Dom dzienny, dom nocny
Dom dzienny, dom nocny читать книгу онлайн
»Dom dzienny, dom nocny« jest najambitniejszym projektem prozatorskim Olgi Tokarczuk. Ta pe?na melancholijnego smutku (a miejscami i okrucie?stwa) ksi??ka oferuje nam w finale wspania?y, optymistyczny koncept. Otwiera nas na poznawanie ?ycia, do?wiadczanie naszego istnienia w jego wielowymiarowej postaci. Nie udzielaj?c nam porad ani nie serwuj?c nam odpowiedzi na tzw. najistotniejsze pytania, zach?ca do otwarcia si? na t? nie?atw? pr?b?, jak? jest nasza w?asna, niepowtarzalna egzystencja".
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Uczulenie na trawy
Kiedy kwitły trawy, oboje mieliśmy katar sienny: nosy nam puchły, a z oczu płynęły łzy – tak to R. i ja płakaliśmy nad hektarami łąk i porosłych zielskiem nieużytków. I nie było takiego miejsca w domu, żeby się ukryć przed niewidzialnymi drobinami pyłku, może ciemna, najniższa piwnica, tam gdzie zawsze płynie woda. Musielibyśmy tam siedzieć do popołudnia, musielibyśmy oboje się tam ukrywać. W mieście było inaczej, można zawsze pozamykać okna i siedzieć w domu. W mieście oczy znały trawy tylko z daleka, a te i tak były wystrzyżone i Zieleń Miejska nie dopuszczała do ich kwitnienia. Stopy znały ziemię tylko z boiska do piłki nożnej i z tych maleńkich skwerków, na które po pracy wyprowadzało się psy. Można było pozostać obojętnym na kwitnienie traw, można było o nich w ogóle nie myśleć. Tutaj od zeszłego roku trawy weszły na taras i zarosły wąskie paski ziemi między cegłami, wspięły się też do moich ogródków i pochłonęły kosaćce.
R. wychodził z kosą i pomimo wszystko ścinał trawy tuż przy ziemi. Gdy upadały, ich pióropusze muskały jego nogi i na skórze zostawał wyraźny zaczerwieniony ślad, który później zmieniał się w drobną wysypkę. To znaczy, że tacy ludzie jak my nie mogą bezkarnie zabijać traw. Trawy stają z nami do walki. Mówiłam: jesteśmy tu obcy. A R. twierdził, że to dobrze, że to ofiara, jaką nasze ciała składają łąkom. Dzięki niej możemy zaistnieć dla traw. Gdyby nie mogły nam zrobić krzywdy, nie mogłyby w ogóle nas pojąć ani nawet zauważyć. Wtedy bylibyśmy obcy, jak dusze zmarłych, które przechadzają się wśród żywych, ale ponieważ nie potrafią ich w jakikolwiek sposób zranić, mówi się o nich, że nie istnieją.