-->

Diabelska wygrana

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Diabelska wygrana, Kat Martin-- . Жанр: Современная проза. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Diabelska wygrana
Название: Diabelska wygrana
Автор: Kat Martin
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 307
Читать онлайн

Diabelska wygrana читать книгу онлайн

Diabelska wygrana - читать бесплатно онлайн , автор Kat Martin

Romans, kt?rego nigdy nie zapomnisz! Szukaj?c zemsty za ?mier? brata, Damien Falon zastawia pu?apk? na pi?kn? Alex? Garrick. Wygrywa od niej fortun? przy karcianym stole, nie ??da jednak pieni?dzy, lecz tego, by Alexa sp?dzi?a z nim noc. Wbrew jego oczekiwaniom Alexa okazuje si? delikatn? i mi?? dziewczyn? i Damien wkr?tce przy?apuje si? na tym, ?e pragnie nie tylko jej cia?a. Tymczasem niespodziewane komplikacje powoduj?, ?e musi broni? honoru Alexy, proponuje jej wi?c ma??e?stwo…

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 63 64 65 66 67 68 69 70 71 ... 75 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

– Na ile znam Falona, wydaje mi się, że prędzej.będzie chciał wynegocjować swój bezpieczny po¬wrót do Anglii niż powrót swojej żony.

– Może masz rację. Tak czy inaczej, niebawem wszystko stanie się jasne. I odzyskamy plany. I do¬wiemy się, komu chciał je sprzedać.

– A ja myśałem…

– Ze co? Ze odda je Brytyjczykom? Nasi informatorzy nigdy nie potwierdzili, że istniały jakiekol¬wiek przejawy jego lojalności do ojczyzny. Sądzę, że chciał je sprzedać temu, kto da najwyższą cenę. Jest co najmniej pół tuzina krajów, które zapłaciły¬by małą fortu.nę za tak cenne plany.

– Dieu de Ciel, nigdy mi to nie przyszło do głowy!

– Może dlatego generał Moreau właśnie mnie przydzielił to zadanie. Znam majora znacznie dłu¬żej niż ktokolwiek inny. Jeśli ktokolwiek mógłby odkryć prawdę, to tylko ja.

Colbert uśmiechnął się.

– Z pomocą sierżanta Piquerela.

Victor zerknął na ciężkie drewniane drzwi, uzmysłowił sobie, dokąd prowadzą, i wzdrygnął się Potem westchnął, kręcąc głową.

– Tortury to obrzydliwa sprawa. Miałem nadzie¬ję, że nie będą konieczne, ale szczerze mówiąc, nie spodziewam się, by major. powiedział cokolwiek dobrowolnie.

Colbert poszedł za jego spojrzeniem, usłyszał głuche uderzenia pięści, Których nie tłumiły nawet grube drzwi.

– Nigdy go nie lubiłem, ale wiem, że pan, chcąc nie chcąc, darzył go szacunkiem. Przykro mi, że sprawy przybrały taki obrót.

– W czasie wojny takie sytuacje się zdarzają, n'est ce pas?

– D'accord, panie pułkowniku. Niestety, tak właś¬nie bywa.

Victor otworzył drzwi i spojrzał w dół na schody.

Przejście było pogrążone w ciemności, wnętrze pra¬wie niewidoczne. Starał się nie myśleć o tym, co kry¬je mrok, koncentrując się na małym kręgu światła u podnóża schodków.

Na sfatygowanym drewnianym biurku stała oliwna lampa, zaś w małych mosiężnych uchwy¬tach, przymocowanych do ścian tunelu, tkwiły po¬chodnie. Sierżant Piquerel z zaciśniętymi pięścia¬mi sta~ na szeroko rozstawionych nogach. Major siedział przywiązany do krzesła. Jedno oko było tak opuchnięte, że nie mógł go otworzyć, warga przecięta i mocno nabrzmiała.

Victor opanował się.

– Dajcie mi znać, kiedy przywiozą kobietę – po¬wiedział do Colberta, ruszając po schodach. Sły¬sząc te złowieszczo brzmiące słowa, Falon pod¬niósł głowę, wyprostował obite, wymęczone ciało i wbił w niego pełne nienawiści, przeszywające spojrzeme.

* * *

Zmęczona Aleksa odeszła od okna, jednak na¬pięcie ogarniające jej ciało wciąż nie ustępowało. Na zewnątrz było ciemno, księżyc i gwiazdy były prawie niewidoczne… i nadal nie było żadnych wiadomości od męża. Poruszane wiatrem gałęzie smagały okna, szelest liści po szybach wzmagał na¬pięcie i wystawiał na próbę i tak już mocno zszar¬gane nerwy.

