Mistrz i Malgorzata

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Mistrz i Malgorzata, Булгаков Михаил-- . Жанр: Советская классическая проза. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Mistrz i Malgorzata
Название: Mistrz i Malgorzata
Дата добавления: 15 январь 2020
Количество просмотров: 231
Читать онлайн

Mistrz i Malgorzata читать книгу онлайн

Mistrz i Malgorzata - читать бесплатно онлайн , автор Булгаков Михаил
Michai? Bu?hakow zacz?? pisa? Mistrza i Ma?gorzat? w 1928 roku,uko?czy? w roku 1940, na kilkana?cie dni przed ?mierci?. Ksi??ka ukaza?a si? w druku po 40 latach i rzecz niespotykana - natychmiast sta?a si? ?wiatowym bestsellerem! Do dzisiaj i ?miech, i ?zy towarzysz? lekturze Mistrza i Ma?gorzaty. Bu?hakow opisa? ?wiat sobie wsp??czesny szyderczo i bez lito?ci, nie pozostawiaj?c czytelnikom szczeg?lnej nadziei; na pociech? zostawi? nam obietnic?, ?e "r?kopisy nie p?on?", ?e cz?owiek jest, a mo?e raczej bywa dobry. Nawet szatan w Mistrzu i Ma?gorzacie okazuje si? w ko?cu przyzwoitym facetem. W Polsce powie?? Bu?hakowa niezmiennie cieszy si? ogromnym powodzeniem. W rankingu czytelnik?w i ekspert?w"Rzeczpospolitej" w 1999 roku zosta?a uznana za najwa?niejsz? powie?? XX wieku. Niniejsza edycja ilustrowana jest oryginalnymi gwaszami Iwana Kulika.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 63 64 65 66 67 68 69 70 71 ... 90 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

— Wypij! Wypij! Boisz się? Oni ci pomogą, wierz mi!

Chory wziął kieliszek i wypił to, co w nim było, ale ręka mu zadrżała, kieliszek wypadł z niej i stłukł się u jego stóp.

— To na szczęście, na szczęście — szepnął do Małgorzaty Korowiow. — Proszę popatrzyć, przychodzi do siebie.

Rzeczywiście, spojrzenie chorego było już mniej dzikie, spokojniejsze.

— Ale to ty, Margot? — zapytał księżycowy gość.

— To ja, możesz być tego pewien — odpowiedziała Małgorzata.

— Jeszcze! — polecił Woland.

Kiedy mistrz osuszył drugi kieliszek, jego oczy ożywiły się oprzytomniały.

— Teraz to co innego — mrużąc oczy powiedział Woland — teraz możemy porozmawiać. Kim pan jest?

— Teraz jestem nikim — odparł mistrz i uśmiech wykrzywił mu usta.

— Skąd pan przybywa?

— Z domu udręki. Jestem chory umysłowo — odpowiedział przybysz.

Małgorzata nie mogła znieść tych słów, zapłakała znowu. Potem otarła oczy i powiedziała:

— Straszne słowa! Straszne! On jest mistrzem, messer, musisz o tym wiedzieć! Uzdrów go, on jest tego wart!

— Czy pan wie, z kim pan teraz rozmawia? — zapytał przybysza Woland. — U kogo się pan znajduje?

— Wiem — odpowiedział mistrz. — W domu wariatów moim sąsiadem był ten chłopiec, Iwan Bezdomny. Opowiedział mi o panu.

— Oczywiście, oczywiście — powiedział Woland — miałem przyjemność zetknąć się z tym młodym człowiekiem na Patriarszych Prudach. O mało co mnie samego nie doprowadził do obłędu dowodząc mi, że nie istnieję. Ale pan wierzy, że to rzeczywiście jestem ja?

— Cóż robić, muszę wierzyć — powiedział przybysz — ale, oczywiście, byłbym znacznie spokojniejszy, gdybym mógł uważać pana za wytwór halucynacji. — Tu spostrzegł się i dodał: — O, przepraszam!…

— No cóż, skoro sprawi to, że będzie pan spokojniejszy, to proszę tak uważać — uprzejmie odparł Woland.

