C.K. Dezerterzy
C.K. Dezerterzy читать книгу онлайн
Pe?na dramatyzmu opowie?? o losach ?o?nierzy wcielonych przymusowo do armii austriackiej w latach pierwszej wojny ?wiatowej oparta jest na osobistych prze?yciach autora. Po raz pierwszy opublikowana w 1937 roku, prze?ywa obecnie prawdziwy renesans popularno?ci, wywo?any zapewne filmem, kt?ry cieszy? si? niema?? frekwencj?.
Pi?ciu dezerter?w z c.k. armii, kt?rym przewodzi Polak, przez d?u?szy czas wymyka si? ob?awom, stosuj?c przer??ne fortele, aby zachowa? ?ycie. Pod warstw? anegdotyczn? kryj? si? g??bsze problemy moralne, tak wi?c powie?? Sejdy odznacza si? walorami nie tylko historyczno-poznawczymi.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
NOCNE ALARMY PANA OBERLEJTNANTA
O ile dotąd przed przybyciem Kani kompania przedstawiała niezgorszą kolekcję mąciwodów, łazików i rezonerów, którzy nieźle potrafili obrzydzić życie wszystkim podoficerom, o tyle po rozpoczęciu przez niego służby wszystkie akty sabotażu, rozprzężenia i niekarności przybrały formy zorganizowane, a negliżowanie świętości regulaminowych wzmogło się znakomicie.
Podejrzani politycznie reprezentanci wszystkich narodowości mieli w głębokiej pogardzie cały gmach hierarchiczny wojska, począwszy od “najjaśniejszego pana”, a skończywszy na kapralach kompanii wartowniczej
Służba Kani polegała na codziennym patrolowaniu dworca kolejowego i miasta, z czego wywiązywał się w ten sposób, że wypijał w bufecie na dworcu kilka szklanek wina za zdrowie młodej bufetowej, zakochanej w nim po uszy, szedł do miasta po to tylko, żeby sobie kupić papierosów, i wracał do koszar.
Kiedy się więcej rozzuchwalił, sypiał u swojej bogdanki i do koszar wracał rano, czy miał przepustkę, czy nie.
Patrolowanie w mieście zaczęło mu z czasem przynosić dochody i oddał się tej służbie aż nadto gorliwie.
W ten sposób minęło kilka tygodni.
Zastępca kapitana Zivancicia, oberlejtnant Giser, tragiczny okaz wojennego spustoszenia moralnego, zaczął ni stąd, ni zowąd w uregulowany mniej więcej przez dinstfirendera tok służby w kompanii wprowadzać innowacje.
Pewnej nocy wpadł do koszar i rozkazał służbowemu zaalarmować kompanię.
Dinstfirender, któremu się dotąd nic podobnego nie zdarzyło, nie mógł w żaden sposób zestawić raportu stanu liczebnego i szwendał się całkowicie ogłupiały przed frontem zaspanych żołnierzy.
– Cugsfirer Matjas! Ilu macie ludzi na warcie?
– Jedenastu, panie dinstfirender.
– W jaki więc sposób jest teraz na placu dwudziestu dwóch? Powinno być osiemnastu!
– Sam pan przydzielił do mojej zmiany w tamtym miesiącu czterech…
– Nie mam o tym żadnej notatki. Cugsfirer Koperka!
– Hier. (Tutaj).
– Ilu macie ludzi na miejscu?
– Osiemnastu.
– W jaki sposób, gdzie podzieliście sześciu?…
– Przecież ich nie pożarłem. Są w kompanii.
– Jak wy odpowiadacie, cugsfirerze? Co to za raport? W jaki…
– Ma zupełną słuszność, feldfeblu – wtrącił stojący za jego plecami w mroku oberlejtnant – nie pożarł ich na pewno. U pana jest burdel w raportach. Pan za to może pójść pod sąd, feldfeblu… i zdaje mi się, że ja to panu ułatwię.
– Melduję posłusznie, panie oberlejtnant, że to nie moja wina – dygocącym głosem usprawiedliwiał się dinstfirender – ja mam…
– Nic pan nie ma… a najmniej rozumu, feldfeblu. Za raporty pan jest odpowiedzialny. Nie na to pan jest w kompanii, żeby psuć powietrze, ale po to, żeby prowadzić służbę! Postaram się o wysłanie pana na front, gdzie pan się nauczy tych rzeczy. Weiter machen! (Dalej robić!)
