-->

Diabelska wygrana

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Diabelska wygrana, Kat Martin-- . Жанр: Современная проза. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Diabelska wygrana
Название: Diabelska wygrana
Автор: Kat Martin
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 307
Читать онлайн

Diabelska wygrana читать книгу онлайн

Diabelska wygrana - читать бесплатно онлайн , автор Kat Martin

Romans, kt?rego nigdy nie zapomnisz! Szukaj?c zemsty za ?mier? brata, Damien Falon zastawia pu?apk? na pi?kn? Alex? Garrick. Wygrywa od niej fortun? przy karcianym stole, nie ??da jednak pieni?dzy, lecz tego, by Alexa sp?dzi?a z nim noc. Wbrew jego oczekiwaniom Alexa okazuje si? delikatn? i mi?? dziewczyn? i Damien wkr?tce przy?apuje si? na tym, ?e pragnie nie tylko jej cia?a. Tymczasem niespodziewane komplikacje powoduj?, ?e musi broni? honoru Alexy, proponuje jej wi?c ma??e?stwo…

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 60 61 62 63 64 65 66 67 68 ... 75 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

– Tęskniłem za tobą – powiedział ochryple.

– Nie powinienem był czekać. Powinienem był przyjść i kochać się z tobą, abyś zapragnęła mnie tak bardzo, jak ja pragnę ciebie.

Damien… – kolejny gorący pocałunek, tym ra¬zem tak namiętny, że nogi się pod nią ugięły. Trzy¬mała go za ramiona, czując jego język głęboko w swoich ustach, dłoń na swojej piersi, napięte mięśnie jego torsu i nabrzmiałą, twardą męskość.

– Pragnę cię – powiedział. – Bardzo cię pragnę, Alekso.

Jęknęła cicho. Przez chwilę myślała, że weźmie ją od razu na miejscu, podniesie suknię i wejdzie w nią tak jak wtedy w bibliotece. Na to wspomnie¬nie ogarnęła ją jeszcze gorętsza fala pożądania, lecz tymczasem Damien odsunął się z zalotnym uśmiechem.

– A może twoja wspaniała kolacja zaczeka?

To byłoby nie fair. – Z trudem łapała powie¬trze, zdobywając się na słaby protest. – Kucharz pracował nad tym cały dzień.

Wynagrodzimy mu to. N a pewno znajdziemy jakiś sposób.

Chciała się zgodzić. Boże, tak bardzo go pragnꬳa. Nagle przyszło jej do głowy, że powinna była zrobić to wcześniej, że on czekał na nią, pozwala¬jąc, aby sama wybrała odpowiedni moment. Po¬wiedział, że ją kocha, a ona nie wyznała niczego w zamian. Pozostawiła go w niepewności.

Zanim zdążyła przemówić, uśmiechnął się

Oczywiście, oczekiwanie też ma swoje zalety. Odkryłem, że pewien… apetyt znacznie wzrasta, jeśli towarzyszy mu dłuższe oczekiwanie. – Deli¬katnie dotykał jej szyi. – Miałbym dość czasu, by wymyślić nowy sposób uwiedzenia cię. – Uniósł szelmowsko czarną brew. – A może będziemy uda¬wać, że znowu jesteśmy w bibliotece?

Ponownie oblała się rumieńcem. Już wcześniej widziała go w takim uwodzicielskim nastroju, ale nigdy nie był aż tak swawolny. Poczuła ulgę, gdy uświadomiła sobie, że wciąż go pragnie. Boże, jak mógł w to wątpić! Poczuła bolesny skurcz w sercu. Była niemal gotowa zrezygnować ze swoich pla¬nów, pozwolić mu zanieść się na górę i kochać się z nim bez przerwy całymi godzinami.

– Małe opóźnienie na pewno nie będzie proble¬mem – szepnęła, unosząc się na palcach, żeby go pocałować. Objęła go za szyję.

Uśmiechnął się szelmowsko i wysunął z jej objęć.

– Gdy teraz o tym myślę, wydaje mi się, że twój plan jest lepszy. Zrobimy to powolutku. Chcę, że¬byś przez całą kolację wyobrażała sobie, co będę z tobą robił.

Wstrząsnął nią dreszcz pożądania. Zostało mało czasu. Przez chwilę miała chęć zostawić kolację i kochać się z nim, ale ten moment już minął i te¬raz było już za późno, by cokolwiek zmieniać.

Posadził ją na krześle z wysokim oparciem, po czym zajął swoje miejsce, uśmiechając się czu¬le. Głód pozostał, lecz tłumiła go jakaś emocja, której nie mogła wyczytać z twarzy Damiena. Oby to była miłość. Oby prawdą okazały się słowa, któ¬re wypowiedział, gdy spacerowali wzdłuż Sekwany.