— Nie, nie! — mówiła przestraszona Małgorzata i potrząsała mistrza za ramią. — Opamiętaj się! Stanąłeś naprawdę przed nim!

Kocur i teraz się wtrącił:

— Za to ja wyglądam, jak gdybym się przywidział. Proszę zwrócić uwagą na mój profil w świetle księżyca — wlazł w słup księżycowego światła i chciał coś jeszcze dodać, ale poproszono go, żeby się zamknął, więc odparł: — Dobrze, dobrze, mogę milczeć! Będę milczącą halucynacją — i zamilkł.

— Proszę powiedzieć, dlaczego Małgorzata nazywa pana mistrzem? — zapytał Woland. Mistrz uśmiechnął się i powiedział:

— To słabostka, którą należy jej wybaczyć. Małgorzata ma zbyt wysokie mniemanie o powieści, którą napisałem.

— O czym była ta powieść?

— O Poncjuszu Piłacie.

I oto znowu zachwiały się, rozedrgały języczki świec, zadzwoniła zastawa na stole — Woland roześmiał się grobowo, ale śmiech ten nikogo nie przestraszył ani nie zdumiał. Behemot nie wiadomo dlaczego zaczął bić brawo.

— O czym? O czym? O kim? — przestając się śmiać powiedział Woland. — To wstrząsające! To niesłychane! Proszę mi ją dać, chciałbym ją zobaczyć — i wyciągnął nadstawioną dłoń.

— Niestety, nie mogę tego zrobić — odparł mistrz — spaliłem ją w piecu.

— Przepraszam, nie mogę w to uwierzyć — odpowiedział Woland — to niemożliwe, rękopisy nie płoną — odwrócił się do Behemota i powiedział: — Ano, Behemocie, daj no tu tę powieść.

Kot momentalnie zerwał się z krzesła i wszyscy zobaczyli, że siedział na grubym pliku maszynopisów. Egzemplarz, który leżał na wierzchu, kocur z ukłonem podał Wolandowi. Małgorzata zadrżała, była znów zdenerwowana do łez, krzyknęła:

— To twój rękopis!

Woland wziął do ręki podany mu egzemplarz, odwrócił go, odłożył i w milczeniu, bez uśmiechu, zapatrzył się na mistrza. Ale mistrz, nie wiadomo dlaczego, posmutniał, zaczął się niepokoić, wstał z krzesła, załamał ręce i zwracając się do dalekiego księżyca zaczął mamrotać dygocąc:

— I w nocy, i przy księżycu nie zaznam spokoju!… Czemuż, nie pozostawiono mnie w spokoju? O, bogowie, o, bogowie moi!…

Małgorzata wczepiła się w szpitalny szlafrok, przytuliła się do mistrza i także zaczęła mamrotać, smutna, zalana łzami:

— Boże, dlaczego nie pomaga ci lekarstwo?

— To nic, to nic, to nic — szeptał Korowiow uwijając się wokół mistrza — to nic, to nic… Jeszcze kieliszeczek, a ja też dla towarzystwa…

I kieliszeczek zagrał, rozbłysnął w świetle księżyca i kieliszeczek ten pomógł. Posadzono mistrza z powrotem na krześle, twarz chorego uspokoiła się.

— No, Małgorzato — znowu włączył się do rozmowy Woland — niech więc pani powie, czego pani pragnie?

Oczy Małgorzaty rozbłysły, błagalnie zwróciła się do Wolanda:

— Pozwólcie mi szepnąć mu parę słów.

Woland skinął głową, a Małgorzata przypadła mistrzowi do ucha i coś szeptała. Usłyszano odpowiedź mistrza:

— Nie, za późno. Niczego już nie chcę od życia, prócz tego jednego — chcę widzieć ciebie. Ale radzę ci jeszcze raz — opuść mnie, ze mną zginiesz.

— Nie, nie zostawię cię — odparła Małgorzata i zwróciła się do Wolanda. — Proszę, żebyśmy znów się znaleźli w suterenie przy zaułku Arbackim, żeby znowu paliła się lampa i żeby wszystko było jak dawniej.

