Szmira
Szmira читать книгу онлайн
Siedzia?em, patrzy?em na czerwonego mercedesa i duma?em o Cindy. I ?wierzbi?o mnie, ?eby wzi?? si? do dzia?ania. Pomy?la?em, ?e mo?e warto zakra?? si? do domu. Mo?e zdo?am pods?ucha?, jak Cindy rozmawia przez telefon? Mo?e wpadn? na jaki? trop? Pewnie, ?e by?o to niebezpieczne. Sam ?rodek dnia. A ja uwielbiam ryzyko. Sprawia, ?e uszy mi dzwoni?, a zwieracz w ty?ku mocniej si? ?ciska. ?yje si? raz, no nie? Chyba ?e jest si? ?azarzem. Biedny skurwiel, musia? zdycha? 2 razy. Ale ja jestem Nick Belane. Po jednej kolejce zsiadam z karuzeli. ?wiat nale?y do odwa?nych.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Kiepski dzień.
Naprawdę był to wyjątkowo kiepski dzień.
49
Siedziałem w biurze. Chyba była środa. Nie miałem żadnych nowych spraw. Wciąż dumałem nad tym, jak znaleźć Czerwonego Wróbla. Wiedziałem, że jedno, co muszę zrobić, to wziąć dupę w troki i wynieść się z miasta, zanim minie 25 dni.
Nie, nic z tego! Nie dam się wygonić z Hollywood! Przecież ja, Nick Belane, ucieleśniam Hollywood, a przynajmniej to, co z niego zostało.
Ktoś grzecznie zapukał do drzwi.
– Wlazł! – zawołałem.
Drzwi otworzyły się i wszedł drobny facecik ubrany cały na czarno: czarne buty, czarny garnitur, czarna koszula. Tylko krawat miał zielony. Cytrynowo – zielony. Za nim wszedł jego goryl, wielki jak prawdziwy. Ale prawdziwy goryl ma więcej rozumu.
– Nazywam się Johnny Tempie – rzekł facecik – a to mój pomocnik, Lukę.
– Lukę, tak? A co on robi?
– Wszystko, co mu każę.
– To niech mu pan każe wyjść.
– Dlaczego, Belane? Nie podoba się panu Lukę?
– A musi?
Lukę postąpił krok do przodu. Twarz mu się wykrzywiła, jakby miał się rozpłakać.
– Nie podobam się panu? – spytał.
– Lukę, nie wtrącaj się – powiedział Tempie.
– Właśnie, nie wtrącaj się – powtórzyłem.
– A ty mnie lubisz, Johnny? – spytał Lukę.
– Pewnie, pewnie! Stań przy drzwiach, Lukę, i nikogo nie wpuszczaj ani nie wypuszczaj.
– Ciebie też nie, Johnny?
– Co?
– Ciebie też mam nie wypuszczać?
– Nie, Lukę, mnie masz wypuścić. Ale wszystkich innych zatrzymuj. Dopóki ci nie powiem.
– Dobra.
Lukę stanął przy drzwiach.
Tempie przysunął sobie krzesło i usiadł.
– Pracuję dla Firmy Egzekucyjnej Akme. Polecono mi się do pana udać. Nasz agent Harold Sanderson…
– Wasz agent? Zatrudniacie kogoś takiego?
– Jest jednym z naszych najlepszych agentów.
– Może i jest – przyznałem. – Niech pan tylko spojrzy!
Wskazałem wiszącą w rogu klatkę. W środku siedział czerwony kanarek.
– Sprzedał mi to!
– Potrafiłby sprzedać skórę z umrzyka – oznajmił Tempie.
– Pewnie sprzedał już z niejednego.
– To nie ma nic do rzeczy. Zgodnie z moimi zaleceniami…
– Każą się panu do mnie zalecać?
– Kiepski dowcip, Belane. Zgodnie z zaleceniami, wpadłem przypomnieć panu, że pożyczył pan od nas 4000 dolarów na 15% miesięcznie. Czyli musi pan nam płacić 600 dolarów miesiąc w miesiąc. Chcemy, żeby miał pan tego świadomość, zanim zgłosimy się po pierwszą ratę.
– A jeśli nie będę miał pieniędzy?
– Zawsze egzekwujemy należność, panie Belane. W taki czy inny sposób.
– Łamiecie ludziom nogi, Tempie?
– Stosujemy różne metody.
– A jeśli nie skutkują? Jesteście gotowi zabić kogoś za 4 kafle plus odsetki?
Tempie wydobył paczkę szlugów, wyjął jednego, zapalił. Wolno zaciągnął się dymem, po czym go wypuścił.
– Nudzi mnie takie gadanie, Belane. Lukę…
– Tak, Johnny?
– Widzisz tego czerwonego ptaszka w klatce?
– Tak, Johnny.
– Podejdź do klatki, Lukę, wyjmij ptaszka i zjedz go z piórami.
– Dobrze, Johnny.
Lukę zaczął iść w stronę klatki.
– CHRYSTE, TEMPLE, POWSTRZYMAJ GO! NIE! NIE!
POWSTRZYMAJ GO! – wrzasnąłem.
– Zmieniłem zdanie, Lukę – powiedział Tempie. – Nie chcę, żebyś zjadał ptaszka z piórami.
– Mam go najpierw oskubać, Johnny?
– Nie, w ogóle go nie ruszaj. Wracaj do drzwi.
– Tak, Johnny.
Tempie spojrzał na mnie.
– Widzi pan, Belane, w taki czy inny sposób zawsze egzekwujemy forsę. Jeśli jedna metoda zawodzi, stosujemy następną.
