-->

Panna Nikt

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Panna Nikt, Tryzna Tomek-- . Жанр: Современная проза. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Panna Nikt
Название: Panna Nikt
Автор: Tryzna Tomek
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 259
Читать онлайн

Panna Nikt читать книгу онлайн

Panna Nikt - читать бесплатно онлайн , автор Tryzna Tomek

Ksi??ka zaczyna si? od pierwszego krwi p?ynienia, ale seksu w niej niezbyt du?o, du?o natomiast nami?tno?ci, pot??nych i niszcz?cych. Bo wcale nie potrzeba szekspirowskich kr?l?w, w?adczy? ze sztyletem i r?kami we krwi, zazdrosnych dusicieli, ?eby takie nami?tno?ci pokazywa?, wystarczy podstaw?wka w niedu?ym mie?cie i kilka dziewcz?tek. Zreszt? wiadomo, ?e z si?? m?odocianych uczu? ?adne p??niejsze ?ary nie mog? si? r?wna?, ?e to w?a?nie jest wiek przysi?g, rozczarowa?, rozpaczy i dramat?w.

W?a?ciwie to nie tyle trzy bohaterki, ile jedna, dwa razy pogr??ona w zakochaniu i nie rozumiej?ca, co si? z ni? dzieje. Inaczej mo?na to uj?? jako perypetie zamaskowane urokiem i s?odycz?. Bo utw?r ten jest i powie?ci?, i ?redniowiecznym moralitetem, ognie piekielne buchaj? co chwila z gruntu wstrz?sanego podziemnym dr?eniem, szybuj? w powietrzu demony i odprawiaj? ca?e przedstawienia w snach. Czes?aw Mi?osz

Legendarna PANNA NIKT, debiut powie?ciowy Tomka Tryzny, scenarzysty i re?ysera filmowego, ukaza?a si? w w roku 1994. Wysoko oceniona przez Czes?awa Mi?osza, przeniesiona na ekran przez Andrzeja Wajd?, wesz?a na listy bestseller?w w Polsce, Holandii, Belgii i Niemczech. Przet?umaczona na 14 j?zyk?w zosta?a wydana w ca?ej zachodniej Europie, Skandynawii, na Wyspach Brytyjskich, w USA, Kanadzie, Nowej Zelandii, Australii, Brazylii.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 15 16 17 18 19 20 21 22 23 ... 53 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

– No no – mówi mamusia i ogląda się na panią Kamińską. – Patrz pani, artystkę będziemy mieli w domu.

– To zgadza się pani? – pyta Kasia.

– Mówi się trudno – mówi mamusia. – Jak dyrektor ją wybrał, to już nie popuści.

– I właśnie dzisiaj o wpół do czwartej zaczynają się próby – mówi Kasia. – A już prawie trzecia…

– To lećcie – mówi mamusia. – Żebyście się nie spóźniły.

– W takim razie do widzenia – mówi Kasia, a do mnie: – Chodźmy, szybko, może zdążymy. Ciach, trach, już jesteśmy za drzwiami, już jedziemy windą w dół.

– No co, mądrze wymyśliłam? – pyta mnie Kasia.

– No.

– Będziesz mogła przychodzić do mnie codziennie, a jakby co, to powiesz, że byłaś na próbie. A może ty mnie już nie lubisz, może nie chcesz do mnie przychodzić?…

Kasia robi smutną minę.

– Co ty – mówię. – Tylko, że to stało się tak szybko… aż nie mogę w to uwierzyć.

Siedzimy przy stole nakrytym białym, haftowanym obrusem. Restauracja jest nieduża, ale prześliczna. Na ścianach wiszą piękne obrazy w złotych ramach i wszystko aż się błyszczy. Przy innych stołach siedzą panie i panowie bardzo elegancko ubrani i rozmawiają cicho.

Jechałyśmy taksówką. Bardzo długo. Aż dojechałyśmy tutaj. To piętnaście kilometrów od Wałbrzycha. Gdy tu siedzimy, to pan taksówkarz cały czas czeka w samochodzie, żeby nas z powrotem odwieźć. I cały czas bije licznik. Ach, jaka ta Kasia jest bogata. Podchodzi do nas kelner. Jest młodziutki, ładny, z czarnymi, kręconymi włoskami. Białą serwetkę ma przewieszoną przez rękę. Kłania się i mówi:

– Moje uszanowanie, pani Katarzyno. – I do mnie: – Dzień dobry pani, witamy w naszym lokalu.

– Cześć, panie Wojtku – odpowiada Kasia.

– Dzień dobry – mówię, czując rumieńce wyłażące mi na buzię.

– Czy panie już wybrały? – pyta pan Wojtek.

– Dwa barszczyki z tymi no… diabełkami – mówi Kasia.

– Z diablotkami – śmieje się pan Wojtek.

– Właśnie – mówi Kasia. – I dla mnie omlecik z groszkiem, a dla pani specjalność lokalu. I oczywiście lody.

– Służę paniom uprzejmie – mówi pan Wojtek, skłania głowę i odchodzi.

