Opitani
Opitani читать книгу онлайн
Dla mi?o?nik?w Gombrowicza ta sensacyjna powie?? drukowana przed wojn? w prasie codziennej stanowi mo?liwo?? prze?ledzenia w?tk?w mniej znanych w jego tw?rczo?ci. Jest to pe?ne wydanie utworu, kt?rego zako?czenie – w zwi?zku z wybuchem wojny – uwa?ano d?ugo za zagubione lub w og?le nie napisane.
Kryminalna intryga, w?tek romansowy, zag?szczona atmosfera tajemniczo?ci i dzia?ania si? nadprzyrodzonych podnosz? walor tekstu jako "czytad?a" o znamionach jedynej w swoim rodzaju polskiej powie?ci "gotyckiej".
Sensacyjny romans ??cz?cy wiele w?tk?w spotykanych w powie?ciach gotyckich: tajemniczy zamek, w kt?rym straszy, skandal w ks???cej rodzinie, op?tanie, kl?twa…
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Wieczorami napadała go czasem taka rozpacz, że chciał skończyć z sobą raz na zawsze. Marnował się. Miał to uczucie, że marnuje się i przepada ze szczętem. Czytywał Przegląd Sportowy, znał na pamięć nazwiska wszystkich wybitniejszych graczy i wyobrażał sobie ich podróże za granicę, mecze, sukcesy, owacje… Dlaczego, do diabła, on musi siedzieć w prowincjonalnym miasteczku, w marnym klubie, zamiast podróżować i wygrywać, jak tamci. Ba, oni mieli talent – to byli prawdziwi gracze… On zaś bił wprawdzie, jak chciał, wszystkich tutejszych patałachów, ale dobrej gry w ogóle na oczy jeszcze nie widział.
Tak był znudzony tym wszystkim, że kiedy znajomy inżynier zapytał go, czy nie mógłby pojechać na parę tygodni do Połyki, zgodził się od razu i błagał Mieczkowskiego, żeby go puścił. O pannie Ochołowskiej czytywał w Przeglądzie Sportowym jako o jednej z najlepiej zapowiadających się tenisistek młodego pokolenia.
– Pojadę! – błagał Mieczkowskiego. – Ona musi siedzieć na wsi, a tam blisko nie ma żadnych graczy – nie ma z kim grać! Będę z nią ćwiczył i wyrestauruję rakiety, a za to dostanę utrzymanie. Pan Mieczkowski da sobie radę beze mnie przez te głupie dwa tygodnie! Wyrwę, się na momencik!
I wyrwał się… A teraz spoglądając przez okno na wiejskie, nieruchome lipy zaczynał żałować, że się wyrwał. Może ten dwór stary, może smutek wiejący z tych stron zapadłych był przyczyną jego zaniepokojenia i dziwnej jakiejś żałości. Przypomniał sobie wszystko, co go spotkało w czasie drogi – zagadkowy wykrzyknik księcia, Ust, który przeczytał, sen panny Ochołowskiej, jej śmiech, jej spojrzenie, pieniądze, które tu były gdzieś schowane w szafie – i sam nie wiedział, co z tego mogło go tak podniecić.
Przeciągnął się z rozkoszą, aż kości trzasnęły w stawach. Aaaach! – i roześmiał się cicho, lekkomyślnie, na myśl o tylu nieoczekiwanych zdarzeniach Jakie go jeszcze czekały w życiu.
A w tej samej chwili w swoim pokoju panna Ochołowska, na pół rozebrana, przeciągała się identycznie tak samo, z tym samym uśmiechem na ustach – myśląc o pewnych swoich planach i projektach na niedaleką przyszłość. Zerwał się lekki wietrzyk i zaszumiały lipy za oknami.
Nazajutrz rano Walczak i panna Maja w białych strojach szli wolno przez trawnik w kierunku placu tenisowego, skąd dochodziły już głosy zwołanej do piłek dzieciarni. Dzień był wspaniały, bezwietrzny, tylko białe pierzaste obłoczki mknęły po bladoniebieskim niebie.
I on, i ona mieli pod pachą po dwie rakiety.
Walczak, który doskonale orientował się w kulisach białego sportu wiedział, że pannie Ochołowskiej (choć nie brała jeszcze udziału w większych meczach) zdarzało się odnosić nieoficjalne zwycięstwa nad czołowymi rakietami i to wśród mężczyzn. Znawcy nieraz podkreślali wyjątkowo wszechstronny styl gry, rokujący najlepsze nadzieje i predestynujący ją do wielkich zagranicznych sukcesów. Co do Walczaka, to wprawdzie nie było nikogo w klubie, kto by mógł marzyć o wygraniu z nim seta, ale też nie było tam nikogo, kto by reprezentował wyższą klasę. Toteż postanowił ograniczyć się wyłącznie do podawania piłek i trenowania poszczególnych uderzeń. Zresztą panna Ochołowska nie spodziewała się chyba żadnych szczególnych emocji. Szła w milczeniu i zdawało się, że myśli o czymś innym – chmurna i nieuważna, z oczami wbitymi w ziemię. Gdy stanęła na placu – doskonałym, jak to od razu ocenił Walczak – nie odezwała się ani słowem tylko prędko wycofała się poza ostatnią linię kortu.
– Vorhand! - zawołała.
