Stawka Wi?ksza Ni? ?ycie Tom – II
Stawka Wi?ksza Ni? ?ycie Tom – II читать книгу онлайн
Andrzej Zbych to pseudonim autorskiego duetu, kt?ry przeszed? do historii, tworz?c „Stawk? wi?ksz? ni? ?ycie”.
O bohaterskich przygodach wojennych oficera polskiego wywiadu, dzia?aj?cego pod kryptonimem J-23. Przystojny Polak, w twarzowym mundurze oficera Abwehry, wygrywa II wojn? ?wiatow?! Wykrada najg??bsze tajemnice Rzeszy, ujawnia plany najwa?niejszych operacji wroga, kpi z wysi?k?w niemieckiego kontrwywiadu, o?miesza starania gestapo. W trudnej, niebezpiecznej s?u?bie pos?uguje si? przebieg?o?ci?, wdzi?kiem wobec dam, czujny okiem, mocnymi pi??ciami i ci?tym s?owem. Wkr?tce awansuje do stopnia kapitana, a nawet odznaczony zostaje niemieckim ?elaznym Krzy?em.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– Willmann – warknął Wormitz – chciał się zasłużyć już przed kapitulacją. Zamknął nas jak szczury w gmachu gestapo. Czy nie wie pan przypadkiem, który z jego oficerów dowodził tą ostatnią akcją generała?
– Sądzi pan, że to teraz ważne? – odpowiedział pytaniem Kloss.
Czy mogą wiedzieć? – myślał. Przypuszczał, że wiedzą.
– Ważne, nieważne – szepnął tamten – warto ustalić.
– Nie zajmujmy się drobiazgami. Otóż ci oficerowie zamierzają wydać Amerykanom gruppenfuehrera Wolfa. – Kloss sądził, że jego słowa wywołają jakieś wrażenie, ale na twarzach czterech gestapowców pojawił się niemal jednocześnie ten sam ironiczny uśmiech.
– Niech go najpierw znajdą – mruknął Ohlers. Wormitz zgromił go natychmiast wzrokiem.
– Dlaczego przychodzi pan z tym do nas? – zapytał Klossa.
Kloss miał przygotowaną odpowiedź.
– Z dwóch powodów. Byliście panowie najbliższymi współpracownikami gruppenfuehrera i tylko wy możecie mu pomóc.
– Taki pan jest pewien, że wiemy, gdzie ukrywa się Wolf? – zapytał Ohlers. Na jego twarzy znowu pojawił się ten sam uśmiech.
– Jeśli jest w obozie, wiecie – powiedział Kloss. – Istnieje niebezpieczeństwo, że Willmann go znajdzie. Prędzej czy później albo on, albo Amerykanie ustalą, kto jest Wolfem. Dlatego też ucieczka wydaje się jedynym rozwiązaniem. Wy możecie uciekać także.
– Ucieczka – roześmiał się Wormitz. – Pan chyba oszalał! Brama jest strzeżona dniem i nocą, odrutowali cały obóz.
– Nie przychodziłbym do panów – ciągnął Kloss – gdybym nie miał pewności, że ucieczka jest możliwa. Zaraz wyjaśnię. Jednego z moich żołnierzy przydzielono do pracy w kotłowni. Wsyp koksu jest już poza ogrodzeniem. Rozumiecie? Wystarczy odrzucić tonę koksu, wspiąć się około trzydziestu metrów i jest się na wolności. Dosyć stromo, ale są haki i jest o co zaczepić linę. Wczoraj byłem w mieście – dodał.
Musiał ich przekonać; sądził, że jeśli uwierzą, iż ucieczka jest możliwa, zawiadomią Wolfa i wtedy Wolf razem z nimi zjawi się o oznaczonej porze w kotłowni. Plan wydawał się niezwykle prosty i z szansami powodzenia. Przecież ci czterej też nie mogli się spodziewać, że Amerykanie ich wypuszczą. Nawet jeśli żadnego z nich nie można było obciążyć zbrodniami Wolfa, każdy miał dosyć własnych grzechów na sumieniu.
Milczeli. Rozważali propozycję Klossa. Przyglądał się ich twarzom, próbując cokolwiek z nich wyczytać. W ciągu wielu lat nauczyli się ukrywać myśli. Na twarzy Wormitza nie drgnął ani jeden muskuł.
– No cóż – powiedział. – A jakie są szansę tej ucieczki, jeśli panu zaufamy, panie Kloss?
– Duże – stwierdził kapitan. – Mówiłem, że byłem w mieście. W mieszkaniu moich przyjaciół będą nas czekać cywilne ubrania i jakieś papiery. Możemy tam przesiedzieć kilka dni, a potem…
Przyglądali mu się dość nieufnie.