– Dziękuję ci – wykrztusił, nachylając się, żeby ująć jej dłoń.

– Za co?

– Za to, że do mnie wróciłaś.

Coś ścisnęło ją za serce. Czy kiedykolwiek w ogóle od niego odeszła? Jednak wiedziała, że tak właśnie było. Tak samo jak on kiedyś oddalił się od niej.

Może oboje się bali?

Podniósł swój kieliszek, cały czas nie spuszcza¬jąc wzroku z jej twarzy.

– Za nas – powiedział.

– Za nas – powtórzyła, czując gwałtowny przypływ miłości, falę nadziei na szczęśliwe jutro. Lecz wieczór dopiero się zaczynał. W najbliższej przy¬szłości czaiło się niebezpieczeństwo, a ona nie była już pewna, czy podjęła właściwą decyzję. Czy jest już za późno, żeby odwołać spotkanie z St. Owe¬nem? Czy był jakiś sposób, żeby go zawiadomić?

Z każdą chwilą ogarniał ją coraz większy niepo¬kój. Sięgnęła po kieliszek i łyknęła wina, żeby tro¬chę się uspokoić, gdy wtem rozległo się głośne pu¬kanie w drzwi. Gorączkowo popatrzyła na wielki zegar stojący przy ścianie. Było dopiero wpół do ósmej.

– Pardon, monsieur Falon. – W drzwiach jadalni stanął niski ciemnowłosy lokaj, Pierre Lindet. – Przybył posłaniec od generała Moreau. Ma pan stawić się w prywatnym gabinecie generała.

Damien zesztywniał. Zauważyła, że bardzo się zdenerwował, co zresztą jej także się udzieliło.

– Generał Moreau chce się z tobą spotkać?

– Z pewnością to Jules przysłał tego gońca. Mała zmiana w planach, które wspólnie ustalili. Nie ma się czego bać.

– To rutynowe spotkanie. Pewnie generał po¬trzebuje jakichś informacji albo opinii na temat związany z ruchami brytyjskich wojsk.

– Tak… z pewnością. – Mimo wszystko była wy¬straszona. Jules nic nie wspominał o generale Moreau. Po¬wiedział, że to miała być tylko jakaś oficerska od¬prawa. Wstała i razem z Damienem podeszła do drzwi. – Jak długo cię nie będzie?

– Trudno powiedzieć. Raczej niezbyt długo.

– Lecz jego mina świadczyła o tym, że wcale nie jest tego pewien. Spojrzał na kaprala o szczupłej twarzy, który przyniósł wiadomość. – Zaraz prze¬biorę się w mundur.

– Nie ma takiej potrzeby, panie majorze – od¬parł żołnierz. – Generał przeprasza, że wzywa pa¬na o tak późnej porze.

Damien trochę się uspokoił. Wziął od Pier¬re'a pelerynę, narzucił ją sobie na ramiona, po czym obdarzywszy Aleksę olśniewającym uśmiechem, nachylił się, żeby ją pocałować, gorą¬co, namiętnie, zaborczo, aż oboje zadrżeli.

Odszedł, zanim zdała sobie sprawę, że jego uśmiech był stanowczo zbyt radosny. Rzadko zda¬rzało mu się popełnić taki błąd, co jeszcze spotę¬gowało jej lęk o niego.

Jednak nie było czasu, żeby zastanawiać się nad być może bezpodstawnymi zagrożeniami. Mu¬siała przyjąć, że wszystko idzie zgodnie z planem, że Jules będzie na nią czekał i wszystko dobrze się skończy.

Udając obojętność, poleciła, żeby resztę kolacji przyniesiono jej do pokoju, lecz nawet nie tknęła jedzenia. Marie Claire pomogła jej zdjąć ubranie i nałożyć nocną koszulę~ Aleksa chodziła nerwowo do pokoju, aż do wpół do jedenastej.

Szybko ubrała się w prostą, ciemnobrązqwą suk¬nię z krepy, narzuciła czarną pelerynę i uchyliwszy drzwi, sprawdziła, czy w korytarzu nie widać niko¬go ze służby. Było pusto, więc szybko zeszła po ciemnych schodach i tylnymi drzwiami koło po¬wozowni wydostała się na zewnątrz. Upewniwszy się, że nikt jej nie śledzi, poszła dwa domy dalej wzdłuż avenue Gabriel, cały czas trzymając się w cieniu, aż znalazła się w ustalonym miejscu spo¬tkania z St. Owenem.

