Szmira
Szmira читать книгу онлайн
Siedzia?em, patrzy?em na czerwonego mercedesa i duma?em o Cindy. I ?wierzbi?o mnie, ?eby wzi?? si? do dzia?ania. Pomy?la?em, ?e mo?e warto zakra?? si? do domu. Mo?e zdo?am pods?ucha?, jak Cindy rozmawia przez telefon? Mo?e wpadn? na jaki? trop? Pewnie, ?e by?o to niebezpieczne. Sam ?rodek dnia. A ja uwielbiam ryzyko. Sprawia, ?e uszy mi dzwoni?, a zwieracz w ty?ku mocniej si? ?ciska. ?yje si? raz, no nie? Chyba ?e jest si? ?azarzem. Biedny skurwiel, musia? zdycha? 2 razy. Ale ja jestem Nick Belane. Po jednej kolejce zsiadam z karuzeli. ?wiat nale?y do odwa?nych.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– Czego?
– Że dostarczycie mi Czerwonego Wróbla.
– Musi nam pan zaufać.
– Właśnie tego się obawiałem.
– Mówi pan serio, Belane?
– Tak.
– Nie ufa nam pan?
– Ufam, ufam, ale wolałbym, żebyście wy zaufali mnie.
– To znaczy?
– Żebyście najpierw dostarczyli mi Czerwonego Wróbla.
– Że co?! Czy my wyglądamy na frajerów?
– No, trochę…
– Bez żartów, Belane. Musi pan nam zaufać, jeśli chce pan dostać Czerwonego Wróbla. Proszę się zastanowić. Ma pan 24 godziny.
– Dobra, przemyślę to sobie.
– Przemyśl pan. – Małpiszon w różowym garniturze wstał. – Przemyśl pan dobrze. I daj pan nam znać. Ma pan 24 godziny.
A potem nasza oferta wygasa. Wygasa raz na zawsze.
– W porządku.
Duży małpiszon wstał i odwrócił się. Jeden z mniejszych natychmiast pobiegł otworzyć mu drzwi. Drugi mierzył mnie wzrokiem. Po czym wyszli wszyscy trzej. A ja zostałem sam. Nie wiedziałem, co robić. Decyzja należała do mnie. Czas uciekał. A niech to diabli. Wyciągnąłem z szuflady półlitrówkę. Najwyższa pora na drugie śniadanie.
46
No i co miałem zrobić? Łamałem sobie głowę, aż wreszcie zasnąłem przy biurku. Kiedy się obudziłem, panował mrok. Wstałem, włożyłem marynarkę, melonik i wyszedłem. Wsiadłem do wozu i przejechałem 5 kilometrów, kierując się na zachód. Bez żadnego celu. Potem zatrzymałem garbusa i rozejrzałem się. Akurat stałem przed barem. HADES – głosił neonowy napis. Wysiadłem z wozu, wszedłem do środka. W barze było 5 osób. 5 kilometrów, 5 osób. Same piątki. Barman, jakaś babka i 3 głupkowatych, chudych wyrostków. Wyglądali tak, jakby wysmarowali włosy pastą do butów. Palili długie papierosy i patrzyli szyderczo na mnie i na wszystko wkoło. Babka była na jednym końcu baru, wyrostki na drugim, barman pośrodku. Dopiero kiedy 2 razy podniosłem i upuściłem popielniczkę, zwrócił na mnie uwagę. Zamrugał oczami i ruszył w moją stronę. Z twarzy przypominał żabę. Ale nie skakał, tylko dreptał. Wreszcie stanął przede mną.
– Szkocka i woda mineralna – powiedziałem.
– Wlać wodę do szkockiej?
– Przecież mówię, że szkocka i woda.
– Hę?
– Oddzielnie szkocka, oddzielnie woda.
3 wyrostków gapiło się na mnie.
– Hej, staruszku, chcesz, żebyśmy zrobili ci kuku? – spytał ten w środku.
Spojrzałem na niego i wzruszyłem ramionami.
– Kuku robimy za frajer – rzekł, uśmiechając się szyderczo.
Wszyscy trzej cały czas uśmiechali się szyderczo.
Barman przyniósł mi szkocką i wodę.
– Wiesz, co mam ochotę zrobić, staruszku? Podejść i wypić ci drinka – oznajmił ten sam wyrostek.
– Tylko dotkniesz mojej szklanki, a zgniotę cię jak kawałek zeschłego gówna – ostrzegłem go.
– O rany, o rany, o rany!
– O rany – powtórzył drugi.
– O rany – powtórzył trzeci.
Wypiłem szkocką, wody nie ruszyłem.
– Dziadyga zgrywa się na twardziela – powiedział wyrostek w środku.
– Może sprawdźmy, czy rzeczywiście jest taki twardy – rzekł drugi.
– Czemu nie? – dodał trzeci.
Boże, jacy oni byli nudni. Prawie tak samo jak wszyscy. Nikogo nie stać na nic nowego, oryginalnego. Wciąż te same stare, oklepane grepsy. Jak w kinie.
– Jeszcze raz to samo – poleciłem barmanowi.
– Miał pan szkocką i wodę, tak?
– Tak – potwierdziłem.
– Chujowo tak zdziadziać! – zawołał wyrostek w środku.
– Zdziadzieć – powiedziałem.
– Co?
– Chujowo tak zdziadzieć.
– Potwierdzasz moje słowa, staruszku?
– Poprawiam cię, szczylu. I mam nadzieję, że nie będę musiał udzielić ci dłuższej lekcji.
