C.K. Dezerterzy
C.K. Dezerterzy читать книгу онлайн
Pe?na dramatyzmu opowie?? o losach ?o?nierzy wcielonych przymusowo do armii austriackiej w latach pierwszej wojny ?wiatowej oparta jest na osobistych prze?yciach autora. Po raz pierwszy opublikowana w 1937 roku, prze?ywa obecnie prawdziwy renesans popularno?ci, wywo?any zapewne filmem, kt?ry cieszy? si? niema?? frekwencj?.
Pi?ciu dezerter?w z c.k. armii, kt?rym przewodzi Polak, przez d?u?szy czas wymyka si? ob?awom, stosuj?c przer??ne fortele, aby zachowa? ?ycie. Pod warstw? anegdotyczn? kryj? si? g??bsze problemy moralne, tak wi?c powie?? Sejdy odznacza si? walorami nie tylko historyczno-poznawczymi.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
W OBOZIE JEŃCÓW WŁOSKICH
Na świecie była wiosna w całej pełni. Z pagórków otaczających baraki kompanii wartowniczej widać było miasto jak na dłoni.
Kania obrał sobie jedno z tych gęsto porośniętych krzakami głogu wzgórz jako miejsce odpoczynku po problematycznych trudach służbowych i codziennie spędzał kilka godzin leżąc w soczystej murawie z książką w ręku.
W dole, u stóp wzgórza, otoczone potrójnym rzędem drutów kolczastych, stały baraki obozu jeńców włoskich, zatrudnionych przy stacji odżywczej i magazynach zapasowych korpusu. Z miejsca obserwacyjnego Kani do obozu było nie więcej jak trzysta metrów i írajter mógł z góry dokładnie podpatrywać nędzną wegetację sennie kręcących się po placu Włochów, którzy każdą wolną od zajęć chwilę spędzali na zarośniętym trawą wale, gdzie wyłuskiwali robactwo z podartych ubrań i bielizny.
Czasami wpadały mu w uszy urywki tęsknych piosenek i wtedy podnosił głowę, zamykał książkę i patrząc w dół przysłuchiwał się uważanie, a kiedy jeniec kończył, wzdychał, kładł się na grzbiecie i gonił rozmarzonym spojrzeniem białe obłoki, przesuwające się po lazurze nieba.
Któregoś dnia, leżąc jak zwykle w trawie, usłyszał w pewnej chwili odgłosy prowadzonej w pobliżu rozmowy w języku włoskim. Nie zdziwiło go to wcale, ponieważ nadzór nad jeńcami był raczej nominalny i bez trudu przełazili oni przez druty okalające obóz. W możliwość ucieczki nie wierzyła ani komenda obozu, ani sami jeńcy. Z miejsca, skąd dochodziły głosy, wiła się w górę chwiejną spiralą wąska smuga dymu.
Kania powstał i ostrożnie podszedł w tamtą stronę.
Przy małym ognisku siedziało dwóch Włochów. Jeden z nich, starszy i obrośnięty, gorąco przedkładał coś towarzyszowi, młodemu, muskularnemu chłopcu, w wyjątkowo całym i czystym mundurze bersagliera. Obok młodszego leżał mały tobołek, sfabrykowany z kawałka koca wojskowego. Na ogniu stał kociołek, w którym coś się gotowało. Kiedy Kania niespodziewanie stanął przed nimi, starszy Włoch zerwał się szybko z ziemi i pobiegł w kierunku obozu, młodszy natomiast wpatrzył się w niego ze zmarszczonymi brwiami i pozostał na miejscu.
Kania wymownie spojrzał na tobołek.
– Willst flüchten? (Chcesz uciekać?)
– Nein – krótko zaprzeczył Włoch. Inteligentny wyraz jego ładnej twarzy podziałał na Kanię ujmująco. Usiadł naprzeciw niego.
– Mówisz po niemiecku dobrze?
– Studiowałem przed wojną w Wiedniu… Kania gwizdnął.
– Aha!… A co studiowałeś?
