafimy ich sobie przypomnieć, kiedy się budzimy. Podłoga była wyłożona wykładziną, w oknach wisiały grube zasłony, biurko było szerokie, w starym stylu, fotel nowoczesny, z czarnej skóry. Tertulian Maksym Alfons znał te meble, te zasłony, tę wykładzinę, albo też zdawało mu się, że je zna, być może przeczytał któregoś dnia w jakiejś powieści lakoniczny opis innego gabinetu innego dyrektora w innej szkole, a jeśli rzeczywiście tak jest i zostanie to dowiedzione przytoczeniem odnośnego tekstu, zmusi to Tertuliana Maksyma Alfonsa do zastąpienia czymś banalnym, co jest w zasięgu każdej osoby o względnie dobrej pamięci, tego, co wydawało mu się zawsze zakłóceniem jego rutyny życiowej i toczącym się majestatycznie okrężnym strumieniem wiecznego powrotu. Fantazje. Zaabsorbowany swą oniryczną wizją, nauczyciel historii nie usłyszał pierwszych słów dyrektora, ale my, którzy zawsze tu jesteśmy i wszystko mamy pod kontrolą, możemy powiedzieć, że nie stracił wiele, ledwie odpowiedź na swoje dzień dobry, pytanie Jak leci, wstępne Poprosiłem pana do siebie, żeby i od tej chwili Tertulian Maksym Alfons stał się obecny duszą i ciałem, z rozbudzonym światłem w oczach i rozbudzonym rozumieniem takoż. Poprosiłem pana do siebie, powtórzył dyrektor, bo zdaje mi się, że dostrzegł w twarzy swego rozmówcy pewne rozkojarzenie, żeby porozmawiać o tym, co nam pan powiedział wczoraj na zebraniu na temat nauczania historii, Co takiego powiedziałem wczoraj na zebraniu, zapytał Tertulian Maksym Alfons, Nie pamięta pan, Mam niejasne wyobrażenie, ale nie za dobrze pamiętam, prawie nie spałem tej nocy, Jest pan chory, Chory nie, trochę jestem podenerwowany, nic więcej, To już sporo, To nic poważnego, panie dyrektorze, proszę się nie martwić, To co pan powiedział, mam dokładnie tutaj zapisane, na tej kartce, jedyna poważna decyzja, którą należałoby podjąć w kwestii nauczania historii, to ta, jak powinniśmy jej nauczać, od początku do końca czy od końca do początku, Nie pierwszy raz to powiedziałem, No właśnie, powiedział to pan tyle razy, że pańscy koledzy już nie biorą tego poważnie, zaczynają się śmiać zaraz przy pierwszych słowach, Moi koledzy to szczęśliwi ludzie, łatwo dają się rozśmieszyć, a pan dyrektor, Co ja, Pytam, czy też nie bierze mnie pan serio i czy pan też się śmieje już przy pierwszych moich słowach, czy też przy drugich, Zna mnie pan wystarczająco dobrze, żeby wiedzieć, że niełatwo mnie rozśmieszyć, a jeszcze trudniej przy sprawach tego rodzaju, a co do brania pana na serio, jest to całkowicie poza dyskusją, należy pan do naszych najlepszych nauczycieli, uczniowie pana lubią i szanują, co zakrawa na cud w dzisiejszych czasach, No, to nie widzę powodu, dla którego mnie tu pan wezwał, Wyłącznie po to, żeby pana prosić, aby pan więcej, Żebym więcej nie mówił, że jedyną poważną decyzją, Tak, W takim razie przestanę zabierać głos podczas zebrań, jeśli człowiek myśli, że ma coś ważnego do powiedzenia, a inni nie chcą go słuchać, to lepiej się nie odzywać, Mnie osobiście pański pomysł zawsze wydawał się interesujący, Dziękuję, panie dyrektorze, ale proszę to powiedzieć nie mnie, tylko moim kolegom, przede wszystkim niech pan to powie ministerstwu, zresztą, ten pomysł nawet nie jest mój, nic nowego nie wymyśliłem, zaproponowali to i bronili tego ludzie bardziej kompetentni niż ja, Bez wyraźnych rezultatów, To zrozumiałe, panie dyrektorze, mówienie o przeszłości to najprostsza rzecz na świecie, wszystko zostało napisane, wystarczy tylko powtarzać