– Dlaczego pan to robi? – rzucił Ohlers. – Dlaczego nie ratuje pan własnej skóry? Po co pan wrócił, jeśli już pan wyszedł z obozu?
I na to pytanie miał przygotowaną odpowiedź.
– Mnie nie grozi żadne niebezpieczeństwo – stwierdził – denerwują mnie te świnie, które w ciągu dwóch dni zmieniły front, podlizują się Amerykanom, gotowe lizać im buty za paczkę papierosów lub tabliczkę czekolady.
Ohlers wzruszył ramionami.
– Tak – mruknął – nikt nie chce obrywać po mordzie.
– Powiem wam coś więcej – ciągnął Kloss. Postanowił teraz być „szczery". – Pytaliście, który oficer wykonał ostatni rozkaz generała Willmanna. To byłem ja…
– Co? – teraz zareagował Fahrenwirst. – Ty świnio!
– Spokój! – wrzasnął Wormitz. – Wiedziałem o tym i czekałem, czy pan to powie. Dlaczego pan to zrobił?
– Rozkaz, panowie – powiedział Kloss i przestraszył się, czy aby nie usłyszeli drwiny. – Rozkaz – powtórzył -a wiecie chyba, co to znaczy dla Niemca. Poza tym -dodał – sądziłem, że Willmann chce walczyć dalej. Myliłem się.
Znowu milczeli sporą chwilę, rozważając odpowiedź Klossa. Wreszcie zabrał głos Wormitz, który, wydawało się, uzurpował sobie rolę przywódcy tej czwórki.
– Zgoda – rzekł. – Kiedy możemy uciekać?
– Jutro. Jutro wieczorem na nas czekają. Poza panami i gruppenfuehrerem będę uciekał ja i ten żołnierz, który wskazał mi drogę. Proponuję natychmiast po apelu wieczornym zamelinować się w kotłowni. Czy zdążą panowie zawiadomić gruppenfuehrera Wolfa?
Żaden z nich nie odpowiedział.
Pierwsza runda jest wygrana – myślał Kloss schodząc ostrożnie po krętych schodach. – Jeśli uwierzyli, jutro wieczorem będę miał Wolfa. To znaczy, Amerykanie będą go mieli, ale przekażą go nam. Nie wykręcą się.
Nie zauważył skulonej pod drzwiami strychu ciemnej postaci. Vogel vel Schickel, szpicel porucznika Lewisa, słyszał, gdy Kloss wychodząc mówił: „Jutro wieczorem w kotłowni".
8
Lewis triumfował. Nowo zwerbowany szpicel sprawdził się niemal natychmiast, doniósł o ucieczce planowanej przez wysokiego oficera Wehrmachtu. Lewis postanowił me meldować ani Karpinsky'emu ani Ro-bertsowi, ale aresztowania dokonać osobiście i z nikim nie dzielić się sukcesem. Był miłośnikiem kina, lubił dramatyczne końcówki i dlatego też zdecydował, że poczeka do wieczora, a gdy planujący ucieczkę zgromadzą się w kotłowni, wkroczy na czele swoich żandarmów. Wkroczył jednak zbyt wcześnie.
Kloss był w kotłowni już przed apelem i z niecierpliwością spoglądał na zegarek. Czy przyjdą? Czy zobaczy wreszcie gruppenfuehrera Wolfa? Czy Wolf to po prostu któryś z nich, z tych czterech? Omówił z Karpin-skym system sygnalizacyjny, ale wiedział, że najdrobniejszy błąd może obrócić wniwecz cały plan. Nieuchwytny Wolf był przeciwnikiem, którego nie wolno lekceważyć. Czy zaufa swoim podkomendnym? Czy uwierzy, że istnieje naprawdę szansa ucieczki?
Chwycił łopatę i odgarniał koks; nie chciał budzić zbyt wcześnie podejrzeń Wolfa. Usłyszał szczęknięcie drzwi, odwrócił się i zobaczył na progu amerykańskich żandarmów. Czyżby Karpinsky zrezygnował z akcji? Niech ich diabli… Uśmiechnięty porucznik Lewis stał na szeroko rozkraczonych nogach, trzymając się pod boki.
– Mamy cię, brachu – powiedział. – Zachciało się powietrza, co?
Wywlekli go z kotłowni, ciągnęli po dziedzińcu. Nie widział nawet Wormitza i Ohlersa, którzy wyszli właśnie z koszar i zawrócili natychmiast ujrzawszy pod kotłownią Klossa i Amerykanów.
Wprowadzono go do gabinetu Lewisa. Porucznik kazał Klossowi stanąć na środku pokoju z rękoma na karku.
