-->

C.K. Dezerterzy

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу C.K. Dezerterzy, Sejda Kazimierz-- . Жанр: Современная проза. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
C.K. Dezerterzy
Название: C.K. Dezerterzy
Автор: Sejda Kazimierz
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 141
Читать онлайн

C.K. Dezerterzy читать книгу онлайн

C.K. Dezerterzy - читать бесплатно онлайн , автор Sejda Kazimierz

Pe?na dramatyzmu opowie?? o losach ?o?nierzy wcielonych przymusowo do armii austriackiej w latach pierwszej wojny ?wiatowej oparta jest na osobistych prze?yciach autora. Po raz pierwszy opublikowana w 1937 roku, prze?ywa obecnie prawdziwy renesans popularno?ci, wywo?any zapewne filmem, kt?ry cieszy? si? niema?? frekwencj?.

Pi?ciu dezerter?w z c.k. armii, kt?rym przewodzi Polak, przez d?u?szy czas wymyka si? ob?awom, stosuj?c przer??ne fortele, aby zachowa? ?ycie. Pod warstw? anegdotyczn? kryj? si? g??bsze problemy moralne, tak wi?c powie?? Sejdy odznacza si? walorami nie tylko historyczno-poznawczymi.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 7 8 9 10 11 12 13 14 15 ... 64 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

Slavik zakończył swoją relację i półgłosem dodał:

– Zdaje się, że pan kapral zwariował, panie feldfebel…

Ulmbach patrzył na Slavika i na resztę żołnierzy z takim wyrazem twarzy, jakby chciał tę opinię o sobie potwierdzić. Dinstfirender pokiwał głową.

– Ładne historie zaczynają się w tej kompanii… no! Odprowadźcie, Slavik, z kim kaprala do aresztu i zameldujcie panu cugsfirerowi Koperce, żeby go zamknął w oddzielnej celi. I niech mu odbierze owijacze i pasek, bo się gotów obwiesić.

– Panie dinstfirender – wydarł się Ulmbach. – Ja nie zwariowałem, to Kania zwariował.

Kilka dłoni jednocześnie spadło na twarz kaprala i zamknęło mu usta.

– Zwariował na amen, panie feldfebel – powtórzył z cicha Slavik – zdaje się, że się pieni. Gotów jeszcze ataku furii dostać i nie damy sobie z nim rady…

– Odprowadźcie go i powiedzcie Koperce, żeby go owinął kocem i związał sznurem!

– Rozkaz!

Slavik wraz z kilkoma usłużnymi żołnierzami prawie wyniósł opierającego się kaprala z sali.

Sanitariusz kompanijny krzątał się przy Kani, jakby miał do czynienia z konającym.

– Tylko mi, bracie, gębę owiń sumiennie – pouczał go szeptem Kania.

– Nie martw się… będziesz tak wyglądał, jakby cię granat wyrżnął w ucho… ale radziłbym ci jeszcze dać sobie zajodynować. Mogą ci kazać odwinąć bandaże i zobaczą wąziutką szramę… albo może zalapisować…

– Dziękuję, żeby mnie piekło! Smaruj jodyną. Dinstfirender stanął nad siennikiem.

– Oprzytomniał już?

– Już… ale krwi z niego utoczył jak z wieprza – odpowiedział sanitariusz. – Ma przecięty policzek na durch… zęby przez tę szparę widać.

Głowa Kani była podobna do ogromnej białej kuli.

– Jak się czujecie, frajtrze? – zapytał dinstfirender.

– Boli mnie – słabym głosem odpowiedział Kania – szczęście, że mu nóż wyrwali.

Dinstfirender oddał frajtra pod opiekę kilku najbliżej śpiącym koło niego żołnierzom i odszedł do kancelarii, gdzie zaczął pisać szczegółowy raport o zajściu, przy czym spocił się i Haber, który musiał spisywać zeznania naocznych świadków, bez zająknienia potwierdzających w całej rozciągłości relację Slavika.

“Nie ulega wątpliwości – pisał feldfebel, któremu się z tego wszystkiego mąciło w głowie – że wymieniony wyżej kapral dostał pomieszania zmysłów i w ataku furii zranił frajtra nożem.”

Po kolacji obandażowany Kania rżnął w karty przy stole w takim błogostanie, jakby wygrał los na loterii.

– Będzie sobie teraz pan kapral śpiewał “Gott erhalte…” – odezwał się Ivanović – przyda się…

– Ciekawe, co z nim jutro zrobi kapitan – zastanowił się ktoś – czy odeśle go do Pesztu, czy na miejscu odda do szpitala?