jak papuga, zweryfikować w książkach to, co uczniowie napisali na klasówkach albo odpowiedzieli przy tablicy, podczas gdy mówić o teraźniejszości, której w każdej chwili stawiamy czoło, mówić o niej przez wszystkie dni roku, jednocześnie płynąc w górę rzeki historii aż do źródeł albo gdzieś w pobliże, wysilać się coraz bardziej, aby coraz lepiej zrozumieć łańcuch wydarzeń, które przygnały nas tu, gdzie jesteśmy, to już inna bajka, to wymaga wiele pracy, wymaga stałości w poświęceniu, trzeba zawsze utrzymywać napięty sznur, bez luzów, Wydaje mi się wspaniałe to, co pan właśnie powiedział, chyba nawet minister dałby się przekonać pańskiej sztuce przekonywania, Wątpię, panie dyrektorze, ministrowie zostali postawieni na swoich miejscach, żeby przekonywać nas, Wycofuję to, co panu wcześniej powiedziałem, od dzisiaj będę pana popierał bez zastrzeżeń, Dziękuję, ale chyba lepiej nie stwarzać sobie iluzji, system musi rzetelnie rozliczać tych, którym nadaje prawa, a to jest arytmetyka, która nie znajduje ich uznania, Będziemy się upierać, Był już taki, który stwierdził, że wszystkie wielkie prawdy są absolutnymi komunałami i że trzeba je wyrażać w nowy sposób i o ile to możliwe, w formie paradoksów, żeby nie poszły w zapomnienie, Kto to powiedział, Pewien Niemiec, nazywał się Schlegel, ale przed nim na pewno powiedzieli to już inni, Skłania to do myślenia, Tak, ale mnie przede wszystkim podoba się stwierdzenie, że wielkie prawdy są komunałami, reszta, wspomniana konieczność wypowiadania ich w nowy i paradoksalny sposób, który ma im przedłużyć istnienie i je upodmiotowić, już mnie nie dotyczy, jestem zaledwie nauczycielem historii w gimnazjum, Powinniśmy częściej rozmawiać, Czasu nie starcza na wszystko, panie dyrektorze, do tego są jeszcze moi koledzy, którzy na pewno mają panu do powiedzenia coś ciekawszego niż ja, na przykład, jak odpowiedzieć lekkim śmiechem na poważne słowa, i uczniowie, nie zapominajmy o uczniach, biedacy, którzy przez to, że nie mają z kim rozmawiać, w końcu pewnego dnia nie będą mieli też nic do powiedzenia, proszę sobie wyobrazić, czym byłoby życie w szkole, gdyby wszyscy ze sobą rozmawiali, nie robilibyśmy nic innego, a praca czekałaby wiecznie na swoją kolej. Dyrektor spojrzał na zegarek i powiedział, Obiad też, chodźmy na obiad. Wstał, obszedł biurko dookoła i w spontanicznym geście uznania położył dłoń na ramieniu nauczyciela historii, który także wstał z krzesła. W sposób nieunikniony widać było w tym geście coś z paternalizmu, ale to, jako że pochodziło od dyrektora, było bardziej naturalne, nawet najwłaściwsze, skoro stosunki międzyludzkie są tym, czym są. Wrażliwy generator elektryczny Tertuliana Maksyma Alfonsa nie zareagował na dotyk, znak to, że nie było żadnej trudnej do zaakceptowania przesady w okazanym przejawie poważania, jaki go spotkał, albo, kto wie, może po prostu został wyłączony po porannej rozmowie wyjaśniającej z nauczycielem matematyki. Nigdy nie zostanie powtórzony ów kolejny komunał, że drobne przyczyny mogą spowodować wielkie skutki. W momencie gdy dyrektor wrócił do biurka, aby zabrać okulary, Tertulian Maksym Alfons rozejrzał się dookoła, zobaczył zasłonę, fotel z czarnej skóry, wykładzinę i znów sobie pomyślał, Już tu byłem. Później, może dlatego, że ktoś wysunął przypuszczenie, że mógł tylko gdzieś przeczytać opis podobnego gabinetu, dodał inną myśl do tego, co chodziło mu po głowie, Prawdopodobnie czytanie to też sposób na przebywanie w tamtym miejscu. Okulary