-->

Mistrz i Malgorzata

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Mistrz i Malgorzata, Булгаков Михаил-- . Жанр: Советская классическая проза. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Mistrz i Malgorzata
Название: Mistrz i Malgorzata
Дата добавления: 15 январь 2020
Количество просмотров: 229
Читать онлайн

Mistrz i Malgorzata читать книгу онлайн

Mistrz i Malgorzata - читать бесплатно онлайн , автор Булгаков Михаил
Michai? Bu?hakow zacz?? pisa? Mistrza i Ma?gorzat? w 1928 roku,uko?czy? w roku 1940, na kilkana?cie dni przed ?mierci?. Ksi??ka ukaza?a si? w druku po 40 latach i rzecz niespotykana - natychmiast sta?a si? ?wiatowym bestsellerem! Do dzisiaj i ?miech, i ?zy towarzysz? lekturze Mistrza i Ma?gorzaty. Bu?hakow opisa? ?wiat sobie wsp??czesny szyderczo i bez lito?ci, nie pozostawiaj?c czytelnikom szczeg?lnej nadziei; na pociech? zostawi? nam obietnic?, ?e "r?kopisy nie p?on?", ?e cz?owiek jest, a mo?e raczej bywa dobry. Nawet szatan w Mistrzu i Ma?gorzacie okazuje si? w ko?cu przyzwoitym facetem. W Polsce powie?? Bu?hakowa niezmiennie cieszy si? ogromnym powodzeniem. W rankingu czytelnik?w i ekspert?w"Rzeczpospolitej" w 1999 roku zosta?a uznana za najwa?niejsz? powie?? XX wieku. Niniejsza edycja ilustrowana jest oryginalnymi gwaszami Iwana Kulika.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 59 60 61 62 63 64 65 66 67 ... 90 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

— Kto to jest, ta… zielona? — machinalnie spytała Małgorzata.

— Nader czarująca i ogromnie solidna dama — szeptał Korowiow — polecam ją twojej uwadze — to signora Tofana. Była niezmiernie popularna wśród młodych, uroczych neapolitanek, a także mieszkanek Palermo, zwłaszcza tych, którym znudzili się ich mężowie. Przecież zdarza się tak, królowo, że żona ma dość męża…

— Tak — głucho odparła Małgorzata, uśmiechając się jednocześnie do dwóch wyfraczonych, którzy skłonili się przed nią po kolei, całując jej kolano i dłoń.

— A zatem — Korowiow potrafił szeptać do Małgorzaty, zarazem głośno wykrzykując do kogoś: — Książę! Kieliszeczek szampana? Jestem zachwycony!… Tak więc signora Tofana wczuwała się w sytuację tych biednych kobiet i sprzedawała im jakowąś wodę we flaszeczkach. Żona wlewała tę wodę mężowi do zupy, mąż to spożywał, pięknie dziękował i czuł się znakomicie. Co prawda po paru godzinach zaczynał mieć ogromne pragnienie, potem kładł się do łóżka i nie mijał dzień, a piękna neapolitamka, która podała swemu mężowi tak znakomitą zupę, była już wolna jak wiosenny wiatr.

— A cóż to ona ma na nodze? — pytała Małgorzata, nieustannie podając rękę gościom, którzy wyprzedzili kuśtykającą signorę Tofanę. — I do czego służy ta zieleń na szyi? Ma zwiędłą szyję?

— Jakże się cieszę, mon prince! — wołał Korowiow szepcąc jednocześnie do Małgorzaty: — Szyja jest w porządku, ale signorę spotkała w więzieniu pewna nieprzyjemność. Na nodze ma ona, królowo, bucik hiszpański, a ta szarfa pochodzi stąd, że strażnicy więzienni dowiedziawszy się, że około pięciuset zbyt pochopnie wybranych mężów opuściło na wieki Neapol i Palermo, tak się zdenerwowali, że udusili signorę Tofanę w jej celi.