Mniam, mniam.

Nie minęło pół godziny, a my już po obiedzie. Teraz jemy lody, sto razy lepsze niż tamte w kawiarni, przedwczoraj. Pan Wojtek uwijał się przy nas jak przy księżniczkach. I ciągle sobie z Kasią żartowali. Znają się bardzo dobrze, bo Kasia często przyjeżdża tu z mamusią. Ta restauracja jest prywatna, najlepsza w całym województwie. Jedzenia było strasznie dużo. Super smaczne, nawet nie wiem, jak się nazywało. Wszystko z talerza zjadłam. Tylko surówek nie zjadłam do końca, bo taca była ogromna jak pół stołu i pan Wojtek resztę zabrał, i tyle się zmarnowało. Prawie nie mogę się ruszyć i nawet lody ciężko mi się je, ale są za dobre, żeby je zostawić.

– Zagram coś specjalnie dla ciebie – mówi Kasia. Wstaje. Podchodzi do podwyższenia, gdzie stoi fortepian. Siada na stołeczku, otwiera klapę. Spogląda na mnie z daleka, uśmiecha się i zaczyna grać. Bardzo cichutko, jakąś śliczną, smutną melodyjkę. Nie taką jak te, które gra na swoich syntezatorach, tylko taką normalną. Rozglądam się, nikt nie je, wszyscy zasłuchani. Pan Wojtek też słucha, stojąc przy szafce z naczyniami. Nawet pan kucharz w wielkiej, białej czapie wychylił się zza kotary i słucha.

A ta melodia, którą Kasia gra, czym jest smutniejsza, tym śliczniejsza. Wkręca mi się w samo serce, aż boli. I nagle przypomina mi się moja świętej pamięci babcia.

Bardzo ją kochałam. Gdy urodziły się dziewczynki, byłam z nią przez cały rok. Wtedy mieszkaliśmy jeszcze w Książu Wielkim pod Krakowem, u cioci Jasi, siostry taty, dopiero potem mamusia strasznie się z nią pokłóciła i wyjechaliśmy do Jawiszowa.

A babcia miała małą chatkę pod lasem, trzy kilometry od domu cioci. W chatce była tylko jedna malutka izba. Babcia też była malutka. Chodziła zgięta wpół, nie mogła się wyprostować. Była bardzo dobra. Zawsze rano pomagałam jej ubierać pończochy i czesałam jej włosy. Były siwe i długie do kolan. I nosiłam wodę ze strumienia w wiaderkach na waserwadze.

To był najpiękniejszy rok w moim życiu. Wieczorami siedziałyśmy w chatce, w piecu palił się ogień, a babcia opowiadała różne ciekawe historie ze swojego życia. Najbardziej lubiłam słuchać o dziadku, który latał balonem i był nawet w Brazylii. Był bardzo wysoki, miał ponad dwa metry wzrostu i nikogo się nie bał. Gdy babcia za niego wyszła, on miał już pięćdziesiąt lat, ale był chłopem na schwał. Wkrótce po ślubie z babcią wyjechał do Brazylii i babcia miała do niego pojechać, ale na razie nie było do czego jechać, i dopiero po dziesięciu latach dziadek się wzbogacił, wybudował piękny dom i przyjechał do Polski zabrać babcię. Nie zdążyli wyjechać, bo właśnie wybuchła wojna z Hitlerem. A pod koniec wojny zabili dziadka. Akurat miał się narodzić mój tata, gdy przyjechało dwóch Niemców na rowerach. Dziadek był w partyzantce, ale jak raz odwiedził babcię i spał na łóżku, bo szedł lasem całą noc. Jeden Niemiec stanął przy oknie, a drugi w drzwiach i powiedział do dziadka po niemiecku: – Ręce do góry! – Dziadek się obudził, wstał, podniósł ręce i wyszedł z domu. Aż nagle jak nie złapie Niemca za gardło i łup nim o ścianę. Zdusił go na śmierć. Drugiego nie zdążył, bo drugi Niemiec strzelił i zabił dziadka. Czemu nie zabił babci? Nie wiadomo. Może się ulitował, bo babcia miała w brzuszku mojego tatę, a ciocia Jasia i ciocia Pola były malutkie i strasznie płakały.

Gdyby dziadek przyjechał po babcię trochę wcześniej, to żyłby jeszcze długo, długo, ale w Brazylii, i w Brazylii urodziłby się mój tata, no i ja też urodziłabym się w Brazylii. I wszyscy bylibyśmy Brazylijczykami. I Tadziu, i dziewczynki, i Zenuś.

Zaraz, ale przecież wtedy tata nie spotkałby mamusi, bo przecież on byłby w Brazylii a mamusia w Polsce, więc chyba miałabym inną mamusię, mamusię z Brazylii… Albo nie znałabym taty, boby mnie mamusia urodziła w Polsce, polska mamusia, czyli moja prawdziwa mamusia. Ale wtedy miałabym innego tatę.

A może w ogóle bym się nie urodziła, gdyby Niemiec nie zabił dziadka? By się urodziła jakaś inna dziewczynka zamiast mnie.