dyrektora już się znajdowały w górnej kieszeni marynarki, mówił ze śmiechem, Chodźmy, i Tertulian Maksym Alfons nie potrafił wyjaśnić w tej chwili ani nigdy nie będzie umiał tego wyjaśnić, dlaczego atmosfera wydała mu się nagle gęściejsza, jakby wypełniona niewidoczną obecnością, tak intensywną, tak dojmującą, jak ta, która obudziła go nagle w łóżku po obejrzeniu pierwszej kasety wideo. Pomyślał, Jeśli byłem tu już, zanim zostałem nauczycielem w tej szkole, to co w tej chwili czuję, mogłoby być tylko moim własnym wspomnieniem przywołanym z powodów histerycznych. Reszta myśli, o ile była jeszcze jakaś reszta, pozostała do rozwinięcia, dyrektor już go ciągnął za ramię, mówił coś na temat wielkich kłamstw, czy one też miałyby być komunałami, czy w ich przypadku paradoksy też mogłyby pomóc, aby nie popadły one w zapomnienie. Tertulian Maksym Alfons podchwycił tę myśl w ostatniej chwili, Wielkie prawdy, wielkie kłamstwa, przypuszczam, że z czasem wszystko stanie się komunałem, zwyczajowe dania z tymi samymi co zawsze przyprawami, odpowiedział, Mam nadzieję, że nie jest to krytyka naszej kuchni, zażartował dyrektor, Jestem stałym klientem, odpowiedział Tertulian Maksym Alfons tym samym tonem. Schodzili po schodach do stołówki, później, po drodze, przyłączył się do nich kolega od matematyki i jedna z nauczycielek angielskiego, na czas tego obiadu obsada stołu dyrektora już była kompletna. No to jak, zapytał cicho ten od matematyki w chwili, kiedy dyrektor i ta od angielskiego się oddalili, jak się czujesz, Dobrze, naprawdę bardzo dobrze, Mieliście jakąś rozmowę, Tak, kazał mnie wezwać do gabinetu, żeby mnie poprosić o niezaczynanie więcej tej sprawy z nauczaniem historii do góry nogami, Do góry nogami, Tak się tylko mówi, A ty, co mu odpowiedziałeś, Po raz setny wyjaśniłem swój punkt widzenia i zdaje się, że w końcu udało mi się go przekonać, że szaleństwo było trochę mniej głupie, niż mu się dotychczas wydawało, Zwycięstwo, Które do niczego się nie przyda, Rzeczywiście, nigdy nie za bardzo wiadomo, do czego służą zwycięstwa, westchnął nauczyciel matematyki, Ale doskonale wiadomo, do czego służą przegrane, wiedzą to przede wszystkim ci, którzy do walki rzucili wszystko, czym byli, i wszystko, co mieli, tylko że na tę nieustającą lekcję historii nikt nie zwraca uwagi, Można by powiedzieć, że jesteś zmęczony swoją pracą, Może, może, ciągle sypiemy te same przyprawy do tych samych potraw, nic się nie zmienia, Zamierzasz rzucić nauczanie, Nie wiem dokładnie, ani nawet z grubsza, co myślę albo czego chcę, ale pewnie byłby to niezły pomysł, Zostawić nauczanie, Zostawić cokolwiek. Weszli do stołówki, usiedli do stołu we czwórkę i dyrektor, rozwijając serwetkę, poprosił Tertuliana Maksyma Alfonsa, Chciałbym, aby powtórzył pan tu kolegom to, co mi pan dziś powiedział, O czym, O pańskiej oryginalnej koncepcji nauczania historii. Nauczycielka angielskiego zaczęła się uśmiechać, jednak spojrzenie, jakim obrzucił ją wspomniany nauczyciel matematyki, twarde, nieobecne, ale jednocześnie zimne, sparaliżowało ruch, który zaczął się już rysować na jej ustach. Zakładając nawet, że koncepcja jest słowem odpowiednim, panie dyrektorze, z oryginalnością niewiele ma ona wspólnego, jest to wieniec laurowy nienależny mojej głowie, powiedział Tertulian Maksym Alfons po chwilowej przerwie, Tak, ale wywód, którym mnie pan przekonał, był w całości pana, odparł dyrektor. W jednej chwili spojrzenie nauczyciela historii oddaliło się stamtąd, wyszło ze