Barman przyniósł mi szkocką i wodę. Po czym odszedł.
– A może my poprawimy twój wygląd, staruszku – powiedział wyrostek, który gadał najwięcej.
Zignorowałem zaczepkę.
– Może wepchniemy ci baniak do dupy – zagroził jeden z jego koleżków.
Cholerni nudziarze. Pełno ich na świecie. I tylko rodzą coraz więcej cholernych nudziarzy. Potworność. Świat aż się od nich roi.
– Może stary piernik lubi ciągnąć druta?
– Może chciałby obciągnąć 3 druty?
Nic nie powiedziałem. Łyknąłem szkockiej, popiłem wodą, wstałem, skinąłem głową w stronę tylnych drzwi baru.
– O, chyba ma ochotę pogadać z nami na zewnątrz!
– Może chce obejrzeć nasze druty!
Szedłem do tylnych drzwi. Za sobą słyszałem wyrostków. Nagle dobiegł mnie chrzęst otwieranego sprężynowca. Odwróciłem się w porę, żeby jednym kopnięciem wytrącić chłopakowi nóż z ręki. A potem walnąłem szczyla za uchem. Pozostali dwaj odwrócili się i dali w długą. Przebiegli przez bar i wylecieli na ulicę frontowymi drzwiami. Nie ścigałem ich. Wróciłem do chłopaka, który leżał na podłodze. Wciąż był nieprzytomny. Podniosłem go, przerzuciłem przez ramię i wyniosłem na dwór. Położyłem go na ławce na przystanku autobusowym. Zdjąłem mu buty i cisnąłem do studzienki ściekowej. To samo zrobiłem z jego portfelem. Następnie wszedłem z powrotem do środka, podniosłem nóż, schowałem do kieszeni, wróciłem na swój stołek i zamówiłem kolejną szkocką. Babka zakasłała. Zobaczyłem, że zapala papierosa.
– Bardzo mi się to podobało – oświadczyła. – Lubię prawdziwych mężczyzn.
Nie zareagowałem.
– Nazywam się Tchawica – powiedziała.
Wzięła swoją szklankę i przesiadła się na stołek obok mojego. Na kilometr jechało od niej perfumami, a na ustach miała tygodniowy zapas szminki.
– Moglibyśmy się zaprzyjaźnić – oznajmiła.
– Nic by z tego nie wyszło. Głupi pomysł.
– Dlaczego tak uważasz?
– Mam doświadczenie.
– Może znałeś dotąd niewłaściwe kobiety?
– Może.
– Może ja mogłabym się okazać tą właściwą?
– Może.
– Postaw mi drinka.
Barman właśnie przyniósł mi szkocką.
– I coś dla Tchawicy – poleciłem.
– Gin z tonikiem, Bobby…
Bobby oddalił się.
– Nie powiedziałeś, jak ci na imię – zaszczebiotała.
– David.
– Ładnie. Znałam kiedyś Davida.
– I co się z nim stało?
– Nie pamiętam.
Tchawica oparła się o mnie. Miała ze 12 kilo nadwagi.
– Fajny jesteś, wiesz? – powiedziała.
– Dlaczego?
– Hm… Sama nie wiem. – Na moment umilkła. – A ja ci się podobam?
– Nie za bardzo.
– Szkoda. Jestem dobra.
– W czym, w tenisie? Umiesz skracać piłki?
– Nie, ale umiem wydłużać pewne rzeczy.
– Na przykład co?
– No, wiesz!
– Nie, nie wiem.
– Zgadnij.
– Kiecki?
– Zabawny jesteś.
– Już mi to mówiono.
Barman przyniósł jej drinka. Pociągnęła łyk.
Im dłużej na nią patrzyłem, tym mniej mi się podobała.
– Cholera, podziałam gdzieś zapalniczkę!
Otworzyła torebkę i zaczęła wszystko z niej wyciągać. Otwieracz do butelek. 3 szminki, każda o innym odcieniu. Guma do żucia. Gwizdek. I… co to?
– Mam, znalazłam! – zawołała, pokazując zapalniczkę. Wyjęła papierosa, zapaliła.
– Co to takiego? – spytałem.
– Co?
– To coś, co położyłaś na barze. To czerwone.
Wskazałem palcem.
– Ach, to mój wróbel – powiedziała.
– Wróbel? Prawdziwy? Latał kiedykolwiek?
– Nie, głuptasie, to tylko zabawka z materiału. Kupiłam ją dziś w sklepie zoologicznym. Jest wypchana kocimiętką. Moja koteczka uwielbia takie wróble.
– A niech to licho! Możesz schować tę zabawkę.
– David, przez chwilę naprawdę byłeś podniecony! Tak na ciebie działają ptaki?
– Tylko Czerwony Wróbel.
– Jak chcesz, mogę ci go dać.
– Nie, dziękuję.
– W domu mam jeszcze kilka wróbli wypchanych kocimiętką.
Chodź, poznasz moją koteczkę.
– Nie, dziękuję, Tchawico, spieszę się.
– Jak chcesz, ale nawet nie wiesz, co tracisz.
Wstałem, ruszyłem wzdłuż baru, rzuciłem barmanowi kilka banknotów i wyszedłem na dwór. Szczyla nie było już na ławce. Wsiadłem do wozu, zapaliłem silnik i włączyłem się w ruch. Dochodziła 10 wieczorem. Księżyc świecił, a moje życie toczyło się bez celu.