A ja?

Gdzie bym wtedy była?

Pamiętam straszną burzę, wszędzie było Jasno od błyskawic, a myśmy z babcią klęczały w środku nocy i modliły się do Pana Boga, żeby oszczędził naszą chatkę. I oszczędził, i nastał słoneczny poranek.

W sadzie, na ziemi, leżało pełno gruszek, co je wicher postrącał z drzew. Leżały jedna obok drugiej, aż pomyślałam, że cała nasza ziemia zrobiona jest z gruszek, soczystych i pachnących. A potem babcia umarła i leżała w trumnie. Wtedy po raz pierwszy zobaczyłam ją wyprostowaną.

Minęły cztery lata, a ja ciągle ją pamiętam, i pamiętam smak i zapach gruszek, leżących w sadzie po burzy.

Kasia gra bez przerwy tę samą melodię. Wydaje się, że już, już ucichnie, gdy znów dźwięczy głośno i jakby na nowo. Może to jest ta melodia, która nie ma początku ani końca, i ciągle gra, i choć nikt jej nie gra, to ona gra się sama i nikt jej nie słyszy, tylko Kasia.

Dziadek był wysoki, a wszystkie jego dzieci, czyli tata i ciocie, tacy maluteńcy. I tylko ja z całej rodziny jestem wysoka. Może wdałam się w dziadka. Może też kiedyś polecę balonem aż do Brazylii?

Kasia gra coraz ciszej i ciszej, już nic nie słychać, już nie gra.

Z trzaskiem zamyka klapę.

Wszyscy w restauracji zaczynają klaskać. Kasia wraca do naszego stołu, a ja jestem bardzo dumna z tego, że jestem przyjaciółką i przybraną siostrzyczką tak wybitnej artystki.

– Podobało ci się? – pyta Kasia.

– Bardzo.

– To była „Noc na Łysej Górze” – mówi i wypija duszkiem ze swojego pucharu różowy napój z roztopionych lodów.

Farbuję na czarno rajstopy. Okazało się, że mamusia miała czarną farbę, i zgodziła się, żebym sobie farbowała i jeszcze dała mi do farbowania rajtuzki Zosi i Krysi, dwie zniszczone pary. Kasia bardzo się spodobała mamusi, bo taka śmiała i umie porozmawiać. Nie to, co ja. Tylko się mamusia dziwiła, czemu Kasia tak głupio się ubiera, jak jakaś cyganicha, ale jeszcze bardziej się zdziwiła, gdy jej powiedziałam, że Kasia chodzi tak ubrana do szkoły. Powiedziałam, że jest córką pani doktor, że jest bardzo bogata i że ten jej strój to najnowsza paryska moda. Do kuchni wpada Tadziu.

– Co gotujesz?

– Czarną zupę – mówię i wyciągam chochlą ociekające na czarno rajstopy. Pokazuję mu. A Zosia, która siedzi i wyżera ze słoika kiszoną kapustę, mówi:

– Marysia gotuje zupę rajtuzową.

– Farbuję rajstopy na czarno – wyjaśniam.

– Po co? – dziwi się Tadziu. – Na pogrzeb się wybierasz?

– Wypluj to, głupi – mówię. – Będą się mniej brudzić.

– Daj pomieszać – prosi.

– Masz, tylko ostrożnie.

Daję mu chochlę. Miesza. Udaje, że próbuje czarnej wody.

– Dobra zupa – mówi – tylko pieprzu za mało. – I majonezu – dodaje Zosia.

– Co ty – mówię. – Majonezu do zupy się nie dodaje.

– A jakby tak kluski w tym ugotować? – proponuje Tadziu. – By czarne kluchy były.

– Ciekawa jestem, kto by je jadł – mówię.

– Ja bym jadł – mówi Tadziu.

– No, akurat.

– A właśnie, że bym jadł. Słoik kleju raz zjadłem, to co to dla mnie czarne kluchy.

– On raz pół glizdy zjadł – mówi Zosia. – Bo myśmy z Krysią miały pięćdziesiąt złotych na cukierki, a on powiedział, że jak mu zapłacimy, to zje glizdę. No to myśmy się zgodziły, ale on zjadł tylko pół. A zabrał nam całe pięćdziesiąt złotych.

– Bo druga połowa mi upadła i w kurzu się wypaciała – odpowiada Tadziu. – To co, z kurzem miałem jeść?

– Fuj – mówię – nie wolno jeść takich świństw.

– To dla mnie pecha – mówi Tadziu. – Ja to bym nawet węża zjadł, ale bym musiał być głodny i za tysiąc złotych, ani złotówki mniej.

– A żabę byś zjadł? – pyta Zosia.

– Za trzysta złotych. A ropuchę za trzysta pięćdziesiąt.

– A krokodyla?

– Krokodyla też, ale za dolary. No i nie od razu, przez tydzień bym jadł.

– A my żeśmy jadły dzisiaj ciastka z kremem i rurki – chwali się Zosia.

1 ... 15 16 17 18 19 20 21 22 23 ... 53 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название