Musimy dbać o nasze interesy. Jesteśmy znani w całym mieście.
Mamy swoją reputację. I nie możemy pozwolić, aby ktoś lub coś nam ją zepsuło. Chciałbym, żeby to było dla pana jasne.
– Już jest, Tempie.
– Świetnie. Za 25 dni zapłaci pan pierwszą ratę. Chyba się rozumiemy.
Tempie wstał, uśmiechnął się.
– Do widzenia – rzekł.
Zwrócił się do Luke'a.
– Dobra, Lukę, otwieraj drzwi, wychodzimy.
Lukę spełnił polecenie. Tempie obejrzał się i popatrzył na mnie po raz ostatni. Na jego twarzy nie było już cienia uśmiechu. Po czym obaj wyszli.
Podszedłem do klatki i spojrzałem na mojego czerwonego kanarka. Trochę barwnika już zeszło, gdzieniegdzie widać było żółte piórka. W sumie całkiem fajny ptaszek. Patrzył na mnie, a ja na niego. A potem zaćwierkał, jak to ptaszek: ćwir. A mnie od razu zrobiło się ciepło na sercu. Nie mam zbyt wielkich wymagań. To reszta świata jest przyczyną kłopotów.
50
Postanowiłem pojechać do siebie i przepłukać gardło. Musiałem się nad wszystkim dobrze zastanowić. Znalazłem się w ślepym zaułku, jeśli chodzi o Czerwonego Wróbla. I jeśli chodzi o moje życie. Podjechałem pod dom, zatrzymałem wóz, wysiadłem. Najwyższy czas zmienić mieszkanie. Tkwiłem w tym samym miejscu już od 5 lat. Uwiłem sobie gniazdko, ale po co, skoro nic się w nim nie miało wylęgnąć. Za dużo osób wiedziało, gdzie mieszkam. Podszedłem do drzwi, otworzyłem kluczem, pchnąłem. Coś je blokowało. Ktoś leżał w przedpokoju. Dziewczyna. Nie, nie dziewczyna, tylko jedna z tych nadmuchiwanych gumowych lalek, jakie niektórzy faceci lubią posuwać. Ale ja do nich nie należę. Słowo.
Lala była dobrze nadmuchana. Podniosłem ją z podłogi i zatargałem na kanapę. Zobaczyłem, że do szyi ma przywiązaną kartkę z napisem: „Belane, daj sobie spokój z Czerwonym Wróblem, bo inaczej będziesz równie martwy jak to gumowe ruchadło”.
Miły liścik. A więc ktoś mnie odwiedził. Ktoś, kto nie chciał, żebym szukał Czerwonego Wróbla. Dodało mi to otuchy. Czerwony Wróbel musiał naprawdę istnieć, bo w przeciwnym razie nikt nie zadawałby sobie tyle fatygi. Musiałem jedynie złapać trop. Na pewno było to realne. Dużo ludzi wiedziało o Czerwonym Wróblu. Mogła kroić się grubsza afera. Może międzynarodowa. A może nawet międzyplanetarna? Czerwony Wróbel. Ha, do licha, sprawy zaczynały nabierać kolorów. Zrobiłem sobie dobrego drinka, golnąłem łyk. Zadzwonił telefon. Chwyciłem słuchawkę.
– Taa?
– Bączku, co robisz?
Ciarki przeszły mi po grzbiecie. Dzwoniła jedna z moich byłych żon, Penny. Ostatni raz widziałem ją jakieś 5 lat temu. Zaraz po rozwodzie wyniosła się z miasta razem z facetem imieniem Sammy, który pracował w Las Vegas jako krupier.
– Przykro mi, proszę pani, ale musiała pani pomylić numer.
– Poznaję cię po głosie, Bączku. Jak leci?
Tak mnie przezywała. Zupełnie bez powodu.
– Kiepsko – odparłem.
– Potrzebujesz towarzystwa.
– Bzdura.
– Nigdy nie wiedziałeś, czego ci potrzeba, Bączku.
– Może i nie, ale dobrze wiem, na co nie mam ochoty.
– Wpadnę do ciebie.
– Nie.
– Jestem na dole, Bączku. Dzwonię z hallu.
– A gdzie jest Sammy?
– Kto?
– Sammy.
– A, Sammy… Słuchaj, jadę na górę.
Rozłączyła się. Czułem się okropnie, jakby od stóp do głów ktoś mnie wysmarował gównem. Dopiłem drinka i przyrządziłem sobie następnego. Rozległo się pukanie. Otworzyłem drzwi. W progu stała Penny, 5 lat starsza i 15 kilo grubsza. Uśmiechnęła się odrażająco.
– Cieszysz się, że mnie widzisz? – zapytała.
– Wejdź – powiedziałem.
Weszła za mną do pokoju.
– Zrób mi drinka, Bączku!
– No dobra…
– Hej, a co to?
– Co?
– Ta baba z gumy.
– To nadmuchiwana lala.
– Używasz czegoś takiego?
– Jeszcze nie.
– Więc co tu robi?
– Nie wiem. Masz, napij się.
Penny zepchnęła lalę na podłogę i usiadła trzymając szklankę. Pociągnęła łyk.
– Brakowało mi cię, Bączku.
– To znaczy czego?
– O, różnych drobnych rzeczy.
– Jakich?
– Nie pamiętam.
Opróżniła szklankę, spojrzała na mnie, uśmiechnęła się.
– Potrzebuję trochę szmalu, Bączku. Sammy zwiał zabierając wszystko, co miałam.