— Jakże jestem szczęśliwa, o szlachetna królowo, że spotkał mnie ten wielki zaszczyt… — szeptała Tofana, jak to czynią mniszki, usiłując jednocześnie przyklęknąć, w czym przeszkadzał jej but hiszpański. Korowiow i Behemot pomogli signorze podnieść się.

— Bardzo mi miło — odpowiedziała jej Małgorzata jednocześnie podając dłoń innym.

Po schodach płynął na górę cały potok. Małgorzata nie mogła już widzieć, co się dzieje w kordegardzie. Machinalnie podnosiła i opuszczała rękę, monotonnie uśmiechała się do gości. Na podeście panował już zgiełk, z opuszczonych przez Małgorzatę sal balowych jak szum morza napływała muzyka.

— A to nieciekawa postać — Korowiow nie szeptał już, mówił głośno wiedząc, że wśród zgiełku wielu głosów nikt go teraz nie usłyszy. — Uwielbia bale, stale marzy o tym, żeby się poskarżyć na swoją chusteczkę.

Spojrzenie Małgorzaty wyłowiło wśród wchodzących na górę tę, którą wskazywał jej Korowiow. Była to młoda, dwudziestoletnia kobieta, niezwykle pięknie zbudowana, ale oczy miała natarczywe i niespokojne.

— Co to za chusteczka? — zapytała Małgorzata.

— Przydzielono do niej pokojówkę — wyjaśniał Korowiow — i ta pokojówka od trzydziestu lat kładzie jej w nocy na stoliku koło łóżka chustkę do nosa. Kiedy się obudzi, chustka już tam leży. Paliła ją już w piecu, topiła w rzece, ale to nic nie pomogło.

— Co to za chusteczka? — szeptała Małgorzata podnosząc i opuszczając rękę.

— Z granatową obwódką. Rzecz w tym, że kiedy pracowała w kawiarni, właściciel pewnego razu zawołał ją do piwnicy, a w dziewięć miesięcy później urodziła chłopczyka, wyniosła go do lasu i wcisnęła mu do ust chusteczkę, a potem zakopała. Przed sądem mówiła, że nie miałaby mu co dać jeść.

— A gdzież ów właściciel kawiarni? — zapytała Małgorzata.

— Królowo — zaskrzypiał nagle z dołu kocur — pozwól, że cię zapytam, co tu ma do rzeczy właściciel kawiarni? Przecież to nie on dusił w lesie to niemowlę!

Natarczywe, posępne oczy znalazły się przed Małgorzatą.

— Jestem szczęśliwa, królowo i pani, że zostałam zaproszona na wielki bal pełni księżyca!

— A ja cieszę się, że panią widzę — odpowiedziała jej Małgorzata. — Bardzo się cieszę. Czy lubi pani szampana?

— Co pani robi, królowo? — rozpaczliwie, lecz bezgłośnie krzyknął do ucha Małgorzaty Korowiow. — Zrobi się zator.

— Lubię — błagalnie powiedziała kobieta i nagle zaczęła bezmyślnie powtarzać: — Frieda, Frieda, Frieda! O, królowo, ja jestem Frieda!

— Niech się więc pani dzisiaj upije, Friedo, i niech pani o niczym nie myśli — powiedziała Małgorzata.

Frieda wyciągnęła do niej obie ręce, ale Korowiow i Behemot nader zręcznie uchwycili ją pod ramiona i Frieda zgubiła się w tłumie.

Z dołu rwała rzeka. Jej źródło — ów ogromny kominek — stale ją zasilało. Minęła tak godzina, zaczęła się druga godzina. Małgorzata zauważyła, że jej łańcuch staje się cięższy niż dotychczas. Silny ból, jakby od ukłucia igłą, przeszył jej prawe ramię i Małgorzata zacisnąwszy zęby oparła łokieć o postument. Z sali za jej plecami dobiegały teraz jakieś szelesty, jak gdyby bicie skrzydeł o ścianę, było oczywiste, że tańczą tam nieprzeliczone zastępy gości, i wydawało się Małgorzacie, że rytmicznie pulsuje nawet masywna, marmurowa, mozaikowa i kryształowa posadzka owej przedziwnej sali.