stołówki, przebiegło przez korytarz i wspięło się na najwyższe piętro, przeszyło zamknięte drzwi gabinetu dyrektora, zobaczyło to, co oczekiwało zobaczyć, później wróciło tą samą drogą, znowu stało się obecne, ale teraz z wyrazem niespokojnej rozterki, z dreszczykiem niepokoju ocierającego się o strach. To był on, to był on, to był on, powtarzał Tertulian Maksym Alfons do siebie samego, podczas gdy jednocześnie, z oczyma utkwionymi w kolegę od matematyki, słowo w tę czy we w tę, przedstawiał w całej rozciągłości swą metaforyczną podróż w górę rzeki Czasu. Tym razem nie powiedział rzeka Historii, wydało mu się, że rzeka Czasu zrobi większe wrażenie. Nauczycielka angielskiego siedziała z poważną miną. Ma jakieś sześćdziesiąt lat, została już matką i babką i wbrew temu, co mogło się wydawać na początku, nie należy do osób rozdających na lewo i prawo kpiące uśmiechy. Przytrafiło się jej to, co wielu z nas, zbłądziliśmy nie dlatego, że taki był nasz zamiar, lecz dlatego, że błąd pomylił nam się z łącznikiem, z wygodnym wspólnictwem, z puszczeniem oka przez kogoś, kto sądził, że wie, o co chodzi, bo inni tak twierdzili. Kiedy Tertulian Maksym Alfons skończył swe krótkie przemówienie, zobaczył, że przekonał jeszcze jedną osobę. Nauczycielka angielskiego szeptała nieśmiało, To samo można by zrobić z językami, nauczać ich w ten sam sposób, płynąć do źródła rzeki, może w ten sposób udałoby nam się lepiej zrozumieć, czym jest mówienie, Nie brakuje specjalistów, którzy to wiedzą, przypomniał dyrektor, Ale nie ta nauczycielka, której każą nauczać angielskiego, jakby nic wcześniej nie istniało. Kolega od matematyki powiedział z uśmiechem, Podejrzewam, że te metody nie dałyby rezultatu w przypadku arytmetyki, liczba dziesięć jest uparcie niezmienna, nawet nie musiała przejść przez dziewięć ani nie zżera jej ambicja stania się liczbą jedenaście. Przyniesiono jedzenie do stołu, zaczęto mówić o czymś innym. Tertulian Maksym Alfons nie był już tak bardzo przekonany, że odpowiedzialny za niewidzialną plazmę w gabinecie dyrektora był kasjer z banku. Ani on, ani hotelowy recepcjonista. Do tego jeszcze z tym żałosnym wąsikiem, pomyślał, a później, uśmiechając się smutno sam do siebie, Chyba tracę zmysły. Na lekcji, której udzielił po obiedzie, bez związku z czymkolwiek, bo przedstawiony materiał nie miał nic wspólnego z programem, przez cały czas odnosił się do Amorytów, do Kodeksu Hammurabiego, do prawodawstwa babilońskiego, do boga Marduka, do języka akadyjskiego, co sprawiło, że zmienił zdanie uczeń, który na poprzedniej lekcji szepnął do kolegi z ławki, że faceta coś ugryzło. Teraz znacznie bardziej radykalną diagnozą było, że facetowi zabrakło piątej klepki albo że ma śrubę. Szczęśliwie następna lekcja, dla młodszych uczniów, przebiegła w sposób normalny. Z niczym nie związane odniesienie się do historycznego kina zostało nawet przez klasę przyjęte z entuzjazmem, ale zabawa na tym się skończyła, nie mówiono o kleopatrze ani o spartakusie, ani o dzwonniku z notre – dame, ani nawet o cesarzu napoleonie bonaparte, który nadaje się na każdą okazję. Okropny dzień, myślał Tertulian Maksym Alfons, wsiadając do samochodu. Był niesprawiedliwy w stosunku do dnia i do siebie samego, w końcu pozyskał dla swych reformatorskich pomysłów dyrektora i nauczycielkę angielskiego, na następnym zebraniu będzie śmiać się jedna osoba mniej, tego drugiego nie ma co się obawiać, wszak dowiedzieliśmy się kilka godzin wcześniej, że niełatwo daje się rozśmieszyć.