Opitani
Opitani читать книгу онлайн
Dla mi?o?nik?w Gombrowicza ta sensacyjna powie?? drukowana przed wojn? w prasie codziennej stanowi mo?liwo?? prze?ledzenia w?tk?w mniej znanych w jego tw?rczo?ci. Jest to pe?ne wydanie utworu, kt?rego zako?czenie – w zwi?zku z wybuchem wojny – uwa?ano d?ugo za zagubione lub w og?le nie napisane.
Kryminalna intryga, w?tek romansowy, zag?szczona atmosfera tajemniczo?ci i dzia?ania si? nadprzyrodzonych podnosz? walor tekstu jako "czytad?a" o znamionach jedynej w swoim rodzaju polskiej powie?ci "gotyckiej".
Sensacyjny romans ??cz?cy wiele w?tk?w spotykanych w powie?ciach gotyckich: tajemniczy zamek, w kt?rym straszy, skandal w ks???cej rodzinie, op?tanie, kl?twa…
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Ściszył głos i zaczął mrugać na Walczaka, a po chwili wykrzyknął:
– Gdzie moja lorneta?
– To zdaje się ten pan Cholawicki jest sekretarzem księcia – rzekł Walczak, ślizgając się wzrokiem po majestatycznej rezydencji.
Już zaczynały wstawać u podnóża zamku białawe opary, wskutek czego mury wydały się wyższe. W dali niebo barwiło się ostatnimi promieniami słońca, a dołem zbliżała się gęsta ciemność.
Chłopak westchnął i nie wiadomo czemu znowu przywaliło go uczucie smutku.
– Pan Cholawicki, sekretarz, kuzyn, administrator, pełnomocnik, powiernik, domownik i zarządca dóbr! – wyrecytował z przekąsem profesor. – Typowy okaz wykwintnego ordynusa! Ordynus w skórze eleganta! Brutalny gładysz! Ha, a może tam nic nie ma, może wszystkie moje przypuszczenia są fałszywe – prze raził się i wytrzeszczył oczy na zamek, który oddalał się, urastał i roztapiał na po witanie nadchodzącej nocy.
Psy odezwały się z zabudowań, położonych na stoku wzgórza zamkowego. A powietrze nad rozlewiskami stawało się coraz gęstsze, cięższe, przesycone mgłą, lada moment gotowe zbić się w białawy tuman.
Przeraźliwa pustka okolicy, malaryczny, niezdrowy klimat, smutek i opuszczenie zarosłych trzcinami błot, gdzieniegdzie przerżniętych groblą – potęgowały jeszcze nastrój tragizmu i mistycznej tajemniczości starożytnego gniazda, siedziby kończącego się rodu dziwaków, wraz z zamkiem powoli staczającego się w ruinę i śmierć.
Walczak bal się coraz bardziej, nie wiadomo duchów, czy ciemności, czy jeszcze czegoś innego, co znienacka mogło podleźć mu pod nogi, lub wyskoczyć z mroku i z gąszczu. Miał on tę właściwość, że z radości nagle przechodził w żałość, a wtedy smutek i lęk brały go w posiadanie niepodzielnie. A profesor tymczasem nie odrywał wzroku od ciemniejącej budowli, jakby usiłując przebić opancerzenie murów.
Nagle światło błysnęło w jednym z podługowatych okienek narożnej baszty. Rzecz dziwna, to jedno jedyne wątłe, samotne światło przy całym ogromie budowli pogłębiło jeszcze wrażenie pustki – chłopca przebiegł dreszcz na myśl, że na sto kilkadziesiąt pokojów wypada tylko trzech ludzi, książę, sekretarz i kamerdyner, trzech ludzi snujących się po pustych, ciemnych, wilgotnych komnatach, pośród bogactw rozsypujących się w proch…
– W tym oknie zawsze się świeci – rzekł profesor. – To musi być pokój księcia. No, chodźmy, i tak spóźnimy się na kolacje. Stąd do dworu jest blisko cztery kilometry. Teraz rozumiesz pan – gestykulował, potykając się o kamienie – do czego potrzebna mi pańska pomoc. Na pewno jest jakieś inne wejście, nie tylko przez bramę; mam takie wrażenie, że od strony zachodniej mury są mocno nadwątlone a miejscami w ruinie. Ale cała trudność w tym, że nie można podejść zbyt blisko, bo zobaczono by z okien. Nie chcę wzbudzać podejrzeń. Dlatego, młodzieńcze musisz mi pomóc, za co zresztą zostaniesz wynagrodzony. Trzeba, abyś podszedł do zamku nocą pod osłoną tych mgieł i spenetrował dobrze, którędy można się dostać. Następnej nocy pójdziemy razem i Jeżeli się uda, dokonam dyskretnej inspekcji tej rupieciarni. Przynajmniej będę wiedział, czy warto czynić dalsze zabiegi.
– A jeżeli nas złapią?
– Tfy! – rzekł staruszek. – Tchórz cię oblatuje?
Chłopak z ukosa przyjrzał się profesorowi, który dzielnie dreptał obok niego.
Ale nie brał jego propozycji zbyt poważnie. Nie miało sensu dla niego wdawać się w podobną kombinację – przecież gdyby go złapali, skompromitowałby się na amen i przepadłyby jego plany tenisowe.
