Mistrz i Malgorzata

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Mistrz i Malgorzata, Булгаков Михаил-- . Жанр: Советская классическая проза. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Mistrz i Malgorzata
Название: Mistrz i Malgorzata
Дата добавления: 15 январь 2020
Количество просмотров: 231
Читать онлайн

Mistrz i Malgorzata читать книгу онлайн

Mistrz i Malgorzata - читать бесплатно онлайн , автор Булгаков Михаил
Michai? Bu?hakow zacz?? pisa? Mistrza i Ma?gorzat? w 1928 roku,uko?czy? w roku 1940, na kilkana?cie dni przed ?mierci?. Ksi??ka ukaza?a si? w druku po 40 latach i rzecz niespotykana - natychmiast sta?a si? ?wiatowym bestsellerem! Do dzisiaj i ?miech, i ?zy towarzysz? lekturze Mistrza i Ma?gorzaty. Bu?hakow opisa? ?wiat sobie wsp??czesny szyderczo i bez lito?ci, nie pozostawiaj?c czytelnikom szczeg?lnej nadziei; na pociech? zostawi? nam obietnic?, ?e "r?kopisy nie p?on?", ?e cz?owiek jest, a mo?e raczej bywa dobry. Nawet szatan w Mistrzu i Ma?gorzacie okazuje si? w ko?cu przyzwoitym facetem. W Polsce powie?? Bu?hakowa niezmiennie cieszy si? ogromnym powodzeniem. W rankingu czytelnik?w i ekspert?w"Rzeczpospolitej" w 1999 roku zosta?a uznana za najwa?niejsz? powie?? XX wieku. Niniejsza edycja ilustrowana jest oryginalnymi gwaszami Iwana Kulika.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 64 65 66 67 68 69 70 71 72 ... 90 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

— Prędzej mi łapy uschną, niż sięgnę po cudze — nadął się i wrzasnął kocur, który tańczył na walizce, starając się upchać w niej wszystkie egzemplarze nieszczęsnej powieści.

— A oto i pani dokumencik — ciągnął Korowiow podając Małgorzacie dokument, a potem zwracając się do Wolanda zameldował z szacunkiem: — Już wszystko, messer!

— Nie, to jeszcze nie wszystko — odparł odrywając się od globusa Woland — mia donna droga, dokąd pani rozkaże odesłać jej świtę? Mnie ona nie jest potrzebna.

I natychmiast przez otwarte drzwi wbiegła Natasza. Zawołała do Małgorzaty:

– Życzę pani dużo szczęścia, Małgorzato Nikołajewna! — Skinęła mistrzowi głową i znowu zwróciła się do Małgorzaty: — Ja przecież doskonale wiedziałam, dokąd pani chodzi.

— Służące wiedzą wszystko — znacząco wznosząc łapę zauważył kot. — Jest błędem sądzić, że są ślepe.

— Czego chcesz, Natasza? — zapytała Małgorzata. — Wracaj do willi.

— Małgorzato Nikołajewna, złociutka — błagalnie zaczęła Natasza i padła na kolana. — Niech pani ich uprosi — wskazała oczyma Wolanda — niech mnie zatrzymają jako wiedźmę. Monsieur Jacques oświadczył mi się wczoraj na balu. — Natasza rozwarła zaciśniętą pięść i pokazała jakieś złote monety.

Małgorzata spojrzała pytająco na Wolanda. Woland skinął głową. Wówczas Natasza rzuciła się Małgorzacie na szyję, głośno ją pocałowała i z okrzykiem triumfu wyleciała przez okno.

Zastąpił ją Mikołaj Iwanowicz. Przybrał znowu swoją ludzką postać, był jednak niezmiernie ponury, a nawet chyba zirytowany.

— O, tego to zwolnię ze szczególną przyjemnością — powiedział Woland patrząc z odrazą na lokatora z parteru — z wyjątkową przyjemnością, bo takich nam tu nie trzeba.