– Gadaj, kto z tobą miał uciekać?
– Nic nie powiem. – Kloss był wściekły. Cały wysiłek poszedł na marne.
– Gadaj! – ryczał Lewis; przekonany, że za chwilę niemiecki oficer zacznie zeznawać, a on, Lewis, osiągnie swój pierwszy sukces w tej wojnie. Ale na progu stanął kapitan Karpinsky.
– Zwolnić go – powiedział cicho, ale głosem, który przeraził Lewisa. – Zwolnić go natychmiast.
Kloss zrozumiał, że to nie Karpinsky, tylko Lewis, bez wiedzy przełożonych, pokrzyżował jego plany. Wyszedł, a knajpiarz z Teksasu miał się przekonać, że nigdy nie należy zbyt wcześnie cieszyć się sukcesami.
– Pan jest idiotą, Lewis! – krzyczał Karpinsky. – Kto panu kazał zamykać tego Klossa? Dlaczego nie zameldował pan przedtem?
– Planowano ucieczkę – szepnął Lewis.
– Nie było żadnej ucieczki – ryczał Karpinsky – słyszy pan, nie było!
Teraz Lewis już nic nie rozumiał. Dyszał ciężko, wybałuszając na kapitana czerwone oczy.
– Chce pan powiedzieć, że mnie okłamano? Ze mój szpicel mnie nabrał? Już ja mu pokażę!
Karpinsky machnął ręką. Wiedział już, że ten człowiek nic nie rozumie.
– Na przyszłość – rzucił jeszcze – niech pan nie podejmuje żadnych samodzielnych akcji.
Wyszedł z gabinetu trzaskając drzwiami. Czekała go jeszcze przykra rozmowa z Robertsem, który nie lubił, gdy cokolwiek w obozie działo się bez jego wiedzy.
– Mieliśmy pracować wspólnie i lojalnie – szeptał. -Co to za historia z tym Klossem?
– Mały eksperyment – wyjaśnił Karpinsky – który tym razem się nie udał. Może spróbujemy go powtórzyć.
– Nie informując mnie?
– Będziesz o wszystkim poinformowany – stwierdził sucho Karpinsky.
– Mam nadzieję. A jeśli chodzi o Klossa, pozwolisz, że ja także się nim zajmę. Nieco inaczej. Ten człowiek może być dla nas cenny, ale trzeba mu wyjaśnić, że nam chodzi nie tylko o Wolfa, a może nawet nie przede wszystkim o Wolfa. Rozumiesz?
– Wolałbym nie rozumieć – powiedział Karpinsky.
Oczywiście Lewis nie zapomniał o Schicklu. Miał przynajmniej kogoś, kogo mógł obarczyć winą za zmarnowaną okazję. Wezwał go do siebie.
– Ty durniu, ty idioto! – pastwił się nad nim. – Nie było żadnej ucieczki, słyszysz? Okłamałeś mnie. Jeśli chcesz wyjść z tego obozu, nie pozwalaj sobie nigdy na coś podobnego!
– Ależ panie poruczniku – protestował Schickel – ich tam było pięciu. Znam już wszystkie nazwiska: Kloss, Wormitz…
Nie zdążył skończyć. Potężne uderzenie rzuciło go na podłogę. Lewis, knajpiarz z Teksasu, bardzo nie lubił, gdy go oszukiwano.
9
Czy dadzą się raz jeszcze namówić na ucieczkę? Czy uwierzą, że wpadka Klossa była przypadkowa, że droga przez kotłownię nie jest raz na zawsze odcięta? Kloss nie szczędził gorzkich słów kapitanowi Karpinsky'emu. Gdyby nie Lewis i jego żandarmi, mogli mieć Wolfa. Powiedział Amerykaninowi, że spróbuje raz jeszcze, choć nie żywił zbyt wielkich nadziei. Jakieś dziwne przypuszczenie, myśl, która wydawała się ciągle nieprawdopodobna, nie dawała mu spokoju. Dlaczego tylko tych czterech? Dlaczego nikt inny spośród dziesiątków pracowników SS i gestapo nie widział nigdy Wolfa? Sądził, że będzie miał poważne trudności ze skłonieniem gestapowców do nowego spotkania, ale Ohlers, którego zobaczył następnego dnia rano na dziedzińcu koszarowym, zgodził się
nadspodziewanie łatwo.
– Tak, tak – powiedział z dziwnym uśmiechem. – Myśmy także chcieli porozmawiać z panem, Kloss.
Umówili się znowu wieczorem na strychu. Kloss poinformował o tym spotkaniu Karpinsky'ego, ale wydało mu się, że Amerykanin nie wykazywał wielkiego zainteresowania.