Jeżeli nie odmówił od razu to tylko dlatego, że czuł do profesora jakąś sympatię, a poza tym jego awanturniczą wyobraźnię podnieciły te opowiadania. Ba! gdyby nie tenis…
– Muszę jeszcze dziś wieczór pomówić z tą Mają – pomyślał. – Niech się dowiem, co ona myśli o mojej grze.
– Jeszcze pogadamy – powiedział do profesora, gdy kończyli zostawioną dla nich kolację.
Część towarzystwa grała w bridża w małym saloniku. Dochodził stamtąd głos chudej urzędniczki, która przeplatała licytacje, kwaśnymi uwagami na temat niewłaściwości podobnych zabaw, gdy może akurat w tej chwili ktoś nieuleczalnie chory kona w okropnych męczarniach Ud.
– To po cóż pani gra? – zapytał w końcu zdenerwowany radca Szymczyk.
– O, przepraszam! Czy ja jedna mam być pozbawiona wszelkich przyjemności? – rzekła i zalicytowała cierpko szlemika.
Maja stała przy oknie z narzeczonym, który coś jej tłumaczył szeptem – wyglądało, jakby się kłócili.
Na jej widok niecierpliwość Walczaka wzrosła, chciał z nią mówić zaraz, natychmiast, choć może lepiej byłoby poczekać do jutra – a nuż nie przeszły jej jeszcze te humory, które mu okazywała rano?
Twarz dziewczyny nie wróżyła nic dobrego, miała wyraz wzgardy i lekceważenia.
Ale musiał z nią mówić! Musiał zaraz, koniecznie, wiedzieć jakie są jego szansę, co należy zrobić?
Nagle panna Ochołowska odeszła od Cholawickiego, przerywając w pół zdania jego wywody i pożegnawszy się z towarzystwem, opuściła salon. Szła prędko.
Walczak dogonił ją na górze, w małej sionce, gdy otwierała drzwi do swojego pokoju.
– Proszę pani! – zawołał.
– A co? – spytała swoim cichym głosem. – Czym można panu służyć? Ton jej był złośliwy, nieprzyjemny. Naraz stracił całą pewność siebie.
– Proszę pani – wyjąkał – ja bym prosił o jedną rzecz… Chciałbym pomówić… Mam prośbę…
– Czy to koniecznie teraz? – zapytała, spoglądając na zegarek.
– Dobrze zresztą – otworzyła drzwi. – No, niech pan mówi – rzuciła nie cierpliwie. – Już późno.
– Ja bym chciał pojechać do Warszawy i pokazać moją grę! Może by się kto zainteresował. Pani tam zna wszystkich w zarządzie, może by pani mnie dała list polecający, albo co… Pani dziedziczka mówiła mi, że ja mam talent.
Czuł, że okropnie głupio mówi.
Panna Maja z ręką na klamce nie spuszczała z niego oka.
– A jakby pan miał talent, to co?
– Jak to co?
Zająknął się.
– Wtenczas byłoby zupełnie inaczej.
– Pewnie – rzekła. – Zupełnie inaczej.
– Pewnie…
– Teraz pan jest marnym trenerem, a mógłby pan zostać sławnym graczem! Wszystko by się przed panem otworzyło. Świat… Sława… Pieniądze… Kobiety… Podróże… Przyjemności…
Powiedziała to tak łapczywie, z takim zrozumieniem i tak jakoś poufale, że Walczakowi stała się nagle zupełnie bliska. Spojrzeli sobie w oczy.
Roześmiała się cicho, nerwowo. On także roześmiał się, strapiony, ale i podniecony.
– Jak ona znała jego pragnienia!
I naraz zbladła, złość pojawiła się na jej twarzy.
– Dlaczego pan się śmieje?! Osłupiał.
– Pani też się śmieje! – wyjąkał nie wiedząc, co odpowiedzieć.
– Mnie wolno, a panu… a panu… Pan sobie za dużo wyobraża. Też! Talent! Pan gra zaledwie troszkę lepiej niż przeciętnie i niech pan to sobie wybije z głowy! Mnie się nie chciało dziś grać!
Nie oglądając się zbiegła na dół.
Został na miejscu jak spiorunowany. Nie wierzył ani jednemu jej słowu.
Ale jak ona do niego mówiła!
Gdyby mógł pobiłby ją, za tę jej złośliwość i pogardę! Traktowała go, jak… chama! Co by jej zrobić, co by jej zrobić takiego, żeby pamiętała… Nic jej nie mógł zrobić!
Wtem przez uchylone drzwi dojrzał w pokoju szafę i przypomniało mu się, co czytał w liście – że tam były pieniądze, tysiąc kilkaset złotych.
Dobrze!
Jeżeli ona kpi ze mnie, to ja jej świsnę tę forsę. Grać nie umiem, ale okraść potrafię!
. Rozejrzał się naokoło. Z sionki wiodły do pokojów gościnnych oszklone drzwi – nigdzie nie było światła, zatem nikogo nie ma. Wszyscy są na dole.
Wszedł do pokoju panny Ochołowskiej.
Sprawiło mu przyjemność, że bez pozwolenia wchodzi do jej pokoju, to go równało z nią… Przede wszystkim sprawdził, czy jest stąd inne wyjście. Drugie drzwi prowadziły do jednego z pokojów gościnnych.
Gdyby ktoś nadszedł, mógł przez tamten pokój znaleźć się z powrotem w sionce.
Zawahał się.
Nigdy dotąd nie wziął nikomu ani grosza.