Zdesperowany feldfebel policzył kilka razy kompanię i po długich trudach udało mu się wreszcie zestawić raport.
Oberlejtnant spojrzał przy świetle zapałki na zegarek.
– Trwało to godzinę i dziesięć minut, chociaż w instrukcjach jest powiedziane, że w pół godziny po alarmie kompania ma być gotowa do wymarszu w pole.
– Melduję posłusznie, że…
– Nic pan nie melduj posłusznie, “że” – oberlejtnant ku zdziwieniu całej kompani stał się kategoryczny – postaram się zaprowadzić porządek! Za następnym razem radzę panu mieć raport jak należy! Rozpuścić kompanię!
Niedbale przyłożył rękę do daszka czapki i odszedł w taki sposób, jakby walczył z wiatrem.
Dinstfirender całą gorycz wyładowywał na dowódcach półplutonów i przechadzając się przed szczękającymi zębami szeregami wymyślał w sposób mocno skomplikowany, co mu jednak nie przyniosło ulgi.
– Zimno, panowie szarża – przerwał mu jakiś głos z kompanii – nie trzymajcie nas na mrozie bez portek.
– Maulhalten! Kto to powiedział? Natychmiast się zameldować!
W szeregach dały się słyszeć szmery.
– Natychmiast niech się zamelduje ten, który się odezwał!
– Ja to powiedziałem!
– Do mnie!
Z szeregu wystąpił Ivanović.
– Jak śmiecie mówić bez zapytania?
– Śmiem, jeżeli mi się każe stać bez spodni dwie godziny na mrozie!
– Co? jak? Powtórzcie!
– Mogę nawet dać na piśmie, panie feldfebel, cała sekcja stoi na zbiórce bez spodni.
Feldfebel rozchylił mu płaszcz.
– Gdzie macie spodnie? Co to jest? Z czyjej zmiany?
– Cugsfirera Szökölöna.
– Pana cugsfirera Szökölöna, rozumiecie? Powtórzcie! Chorwat bezczelnie i przejmująco westchnął:
– Pana cugsfirera Szökölöna…
– Żołnierz nawet nago nie powinien zapominać o szacunku dla starszych! Dlaczego wasi ludzie wyszli na alarm bez spodni, Szökölön? Jak mogą ludzie wyjść w pole bez spodni, co?
– Taki był rozkaz pana kapitana. Spotkał jednego w podartych spodniach i kazał wszystkie oddać do naprawy. I oddałem…
– Dlaczegoście o tym nie zameldowali panu oberlejtnantowi?
– Eee… meldować…
Szökölön mruknął coś, co nie przyniosło zaszczytu ani jemu, ani oberlejtnantowi.
Dinstfirender rozwodził się jeszcze przez kilka minut nad brakiem karności w kompanii, biadał nad jej upadkiem i wyraziwszy pobożną prośbę do nieba, żeby tę kompanię jak najprędzej powołano do swojej służby, puścił ją do koszar.
Dokoła pieców zgromadzili się drżący z zimna żołnierze.
– Co mu się stało?
Zdania były podzielone i przypuszczenia szły w różnych kierunkach. Albo zwariował na dobre pan oberlejtnant, albo pan kapitan, albo obaj razem. Jeżeli nie zwariował, to zapowiedziana jest pewnie inspekcja, połączona z alarmem, i robi się próby.
– A ja wam mówię, że był pijany jak świnia – oświadczył Kania.
– Mówił całkiem rozsądnie – zauważył Szökölön.
– Miałem w kadrze jednego oficera, który mógł wypić wiadro rumu, a przed kompanią trzymał się ostro i mówił do rzeczy. Wprawny pijak potrafi to…
– Pijany był jak bela – powtórzył Kania. – Przyszedł jakiś papier tajny o inspekcji, Haber?
– Gdyby co tajnego było, to bym chyba wiedział, nie?
– Więc inspekcja nie jest zapowiedziana – argumentował Kania – a jeżeli tak, to alarm zrobił na własną rękę. Nad tym warto się zastanowić, moi panowie. W jakim celu wstaje o drugiej w nocy i budzi kompanię?
– Z nudów…
– Zdaje mi się, że niedługo będziemy mieli paradny pogrzeb z orkiestrą… coś mi się tak zdaje. Jeżeli pan oberlejtnant nie strzeli sobie niedługo w łeb, jestem osioł!