Uderzył piłkę i poszła w siatkę. Druga poszła na out. Trzecia wreszcie udała mu się, ale panna Maja musiała podbiec, aby ją złapać na rakietę. Następne upadały nieporządnie za blisko lub za daleko. Krzyknęła wreszcie:
– Ależ pan nie ma pojęcia!
Odparł bez namysłu:
– Każdy tak robi, jak umie.
Zatrzymała się. – Szkoda, że pan nie umie lepiej – rzekła wzruszając ramionami. Posłał jej nową serię piłek które odsyłała pięknym wystudiowanym ruchem.
Przysiągł sobie, że nie odbije ani jednej piłki, lekceważenie jakie mu okazywała w gruncie rzeczy zadrasnęło mocno jego ambicję.
Panna Ochołowska zaczęła teraz ćwiczyć backhand, zwłaszcza wysokie piłki, które odbijała z głębokim skrętem tułowia obiema rękami odciągając rakietę nieomal za plecy. Uderzenia jej, bite w ostatnią linię były tak świetne, że Walczak jednak nie wytrzymał i gdy jedna z piłek nawinęła mu się na rakietę, uderzył. Piłka przeszła o cal nad siatką. Partnerka zgięła się w kolanach, cofnęła rakietę daleko w tył i odbiła błyskawicznym crossem, na ukos kortu.
Rzucił się do piłki prawie jeszcze zanim została odbita i temu tylko zawdzięczał, że w ogóle ją dopadł.
Odbił.
– Co?! – zawołała już w biegu, pochylona.
Nastąpiła między nimi seria bardzo ostrych crossów z backhandu - rakiety zaczęły dźwięczeć rytmicznie i szybko. Panna Maja sama nie wiedziała, kiedy została wyrzucona z kortu długimi, morderczymi uderzeniami partnera. Jednocześnie Walczak podbiegł do siatki i kiedy chciała wyminąć go wysokim lobem nastąpił morderczy smecz, wobec którego była zupełnie bezradna.
– Gramy seta! – krzyknęła.
Walczak sam był zaskoczony swoim sukcesem. Zdawał sobie sprawę, że rozegrał tę piłkę wyjątkowo dobrze, ale chyba – o dziwo! – nie było między nimi większej różnicy w grze? Skupił się i przyjął prawidłowo ostry i plasowany jej serwis. Znów zadźwięczały rakiety. Pierwsze piętnaście punktów były jego!
– Albo ona gra gorzej niż myślałem – przemknęło mu przez głowę – albo ja gram lepiej…
I nagle poczuł gdzieś w najgłębszej swojej istocie to jakieś mistyczne nieomal porozumienie z naturą, tę pewność i nieomylność, jaka czasem nawiedza gracza w sporcie lub przy kartach. Zrozumiał, że naprawdę jest w doskonałej formie. Zmrużył oczy i „zabił” jej serwis nieomylnym drajfem bitym w sam róg, rozstrzygając dla siebie pierwszego gema.
W następnym gemie panna Maja zaczęła grać ostrożniej – piłki krążyły długo nad siatką ze zmiennym szczęściem. Tymczasem na ławkach z boku kortu pojawili się goście pensjonatowi, zwabieni odgłosem gry.
Obecność widzów jeszcze bardziej ich podnieciła i partia niepostrzeżenie przeobraziła się w jedno z tych wyjątkowych, żywiołowych spotkań, upajających w równej mierze graczy i galerię. Po stronie Walczaka zapamiętaniu, zatraceniu się w grze towarzyszyła szalona radość odkrycia, ujawnienia talentu – już teraz nie miał wątpliwości, każde uderzenie potwierdzało tę prawdę, że jest lepszy od tej mistrzyni, że jest „klasą”, że jest na drodze do mistrzostwa! A do tego dołączało się jakieś zadowolenie, że to ją właśnie bije, jak chce”.
Nie wiadomo czemu poczuł okropną zawziętość przeciw partnerce – z zaciśniętymi zębami uderzał w piłkę, jakby w nią uderzał, natężonym wzrokiem chwytał, wszystkie jej ruchy, przewidywał jej poruszenia z czujnością zwierzęcą.
Ale i w pannie Maji pojawiła się obok zdumienia taka zawziętość (granicząca ze złością), że sama była tym zaskoczona.
Walczyli w zupełnym milczeniu, a siedzące na ławce osoby,, acz niezdolne zrozumieć technicznych szczegółów gry, były jednak na tyle przejęte jej furią, że zaprzestały klaskać.
W ciszy decydującej rozgrywki słychać było wyraźnie półgłośną uwagę jednej z przyglądających się pań.
– Jacy oni do siebie podobni!
– A rzeczywiście – odparła druga. – A toż to zdumiewające!
W tej chwili panna Ochołowska nie podbiegła do piłki. Zatrzymała się i zeszła z placu.
– Dziękuję – powiedziała. – Dosyć.
– Jak to? – spytał zdumiony. – Nie kończymy seta?
Oboje dyszeli ciężko. Spojrzała na niego.
– Nie.
Była blada. Walczak także pobladł i musiał się opanować, żeby nie zakląć. Co jej się stało? Nic nie odpowiedział. Towarzystwo przyjęło ich okrzykami:
– Dlaczego państwo przerwali, przecież to było niesłychanie emocjonujące! – Pan świetnie gra! – zawołała pani Ochołowska. – Znam się trochę… Gdzie pan się uchował? Kto pana uczył? Popełnia pan elementarne błędy, ale talent fenomenalny! Pan nie jest trenerem, ale graczem – panu samemu przydałby się trener!