Wyszła z pokoju, żeby na dole znaleźć sobie ja¬kieś zajęcie – cokolwiek, co mogłoby zająć myśli -lecz gdy była w połowie korytarza, usłyszała głośne walenie do drzwi, naglące do pośpiechu i gwałtow¬ne. Zaschło jej w ustach. Ze ściśniętym z niepoko¬ju sercem pospieszyła do wejścia.

Po drodze wyprzedził ją Pierre, który mamro¬cząc coś pod nosem, pierwszy dopadł drzwi, żeby uciszyć intruza. Aleksa pobiegła za nim po czarno¬-białej, marmurowej podłodze.

– Bonsoir, monsieur – powiedział służący. – Czego pan sobie życzy?

Aleksa wstrzymała oddech.

– Jules! Co się stało… – urwała, widząc jego peł¬ną niepokoju twarz.

– Obawiam się, że musimy porozmawiać. To sprawa najwyższej wagi. – Ignorując małego ciem¬nowłosego lokaja, wszedł do środka, chwycił ją za nadgarstek i pociągnął przez hol.

– Jules, na litość boską, co się dzieje? – Gdy zna¬leźli się w gabinecie i zamknęli drzwi, odwróciła się do niego twarzą.

– Coś się wydarzyło. Idź na górę i zabierz płaszcz, nałóż też mocne buty. Musimy stąd uciekać.

– Dlaczego? Co się stało? – Niespokojne oblicze Jules'a sposępniało jeszcze bardziej.

– Aresztowali twojego męża za kradzież planów. W pracowni Salliera stwierdzono ich brak już dziś po południu.

– Ale przecież oni wiedzą, że nie mógł ich ukraść. Cały czas był wtedy z nimi!.

– Sądzą, że to on wszystko zorganizował. Zoł¬nierze już tu jadą. Po ciebie.

– Wielki Boże!

– Musisz zachować spokój. Tak jak mówiłem, weź płaszcz i buty. Szybciej, Alekso, nie mamy zbyt dużo czasu.

Kiwnęła głową i biegiem wróciła na górę Wal¬cząc z ogarniającym ją przerażeniem, w pośpiechu spakowała małą torbę podróżną, założyła brązowe pantofle, chwyciła czarną pelerynę z kapturem. Przy drzwiach Jules ujął ją za ramię i razem wybie¬gli z domu. Pomógł jej wsiąść do swojej małej dwu¬kółki i sam wskoczył do środka.

– Dokąd… dokąd jedziemy?

Do hotelu Marboeuf. Tam czeka na nas Ber¬nard z przygotowanym do drogi wozem. Wywiezie cię na północ. Jest jeszcze szansa, że zdążysz na łódź odpływającą z Hawru.

Nie zareagowała na jego słowa. Myślała tylko o aresztowaniu Damiena.

Do hotelu Marboeuf? – powtórzyła automatycznie.

Tak. Bernard wywiezie cię z miasta.

– A co z Damienem?

Uścisnął jej dłoń.

Przykro mi, cherie, ale nie możemy nic zrobić. Zesztywniała. W końcu zaczynała myśleć trochę jaśniej.

Co to znaczy, że nie możemy nic zrobić? Damien jest niewinny. Musimy go wydostać.

Jules tylko pokręcił głową – Gdzie on jest?

Dłuższą chwilę nie odpowiadał.

W katakumbach. Pod prefekturą policji znajduje się loch. Lecz ostatecznie zostanie umieszczony w więzieniu La Force.

W katakumbach… Boże, jak oni mogli? – Łzy napłynęły do jej oczu, wyobraźnia podsuwała maka¬bryczne obrazy. Słyszała o tym miejscu. Od czasów rzymskich pod miastem były kamieniołomy, z któ¬rych wydobywano wapień. W latach Wielkiego Terroru stały się masowym grobowcem dla tysięcy,więźniów, którzy stracili głowy pod ostrzem giloty¬ny. Trudno było jej znieść świadomość, że Damien jest przetrzymywany w jednej z tych okropnych cel w otoczeniu starych kości i gnijących ciał.

– Muszę go wydostać – powiedziała cicho, ocie¬rając łzy z policzków. – Nie zostawię go tam.

– Posłuchaj mnie, cherie…

– Nie! To ty mnie posłuchaj! Kradzież planów to był mój pomysł i nie pozwolę, żeby on wziął całą winę na siebie!

– Gdybyśmy ich nie zabrali, on sam by je wy¬kradł.

– Zapewne. Co dowodzi, że cały czas mówił prawdę

– Generał Moreau myśli inaczej.