– Tutaj potrzymają go ze dwa tygodnie – odrzekł Kania – a dopiero potem wyślą go na oddział psychiatryczny w szpitalu peszteńskim. A tam go wykończą bez bólu. Postawią przed obrazem osła i zapytają: – A może nam powiecie, łaskawy przyjacielu, co ta ilustracja przedstawia. – Wtedy powie, że osła. – Wówczas popatrzy na niego jeden z drugim, pogadają z sobą po cichu i znowu spytają. – Czy nie jesteście w błędzie, dobry człowieku? Może to jest zebra albo wielbłąd? – On znowu odpowie, że to jest osioł. – Poszeptają sobie i jeszcze raz grzecznie zapytają: – Czy możecie z całą stanowczością twierdzić, że to nic innego, tylko osioł? – Będą go tak pytali z dziesięć razy. Wtedy się zniecierpliwi i wyrżnie którego z wysokiej komisji w mordę. Od tej chwili będą w domu: “Zwiększona pobudliwość, brak opanowania odruchów, zmienność nastrojów, nie uzasadnione zmiany w układzie psychicznym z patologicznym wypaczeniem…” – zapomniałem już dokładnie, ale coś w tym guście. Potem odeślą go do pojedynki i będą leczyli hydropatią. Kania przerwał i zapalił papierosa.

– Kiedym po raz pierwszy zwiał z frontu serbskiego, chciałem zadekować się przez kilka miesięcy w jakim szpitalu i zacząłem robić wariata. W Zagrzebiu urządzałem grandy na ulicy i razu pewnego rozebrałem się przed komendą garnizonu w biały dzień i wlazłem do takiego basenu z trytonami. Żandarmom powiedziałem, że chcę się wykąpać. Wzięli mnie od razu do miejscowego szpitala. Następnego dnia odesłali mnie do szpitala w Budapeszcie. Wzięli mnie w kaftanie i całą drogę szczekałem. Tłumaczyłem, że jestem pies meldunkowy “Lux Drugi” i kazałem się nazywać Lux i gwizdać na siebie. Sanitariusze mieli przez całą drogę dużo kłopotu ze mną i rano byli zgrzani jak po łaźni. W szpitalu położyli mnie w izbie przyjęć oddziału psychiatrycznego między innymi przywiezionymi w kaftanach wariatami i sami poszli. Leżeliśmy sobie jak niemowlęta i czekaliśmy na lekarzy, bo to było za wcześnie i nikogo jeszcze nie było. Poszczekiwałem sobie dla wprawy, kiedy mówi do mnie jeden brodaty Dalmatyniec tak: “Zamknij gębę i nie szczekaj! Już tu jest jeden pies meldunkowy i możesz trafić do kryminału. Innym zaszkodzisz, a sam nic z tego nie będziesz miał” Nie wiedziałem, czy to wariat, czy nie, i udawałem, że nie rozumiem, co do mnie mówi. Szczekam sobie dalej. Znowu zaczyna mi tłumaczyć: “Radzę ci jak rodzonemu bratu, bo nic z tego nie będzie, drugi raz już tu jestem i znam stosunki. Dwa psy meldunkowe jednego dnia to za dużo i larwie się cała kombinacja.” Rzeczywiście, słyszę za chwilę skomlenie. Ruszyć się nie mogę, bo jestem związany, więc mówię temu Dalmatyńcowi, że nie jestem pies meldunkowy, tylko owczarek alpejski i dalej szczekani. “Pójdziesz, bracie, do kryminału za symulację, powiada, lepiej będzie, jak będziesz miauczał, bo kota jeszcze tu nie było… prędzej się uda.” Zastanowiłem się nad tym i zacząłem miauczeć. Starałem się naśladować kota w marcu i widać dobrze mi się to udało, bo usłyszałem takie warczenie, jakby prawdziwy pies był w pokoju. Potem zacząłem na odmianę śpiewać, bo to miauczenie denerwowało innych wariatów i wyli. Leżę sobie i wyśpiewuję, kiedy przychodzą sanitariusze i zabierają mnie na górę. Położyli mnie na stole przed komisją, a ja nic. Śpiewam sobie, przyjaciele. “Odesłać go do śpiewaków” – powiada jeden doktor í zabrali mnie.

Mówię wam, koledzy, dopiero tam myślałem, że naprawdę zwariuję. Wsadzili mnie do pojedynki, gdzie nie było drzwi, tylko kraty, i mogłem widzieć swego sąsiada z przeciwka. Pod wieczór powiedziałem sobie, że kwituję z tego interesu, i postanowiłem się stąd wydostać.

W nocy, kiedy sanitariusze poszli spać, zaczęły się rozmowy i wtedy się okazało, że prawdziwych wariatów była może połowa, reszta to same morowe chłopy i z cywila całkiem solidni obywatele. Powiedziałem temu z przeciwka, że żałuję, żem się tu dostał. Sąsiad był melancholik z manią prześladowczą i powiedział mi, że najgorzej będzie, jak będę tłumaczył doktorom, że mi nic nie jest, bo tak mówi każdy wariat, i pogorszę sobie tym sprawę. “Udawaj – powiada – melancholika jak ja, to cię potrzymają dwa miesiące i dostaniesz potem sześciomiesięczny urlop.”

Pytałem go, czy wytrzyma dwa miesiące. Powiedział, że wytrzyma, bo sobie zatyka uszy watą i nic nie słyszy. “Zresztą – powiada – wezmą mnie na salę dla melancholików, a tam będzie cicho.”