— Bardzo proszę o wydanie mi zaświadczenia — tocząc dzikim wzrokiem powiedział z wielkim naciskiem Mikołaj Iwanowicz — zaświadczenia, gdzie spędziłem dzisiejszą noc.

— W celu okazania komu? — surowo zapytał kocu r.

— W celu okazania żonie — stanowczo powiedział Mikołaj Iwanowicz.

— Zazwyczaj nie wydajemy zaświadczeń — powiedział kot i nadął się — ale dla pana zrobimy chyba wyjątek.

I Mikołaj Iwanowicz ani się obejrzał, a już goła Helia siedziała przy maszynie, a kot dyktował jej:

— Zaświadcza się niniejszym, że okaziciel niniejszego zaświadczenia, Mikołaj Iwanowicz, spędził wyżej wymienioną noc na balu u szatana, gdzie został zaangażowany jako środek lokomocji… otwórz, Helia, nawias, a w nawiasie napisz “wieprz”. Podpisano — Behemot.

— A data? — pisnął były wieprz.

— Dat nie wpisujemy, z datą dokument byłby nieważny — powiedział kot składając niedbały podpis. Potem wyjął skądś pieczątkę, chuchnął na nią urzędowo, odbił na papierze słowo “zapłacono” i wręczył ów papier lokatorowi z parteru. Po czym lokator z parteru zniknął bez śladu, a na jego miejscu zjawił się nowy nieoczekiwany gość.

— A to znów kto? — z obrzydzeniem zapytał Woland, dłonią osłaniając się przed blaskiem świec.

Warionucha zwiesił głowę, westchnął i cicho powiedział:

— Zwolnijcie mnie, nie mogę być wampirem. Przecież myśmy z Helia wtedy o mało co nie wyprawili Rimskiego na tamten świat. A ja nie jestem krwiożerczy. Wypuśćcie mnie!

— Co to znowu za brednie? — marszcząc czoło powiedział Woland. — Jaki Rimski? Co to znowu za bzdura?

— Proszę się nie denerwować, messer — odezwał się Asasello i zwrócił się do Warionuchy: — Przez telefon nie należy nikomu ubliżać. Przez telefon nie należy kłamać. Zrozumiano? Nie będziesz tego więcej robił?

Warionusze z radości zamąciło się w głowie, twarz mu się rozpromieniła i, ogłupiały, zaczął mamrotać:

— Jak Boga ko… to jest, chciałem powiedzieć… Wasza Wyso… zaraz po obiedzie… — Warionucha przyciskał dłonie do piersi i patrzył na Asasella błagalnie.

— Dobra. Do domu! — powiedział Asasello i Warionucha rozpłynął się.

— Teraz zostawcie mnie z nimi samego — polecił Woland wskazując na mistrza i Małgorzatę.

Polecenie Wolanda zostało wykonane błyskawicznie. Po chwili milczenia Woland zwrócił się do mistrza:

— A zatem — do sutereny na Arbacie? A pańska powieść? A Piłat?

— Znienawidziłem tę powieść — odparł mistrz.

— Błagam cię — żałośnie prosiła Małgorzata — nie mów tak. Dlaczego się nade mną znęcasz? Przecież wiesz, że w tę książkę włożyłam całe swoje życie. — I zwracając się do Wolanda dodała: — Niech pan go nie słucha, messer.

— Ale o czymś przecież trzeba pisać? — mówił Woland. — Jeśli pan skończył z tym procuratorem, to niech pan się zabierze chociażby do takiego Alojzego.

Mistrz uśmiechnął się.

— To niezbyt interesujące.

— Więc co panu wypełni życie?

Małgorzata oderwała się od mistrza i z wielkim żarem zaczęła mówić:

— Zrobiłam wszystko, co mogłam, podsuwałam mu najbardziej porywające projekty. Ale on na nic się nie zgadza.

— Ja wiem, o czym mu pani szeptała — zaprotestował Woland — ale to wcale nie jest najbardziej porywające. A ja panu powiem — z uśmiechem zwrócił się do mistrza — że pańska powieść jeszcze sprawi panu niejedną niespodziankę.