Tu mistrz się zaśmiał i ujmując od dawna już potarganą głowę Małgorzaty powiedział:

— Ach, messer, niech pan nie słucha tej biednej kobiety! W owej suterenie już od dawna mieszka kto inny, a w ogóle to się nie zdarza, żeby cokolwiek znowu było tak, jak już było. — Przytknął policzek do głowy swej ukochanej, objął Małgorzatę i zaczął mruczeć: — Biedna… biedna…

— Nie zdarza się, powiada pan? — powiedział Woland — To prawda. Ale my jednak spróbujemy. — I zawołał: — Asasello!

I zaraz zwalił się z sufitu na podłogę ogłupiały, bliski obłędu obywatel w samej bieliźnie, ale nie wiedzieć czemu z walizka w dłoni i w kaszkiecie. Trząsł się i kucał ze strachu.

— Mogarycz? — zapytał Asasello tego, który spadł im z nieba.

— Alojzy Mogarycz — drżąc odpowiedział mu tamten.

— To ty po przeczytaniu artykułu Łatuńskiego o powieści tego człowieka napisałeś na niego donos? — zapytał Asasello.

Świeżo przybyły obywatel zsiniał i zalał się łzami skruchy.

— Chciałeś zająć jego mieszkanie? — Najserdeczniej, jak umiał, powiedział przez nos Asasello.

— Wstawiłem wannę… — szczękając zębami darł się Mogarycz i z przerażenia zaczął bredzić od rzeczy: — Samo pobielenie… sam ton…

— To bardzo dobrze, że wstawiłeś wannę — powiedział z aprobatą Asasello — on powinien zażywać kąpieli. — I wrzasnął: — Won!

Mogarycza przekręciło do góry nogami i wyniosło z sypialni Wolanda przez otwarte okno.

Mistrz wytrzeszczył oczy, szeptał:

— To jest chyba jeszcze lepsze od tego, o czym opowiadał Iwan! — Rozglądał się, głęboko wstrząśnięty, wreszcie zwrócił się do kota: — Przepraszam, czy to ty… Czy to pan… — zająknął się nie wiedząc, jak powinien się zwracać do kocura. — Czy to pan jest tym kotem, który wsiadał do tramwaju?

— Ja — przytaknął kot, który czuł się pochlebiony, i dodał: — Miło mi usłyszeć, że się pan tak uprzejmie zwraca do kota. Nie wiadomo dlaczego, wszyscy mówią do kotów “ty”, choć jako żywo żaden kot nigdy z nikim nie pił bruderszaftu.

— Wydaje mi się, że niezupełnie jest pan kotem — niepewnie odparł na to mistrz. — Tak czy owak zaczną mnie szukać w szpitalu — nieśmiało dodał zwracając się do Wolanda.

— Dlaczego mieliby szukać! — uspokoił go Korowiow i w rękach Korowiowa znalazły się jakieś papiery, jakieś księgi: — Pańska historia choroby?

— Tak…

Korowiow cisnął historię choroby do kominka.

— A to jest księga meldunkowa pańskiego przedsiębiorcy budowlanego?

— Ta — ak…

— Zobaczymy, kto tu jest zameldowany? Alojzy Mogarycz? — Korowiow dmuchnął na stronicę księgi meldunkowej. — Raz — dwa i już go nie ma i nigdy, proszę zwrócić na to uwagę, nigdy nie było. A gdyby się ten pański przedsiębiorca zdziwił, to niech mu pan powie, że mu się ten Alojzy przyśnił. Mogarycz? Co znowu za Mogarycz? Żaden Mogarycz nigdy nie istniał! — I zasznurowana księga ulotniła się z rak Korowiowa. — I księga jest już w biurku przedsiębiorcy budowlanego. A oto pani skarb, Małgorzato Nikołajewna. — I Korowiow wręczył Małgorzacie wielki brulion z nadpalonymi brzegami, zasuszoną różę, zdjęcie i książeczkę oszczędnościową, tę ostatnią ze szczególną troskliwością. — Dziesięć tysięcy, które była pani uprzejma wpłacić, Małgorzato Nikołajewna. Cudzego nam nie trzeba.

1 ... 63 64 65 66 67 68 69 70 71 ... 90 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название