Rano wzięli mnie na badania przed komisją. Było ich sześciu chyba. Zdjęli ze mnie kaftan i przywiązali pasami do ściany, żebym nie uciekł. Podchodzi do mnie jeden z doktorów z obrazkiem w ręku.

Zobaczyłem namalowanego osła i ryczę, koledzy, aż szyby w uszach dzwonią. Wiedziałem, jak i co, bom się w nocy nauczył od tego melancholika. Po ośle pokazali koguta, zacząłem piać. Potem postawili mi przed oczami namalowanego nosorożca. Nie wiem, jakie głosy to bydlę wydaje, i namyślałem się, czy mani ryczeć, czy kwiczeć.

“Co to jest?” – pyta prędko ten doktor. “To jest pan oberlejtnant Huber z kadry mego pułku” – powiadam.

Więcej mnie nie badali i zawieźli mnie na wózku do suteren, a tam, koledzy, poznałem, jakie ciężkie życie ma prawdziwy wariat. Zimna wanna – gorąca wanna, zimny prysznic – gorący prysznic, potem kładą cię na ławę i na łeb wkładają taki gumowy worek z lodem. Hu! Leżałem tam związany i owinięty w mokre prześcieradła ze dwie godziny i myślałem, że mnie diabli wezmą przy tej hydropatii. Odechciało mi się marikieracji i sześciomiesięcznego urlopu. Następnego dnia znowu mnie wzięli na badanie przed komisję.

Ten sam doktor podchodzi do mnie z osłem. “Co to jest, przyjacielu?” “Osioł” – powiadam. “Naprawdę osioł?” “Naprawdę osioł” – mówię. “A może się mylicie? Może to nie jest osioł, ale dajmy na to, hipopotam? Rzeczywiście osioł? Rzeczywiście osioł?” “Rzeczywiście osioł” – powiadam. Pogadali z sobą trochę i znowu do mnie: “Czy jesteście pewni, że to nic innego, jak osioł? Może wam się zdaje? Przypatrzcie się jeszcze raz dobrze.” “Nie potrzebuję się przypatrywać, bo od razu wiedziałem, że to jest osioł” – powiadam. Zrobili małą przerwę i myślałem już, że mi dadzą spokój, ale gdzie tam.

Podchodzi do mnie drugi z tym samym obrazkiem. “Więc twierdzicie kategorycznie, że to nic innego, tylko stworzenie nazywane osłem?” “Twierdzę kategorycznie – powiadam – że to jest osioł. W zoologii nazywa się po łacinie asinus i nikt we mnie nie wmówi, że to jest mrówkojad, proszę mi dać spokój.” Tak, jakbym do ściany gadał, przyjaciele. “Czy moglibyście przysiąc, że to jest osioł?” – pyta mnie ten sam. “Mogę – powiadam – jak Boga kocham, to jest osioł!” Odszedł ode mnie i zaczęli gadać. Za chwilę przychodzi inny, siada przede mną, a obrazek jakiś trzyma odwrócony na kolanach. “Jak wynika – powiada – z waszej ewidencji, jesteście z zawodu mechanikiem (miałem wtedy rzeczywiście tak napisane), a mechanicy to ludzie inteligentni.

Możecie ze mną rozmawiać jak równy z równym i całkiem szczerze… Odpowiedzcie mi na to jedno pytanie, ale bez kłamstwa, chodzi o prostą rzecz. Powiedzcie mi, co to jest?” – i odwrócił ten obrazek.

Myślałem, że mnie krew zaleje. Ten sam osioł! Wiecie, żebym nie miał przywiązanych nóg do ściany, tobym z niego zrobił siekaninę. Trzeba wziąć pod uwagę, że to trwa dłuższy czas i człowieka może wytrącić z równowagi, jak go się pytają tysiąc razy o jedno i to samo. Doktor siedzi i obserwuje mnie. “Proszę, panie doktorze, nie robić ze mnie wariata i dać mi spokój – powiadam – bo zacznę krzyczeć.” Popatrzyli na mnie i za chwilę jeden wyciąga obraz z nosorożcem. “Jeżeli powiecie, co to jest, damy wam spokój. Więc?” “To jest nosorożec” – powiadam. “To nie jest nosorożec, tylko pan oberlejtnant z kadry waszego regimentu, nie poznajecie?” – “Proszę mi dać spokój, szanowna komisjo, bo ja zwariuję naprawdę” – powiadam. Wtedy zapytał mnie sam przewodniczący, taki gruby, w okularach: “Czy was głowa nie boli?” “Nie boli, panie sztabsarct.” “A nie latają wam czasami przed oczyma gwiazdy?” “Nie latają mi przed oczyma gwiazdy, panie sztabsarct” – powiadam. “Wobec tego pójdziecie do kryminału za podstępną symulację.”

1 ... 7 8 9 10 11 12 13 14 15 ... 64 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название