– Po co pan mnie wypytuje? Niech mnie pan odprowadzi do obozu i niech mnie zatłuką na śmierć. Po co dręczyć pytaniami…
Mówił najczystszą niemczyzną, i ze słów jego przebijała gorycz i rozpacz.
– Nie mam zamiaru odprowadzać cię do obozu – odparł po krótkiej obserwacji Kania. – Nie jestem katem. Nie przeszkodzę ci też w ucieczce.
Włoch szeroko otworzył oczy.
– Naprawdę?
– Naprawdę, mimo że będzie mi przykro widzieć cię za parę dni w kajdanach.
– Mnie nie złapią – twardo przerwał jeniec.
– Złapią cię.
Kania wyjął papierosa i poczęstował Włocha, który przyjął go z wahaniem.
– Na pewno cię złapią. Najwyżej cztery dni mógłbyś się ukrywać. A nie chciałbym być wtedy w twojej skórze. Mówisz po węgiersku? Znasz ten kraj? Co będziesz jadł? I dokąd chcesz uciekać? Do Włoch? Przez fronty? Do Szwajcarii?
Włoch ponuro patrzył się w ogień.
Kania wygodnie się położył na boku i nie patrząc na jeńca mówił:
– Po ucieczce jeńca komenda garnizonu sprowadza do obozu pluton żandarmów celem przeprowadzenia śledztwa. Po pierwszym dniu dochodzeń widziałem wyniki. Widziałem, jak nagi człowiek wyskoczył przez okno z baraku i został zastrzelony jak pies. Widziałem, jak przywiązali drugiego do słupka i zapomnieli na czas odwiązać (przecież to tylko jeniec), i człowiek ten umarł. Słyszałem w nocy takie wycie, jakie wydaje tylko oszalałe z bólu zwierzę, a to wył człowiek, twój rodak. W długi czas po ucieczce jednego wszyscy jego towarzysze, chodzą na palcach, nie na całych stopach. Bije się w pięty drutem owiniętym w gumę. Na cmentarzu widziałem oddzielną kwaterę dla twoich towarzyszy, którzy byli badani przez żandarmerię. Widziałem też, jak przyprowadzili uciekiniera. Widziałem i słyszałem tyle, że, gdybym był jeńcem, nie próbowałbym ucieczki.
Włoch podniósł głowę i ponuro popatrzył Kani w oczy.
– Dlaczego mi pan to mówi?
Kania usiadł i otrzepywał rękaw z piasku.
– Dlatego mówię, żeby cię powstrzymać od popełnienia głupstwa. A poza tym przypuszczam, że masz matkę, a ja wiem, że moja staruszka drży o moje życie i umarłaby na wiadomość o mej śmierci.
– Dziwny z pana człowiek – po krótkim milczeniu powiedział Włoch. – Zamiast mnie przytrzymać, to pan…
– Ten pan do ciebie mówi jak człowiek do człowieka, a nie jak wróg. Jestem Polakiem…
– Ach! Polak…
– …i również studiowałem w Wiedniu.
Po tych słowach Włoch ożywił się.
– Skończyłem Akademię Eksportową. A pan?
– Mów mi ty. Odpowiem ci kiedy indziej. Powiedz mi teraz, dlaczego chciałeś uciec? Jeniec zmarszczył brwi.
– Nie mogłem już dłużej. Nie chcę zwariować.
Rozmowę skończyli o zmierzchu.
Następnego dnia Kania porozumiał się z podoficerem z komendy obozu, który wydzielał jeńców na roboty, i Giuseppe Baldini (tak się nazywał jeniec) został przydzielony do koszar kompanii wartowniczej w charakterze pomocnika magazyniera.
Kania dał mu czystą bieliznę i starał się, jak mógł, ulżyć jego niedoli. Z każdym dniem więcej zbliżali się do siebie i Włoch w krótkim czasie zyskał sobie gorącą sympatię zarówno Kani, jak i całej kompanii.
Dzięki wrodzonemu humorowi i pogodnemu usposobieniu ujął sobie wszystkich tak, że niektórzy podoficerowie wdawali się z nim w rozmowę i częstowali go papierosami.