Dyskusja na temat pana oberlejtnanta urwała się i żołnierze położyli się spać.
W trzy dni później pan oberlejtnant zjawił się po kolacji. Oczy miał czerwone i mętne, a zapach rumu rozprzestrzeniał dookoła niego atmosferę gorzelni.
Przywołany dinstfirender przyszedł do sali z przygotowanymi pracowicie raportami w dłoni.
– Zarządzić zbiórkę na sali – rozkazał oberlejtnant. Feldfebel upadł na duchu, bowiem męczył się parę godzin nad raportami, które okazały się niepotrzebne.
– W rynsztunku czy bez?
– He?
– Jak ma stanąć kompania, panie oberlejtnant?
– Niech się zbiorą, jak są… a zważywszy, że oni prawdopodobnie są… – oberlejtnant usiadł na taborecie i ujął głowę w obie dłonie – nie przygotowani… a w myśl rozkazów żołnierz zawsze ma być gotów do wymarszu na front… więc w powołaniu się na Korpskommandobefehl Nr 475 z dnia dziesiątego grudnia tysiąc dziewięćset szesnastego roku…
Oberlejtnant mówił jakby w zadumie i dinstfirender nachylił się, aby lepiej słyszeć.
– Słucham pana oberlejtnanta – przypomniał się chrząknięciem.
Oberlejtnant podniósł głowę.
– Dlaczego kompania jeszcze nie jest zebrana, feldfeblu? Proszę zarządzić, aby stanęli na zbiórce z… w… – oberlejtnant pokiwał głową -… ze szczoteczkami do zębów. Zęby muszą być pielęgnowane, feldfeblu – z naciskiem oświadczył – tego nie wolno zaniedbywać, rozumie pan?
– Tak jest, rozumiem!
Dinstfirender wzruszył ramionami i zapytał:
– Tylko szczoteczki mają mieć do kontroli? Oberlejtnant skinął głową i zapatrzył się tępo w feldfebla.
– Ale niech staną nie według wzrostu, ale… narodowościami… według pochodzenia…
Dinstfirender polecił na prawym skrzydle stanąć Niemcom, potem Czechom, Chorwatom, Bośniakom i innym, z odstępem dwóch kroków między grupami.
Oberlejtnant Giser przechylił głowę jak wróbel nad kruszyną chleba i patrzył.
– Gotowe, panie oberlejtnant…
– Austriacy, wystąpić!
Żołnierze popatrzyli na siebie i nie ruszyli się z miejsca.
– Austriacy, wystąpić! – powtórzył dinstfirender zaniepokojony.
Przeczuwał już jakieś powikłania i nie omylił się.
– Okazuje się więc, że w naszej kompanii nie ma wcale Austriaków – odezwał się oficer z jakimś podstępnym chichotem, kiedy kompania stała na miejscach z wlepionymi w niego oczyma.
Powstał, włożył ręce w kieszenie spodni i patrzył na dinstfirendera kpiąco.
Dinstfirender z zakłopotaniem podrapał się po głowie.
– Nie drap się pan, feldfeblu! Oberlejtnant usiadł znowu.
– A ja chciałem, żeby mi zaśpiewali hymn państwowy. W instrukcjach jest powiedziane, że żołnierze muszą umieć hymn na pamięć. Ponieważ jednak, jak się okazuje, nie ma w kompanii Austriaków… – Popatrzył na feldfebla znacząco. – Pan rozumie? Prawda?
– To jest właściwie… panie oberlejtnant… pozwolę sobie…
– Jesteśmy w niemiłym położeniu, feldfeblu – mówił dalej oberlejtnant, nie zwracając uwagi na jego mamrotanie – można powiedzieć, w wyjątkowym położeniu. Co to za wojsko? Proszę mi wytłumaczyć. Może to Anglicy? Albo Amerykanie? A może francuski oddział kolonialny? Są biali, więc należałoby przypuścić, że Europejczycy…
Oberlejtnant głęboko się zastanowił.
– Jeżeli, to nie są Austriacy, to co ja tu w takim razie mam do roboty? Nie rozumiem. Położenie jest bardzo dziwne.
Dinstfirender stanął na baczność i nachylił się do oberlejtnanta.
– Pozwolę sobie zameldować, że pan oberlejtnant jest w błędzie. Wszyscy jesteśmy Austriakami.
– Nie?… rzeczywiście? – zdziwił się oficer kręcąc głową.