Ani cezar Gajus Kaligula, ani Messalina nie zainteresowali już Małgorzaty, podobnie jak nie wzbudził jej zainteresowania żaden z królów, książąt, kawalerów, samobójców, wisielców, dozorców więziennych i szulerów, katów, konfidentów i zdrajców, tajniaków, deprawatorów, żadna z trucicielek ani rajfurek. Imiona ich wszystkich poplątały jej się w głowie, twarze ich zlały się w jedną olbrzymią masę i tylko jedna twarz uporczywie trwała w jej pamięci — okolona prawdziwie płomienną brodą twarz Maluty Skuratowa. Nogi uginały się pod Małgorzatą, nieustannie bała się, że się rozpłacze. Najwięcej cierpień przyczyniało jej prawe kolano, w które ją całowano. Spuchło, skóra na nim posiniała, choć dłoń Nataszy kilkakrotnie pojawiała się przy nim z gąbka i przecierała je czymś pachnącym. Pod koniec trzeciej godziny Małgorzata spojrzała na dół oczyma, w których nie było już nadziei, i zadrżała z radości — tłum gości rzedł.

W sekundę później Małgorzata nie rozumiejąc, jak to się stało, znalazła się znowu w komnacie, w której był basen, zapłakała, tak bardzo bolała ją ręka i noga, i upadła wprost na posadzkę. Ale Helia i Natasza wśród pocieszeń znów ją zaciągnęły pod krwawy prysznic, znów wymasowały jej ciało i Małgorzata znowu ożyła.

— Jeszcze, jeszcze, królowo Margot — szeptał Korowiow, który znalazł się obok niej — trzeba oblecieć sale, aby czcigodni goście nie czuli się zaniedbywani.

I Małgorzata znowu wyleciała z komnaty, w której był basen. Na estradzie za tulipanami, tam gdzie grała orkiestra króla walca, biesił się teraz małpi jazzband. Wielki, o kosmatych bokobrodach goryl trzymał w ręku trąbkę i dyrygował, podtańcowując ociężale. Orangutany zasiadły szeregiem, dęły w błyszczące trąbki. Na ich grzbietach zasiadły na oklep wesele szympansy z harmoniami. Dwa pawiany płaszczowe o grzywach podobnych grzywom lwów grały na fortepianach, lecz fortepianów tych nie było słychać wśród grzmotów, popiskiwań i uderzeń saksofonów, skrzypiec i bębnów w łapach gibbonów, mandryli i koczkodanów. Na zwierciadlanej posadzce nieprzebrane mnóstwo sczepionych ze sobą par wirując w jednym kierunku, zadziwiając zręcznością i gracją ruchów sunęło jak mur, który zamierza zmieść wszystko, cokolwiek znajdzie się na jego drodze. Żywe atłasowe motyle nurkowały nad tańczącymi zastępami, z plafonów sypały się kwiaty. Kiedy przygasło światło elektryczne, w kapitelach kolumn rozjarzały się miriady robaczków świętojańskich, w powietrzu pływały błędne ogniki bagienne.

Potem Małgorzata znalazła się w okolonym kolumnadą basenie potwornych rozmiarów. Gigantyczny czarny Neptun wyrzucał z paszczy szeroki różowy strumień. Nad basenem unosiła się odurzająca woń szampana. Panowała tu niewymuszona wesołość. Damy wśród śmiechów oddawały torebki do potrzymania swoim kawalerom albo Murzynom biegającym z prześcieradłami w dłoniach i z krzykiem skakały strzałką do basenu. Pieniste słupy szampana strzelały ku górze. Kryształowe dno basenu podświetlone od dołu jarzyło się przebijającym przez warstwy wina światłem i widać było w tym winie srebrzyste ciała pływających. Kobiety wyskakiwały z basenu pijaniuteńkie. Pod kolumnami dzwoniły śmiechy, huczały jak jazz.

1 ... 59 60 61 62 63 64 65 66 67 ... 90 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название