– Jak to?

– Uważa, że twój mąż chciał sprzedać plany temu, kto najwięcej zapłaci. Armia Napoleona sta¬nowi zagrożenie dla wielu krajów. Każdy chętnie kupiłby tak cenne informacje.

– Ja… nie interesuje mnie, po co chciał je zdobyć i komu sprzedać. To nie ma już naj mniejszego znaczenia. Ja go kocham, Jules, i pomogę mu. Nic, co powiesz, mnie nie powstrzyma.

St. Owen cicho zaklął.

– Wypuść mnie, Jules. Wynajmę dorożkę i sama tam pojadę. Nie ma powodu, żebyś się w to anga¬żował. I tak zrobiłeś bardzo dużo. Ale od tej chwi¬li to już wyłącznie moja sprawa.

Jules mocno pociągnął lejce i mały powóz gwał¬townie się zatrzymał.

– Naprawdę myślisz, że pozwolę ci jechać tam samej?

– Jules, proszę cię. Muszę to zrobić.

Jasnowłosy mężczyzna spojrzał na nią twar¬do i westchnął.

Wyznanie im prawdy niczego nie załatwi, bo pewnie stracą was oboje, aby mieć pewność, że in¬formacj a nie przedostanie się dalej.

– A co innego mogę zrobić?

– Spróbować go stamtąd wydostać.

Nadzieja wstąpiła w serce Aleksy.

Czy istnieje choćby cień szansy, że się uda? – Właśnie cień, ale to lepsze niż nic.

– Więc… jak mielibyśmy to zrobić?

Jules zawrócił konia w boczną uliczkę, oddalając się od hotelu Marboeuf.

Na placu Denfert-Rocherau, w pobliżu północnego końca rue de la Tombe-Issoire, jest wej¬ście db katakumb. Miejsce nie jest pilnie strzeżo¬ne, gdyż zwykle nie ma takiej potrzeby. Możemy dostać się do tunelu, który przecina się z koryta¬rzem pod prefekturą

– Byłeś tam kiedyś?

Raz. Oni korzystają z tego tunelu dość często, a my kilka miesięcy temu próbowaliśmy wyciągnąć z lochu jednego z naszych.

– Udało się?

Nie. Usłyszeli nas. Jeden z moich przyjaciół został pojmany, jeden zabity. Dwaj uciekli.

Nerwowo oblizała wargi.

– Przykro mi.

Wzruszył ramionami.

Może tym razem będziemy mieli więcej szczęścia.

Tak… musimy w to wierzyć. – Pomyślała jednak z niepokojem, co się stanie, czy katakumby staną się miejscem wiecznego spoczynku dla trzech nowych ciał obok tysięcy innych.

* * *

Victor Lafon stał za drzwiami u szczytu scho¬dów.

– Nie ma jej – powiedział porucznik Colbert.

– Uciekła z Jules'em St. Owenem.

– Sacre bleu! – Victor uderzył pięścią w drzwi.

– Musiał się dowiedzieć, że już po nią jedziemy!

– Może to zwykły zbieg okoliczności. A może wysłała kochankowi wiadomość, że mąż został we¬zwany, i wykorzystali sposobność, żeby uciec.

– Możliwe, ale wątpię. Postawcie blokady na drogach wyjazdowych z miasta. Nie wypuszczać nikogo, kto w najmniejszym stopniu wyda się po¬dejrzany.

– A co z Falonem? Mamy go dalej naciskać w sprawie planów?

– Jeszcze nie. On nie wie, że próba kradzieży się powiodła, a ja nie chcę mu na razie dawać tej sa¬tysfakcji. Poza tym są inne pytania, które wymaga¬ją odpowiedzi. – Zacisnął szczęki, lecz po chwili rozluźnił się. – Być może dostaliśmy do ręki wyma¬rzoną broń. Kiedy skończy pan swoje zadania, niech pan wraca do mnie i wtedy zobaczymy…

Porucznik zasalutował.

– Tak jest. Niebawem będę z powrotem. Tymczasem Victor wrócił na dół. Falon był nie- przytomny, krępujące go liny wbijały mu się w pierś, głowa zwisała do przodu, kosmyki czar¬nych włosów opadały na twarz.

– Ocuć go – powiedział Victor do sierżanta. Osiłek chrząknął i sięgnął po blaszane wiadro z wodą, którą chlusnął na pokrwawioną twarz ma¬jora i hałaśliwie odrzucił puste naczynie na bok. Falon jęknął i otworzył oczy.

1 ... 63 64 65 66 67 68 69 70 71 ... 75 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название