— To bardzo smutne — odpowiedział mistrz.

— Nie, to nie jest smutne — powiedział Woland — nie ma w tym niczego strasznego. No cóż, Małgorzato Nikołajewna, wszystko zostało wykonane. Czy może mi pani coś zarzucić?

— Ależ skądże, messer!

— Więc niechże to pani przyjmie ode mnie na pamiątkę — powiedział Woland i wyjął spod poduszki niewielką ozdobioną diamentami złotą podkówkę.

— Nie, nie, nie, z jakiej racji?

— Szuka pani zwady ze mną? — zapytał Woland i uśmiechnął się.

Ponieważ płaszcz nie miał kieszeni, Małgorzata położyła podkówkę na serwetce, którą następnie zawiązała w węzełek. I w tym momencie doznała olśnienia. Spojrzała w okno, za którym świecił księżyc, i po wiedziała:

— Czegoś tu nie rozumiem… co to właściwie jest — ciągle północ i północ, a przecież już dawno powinien nadejść świt?

– Świąteczną północ miło jest zatrzymać nieco dłużej — odpowiedział Woland. — No, to życzę szczęścia wam obojgu!

Małgorzata modlitewnie wyciągnęła obie dłonie do Wolanda, ale nie ośmieliła się doń zbliżyć i tylko zawołała cicho:

– Żegnaj! Żegnaj, messer!

— Do zobaczenia — powiedział Woland.

Małgorzata w czarnym płaszczu, a mistrz w szpitalnym szlafroku wyszli na korytarz mieszkania po jubilerowej. W korytarzu paliła się świeca i oczekiwała ich tam świta Wolanda. Kiedy wyszli z korytarza, Helia niosła walizkę, w której była powieść i cały skarb Małgorzaty, kot zaś pomagał Helii.

Przy drzwiach wejściowych Korowiow skłonił się i zniknął, a reszta wyszła odprowadzać na schody. Klatka schodowa była pusta. Kiedy mijali podest drugiego piętra, coś miękko stuknęło o podłogę, ale nikt nie zwrócił na to uwagi. Przy samych drzwiach, już na dole, Asasello dmuchnął w górę i skoro tylko weszli na podwórze, na które nie zaglądał księżyc, zobaczyli stojący przy samym wyjściu z klatki schodowej czarny samochód z wygaszonymi światłami. Na przedniej szybie niewyraźnie rysowała się sylwetka gawrona.

Kiedy mieli już wsiadać do samochodu, przerażona Małgorzata krzyknęła cicho:

— O Boże, zgubiłam podkowę!

— Wsiadajcie do samochodu — powiedział Asasello — i poczekajcie na mnie. Zaraz wrócę, muszę tylko zobaczyć, co się właściwie stało. — I zawrócił.

A stało się, co następuje: na jakiś czas przed tym, nim mistrz i Małgorzata oraz całe towarzystwo wyszli z mieszkania numer pięćdziesiąt, z mieszkania pod czterdziestym ósmym, które znajdowało się piętro niżej w tym samym pionie, wyszła na schody wychudła kobieta z bańką i z torbą. Była to ta właśnie Annuszka, która w środę na nieszczęście Berlioza rozlała przy turnikiecie olej słonecznikowy.

Nikt nie wiedział i z pewnością nikt się nigdy nie dowie, czym się zajmowała w Moskwie ta kobieta i z czego żyła. Wiedziano o niej tyle tylko, że codziennie można ją było spotkać z bańką — albo i z bańką, i z torbą — albo w mydłami, albo na targu, albo pod bramą, albo na schodach, najczęściej jednak w kuchni mieszkania pod czterdziestym ósmym, w którym zamieszkiwała owa Annuszka. Poza tym wszyscy przede wszystkim wiedzieli, że gdziekolwiek się znajdowała, gdziekolwiek się pojawiała, tam natychmiast wybuchał dziki skandal; możemy jeszcze dodać, że była ona powszechnie znana również jako “Gangrena”.

1 ... 64 65 66 67 68 69 70 71 72 ... 90 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название