Z ulgą zobaczyła go zbliżającego się do niej wielkimi krokami. Był lekko spięty, lecz nie do¬strzegła w jego twarzy obawy.

– Przyszli po niego? – spytał. – Nie miałaś kło¬potu, żeby się wymknąć?

– Nie, wyszłam bez problemów, ale posłaniec przyszedł dość wcześnie. Powiedział, że przysłał go generał Moreau.

– Moreau?

– Tak mówił. Czy coś jest nie tak, Jules? Czy Damien może być w niebezpieczeństwie?

– Nic mi o tym nie wiadomo. Nie było innego gońca?

– Nie.

– Może w ostatniej chwili nastąpiły jakieś zmiany. Moi ludzie są sprawni. Najważniejsze to wyko¬nać zadanie, nieważne jakim sposobem.

Na te słowa trochę się uspokoiła. Moreau za¬wsze był wymagający. Jego wezwanie nie było czymś niezwykłym, więc jeśli ludzie St. Owena zo¬rientowali się w sytuacji, uznali je za równie dobry sposób wywabienia Damiena z domu.

– Ponieważ nie wiemy, ile czasu mu to zajmie, lepiej nie zwlekajmy.

– Tak. – Wcześniej o tym nie pomyślała. Miała nadzieję, że Moreau zatrzyma Damiena aż do jej powrotu.

– Chyba już czas, żebyś mi powiedziała, dokąd jedziemy – powiedział Jules, pomagając jej wsiąść do powozu.

– Pracownia konstruktora okrętów o nazwisku Sallier. To dość daleko, przy rue St. Etienne w po¬bliżu Quai de la Mer. Wiesz, gdzie to jest? – Wcześniej dyskretnie wypytywała o pracownię i w końcu, dostała adres od jednego z dorożkarzy.

– Znam tę ulicę. Chyba nie będzie trudno zna¬leźć jego pracowni.

Chwycił lejce i pognał gniadego konia zaprzężo¬nego w małą czarną dwukółkę. Był to skromny, nie¬rzucający się w oczy powóz, specjalnie dobrany na okoliczność dyskretnej jazdy paryskimi uliczkami.

Po chwili dotarli na Rue Sto Etienne i zatrzyma¬li się w małym ciemnym zaułku. Jules zostawił Aleksę w powozie, sam zaś poszedł zrobić wstępny rekonesans. Wkrótce jednak wrócił i pomógł jej wysiąść.

– Nad drzwiami prowadzącymi do sutereny jest okienko. Uchyliłem je. Rozumiem, że koniecznie chcesz iść ze mną.

Uśmiechnęła się.

– Oczywiście. Skąd sam wiedziałbyś, czego masz szukać?

Westchnął z dezaprobatą, lecz nie próbował dyskutować i odwodzić jej od tego pomysłu. Za¬prowadził Aleksę do tylnego wejścia, po czym sam obszedł dom i dostał się do środka przez okno. Po kilku minutach otworzył drzwi i gestem zawołał Aleksę

– Tu są tylko dwa pomieszczenia – powiedział.

– Jedno to pracownia, w której powstają projekty, a drugie to gąbinet Salliera.

– Gdzie zaczniemy?

– W pracowni. Jeśli plany są tutaj, to będzie oznaczało, że są to rysunki robocze i zapewne trzy¬ma je razem z innymi o podobnym charakterze. Człowiekowi, który opracowuje takie plany co¬dziennie, może nawet nie przyjść do głowy, że ma coś wartego kradzieży.

– Może właśnie tak myślał Damien.

– Na pewno.

Zapalili małą lampkę na wielorybi olej, ale moc¬no przykręcili knot, aby pozostawić tylko niewielki płomień, po czym zaczęli otwierać ciężkie dębowe szafy z projektami statków. Każda szuflada zawie¬rała kilku calową stertę papierów, więc sporo czasu zajmowało im sprawdzanie, czy są na nich kon¬strukcje okrętów napędzanych maszyną parową

W końcu skończyli przeglądać zawartość pierw¬szej szafy. Bez rezultatu.

– Zobacz tutaj – powiedział Jules, który już wie¬dział, czego szukać. – A ja zajrzę do tamtej.

Skinęła głową. Z każdą chwilą rosło ryzyko, że ktoś ich przyłapie. Kucnęła przed kilkoma szufla¬dami, otworzyła pierwszą z nich i zaczęła grzebać w dokumentach. Znowu nic.

Podobnie w drugiej i trzeciej szufladzie.

– Masz coś? – spytał cicho Jules.

1 ... 60 61 62 63 64 65 66 67 68 ... 75 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название