Stawka Wi?ksza Ni? ?ycie Tom – II
Stawka Wi?ksza Ni? ?ycie Tom – II читать книгу онлайн
Andrzej Zbych to pseudonim autorskiego duetu, kt?ry przeszed? do historii, tworz?c „Stawk? wi?ksz? ni? ?ycie”.
O bohaterskich przygodach wojennych oficera polskiego wywiadu, dzia?aj?cego pod kryptonimem J-23. Przystojny Polak, w twarzowym mundurze oficera Abwehry, wygrywa II wojn? ?wiatow?! Wykrada najg??bsze tajemnice Rzeszy, ujawnia plany najwa?niejszych operacji wroga, kpi z wysi?k?w niemieckiego kontrwywiadu, o?miesza starania gestapo. W trudnej, niebezpiecznej s?u?bie pos?uguje si? przebieg?o?ci?, wdzi?kiem wobec dam, czujny okiem, mocnymi pi??ciami i ci?tym s?owem. Wkr?tce awansuje do stopnia kapitana, a nawet odznaczony zostaje niemieckim ?elaznym Krzy?em.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– Niestety nie – odpowiedział szczerze Kloss.
– Dlaczego niestety?
– Wolf jest zbrodniarzem wojennym – odpowiedział Kloss powoli. – Wydał rozkaz zamordowania jeńców polskich i radzieckich.
– Także kilkudziesięciu Włochów i paru Anglików -wtrącił Roberts.
– Przede wszystkim byli to Rosjanie i Polacy.
– Więc wie pan o tym? – zdziwił się Karpinsky. -Skąd?
– Usiłowałem temu zapobiec, niestety za późno. Przyjechałem do tego obozu w parę godzin po masakrze. Proponowałem generałowi zacząć od obozu, a dopiero potem zająć się otoczeniem gmachu gestapo. Willmann wybrał inną kolejność. Boję się zresztą, że gdybyśmy zaczęli od obozu, też byśmy nie zdążyli.
– Widzę -uśmiechnął się promiennie Roberts – że jest pan przeciwnikiem hitlerowców. Od kiedy?
– Wolf – powiedział spokojnie Kloss, jakby nie dosłyszał tego pytania – znajduje się na pewno w tym obozie. Tych czterech, o których pan wspominał, trzyma się razem, jakby bali się wzajemnie jeden drugiego. Prawdopodobnie oni właśnie wiedzą, kim jest Wolf. Muszą go znać, muszą wiedzieć, pod jakim nazwiskiem się ukrywa. A może… – zawahał się i zamilkł.
– Nie jestem pewien, czy Wolf jest w tym obozie. W zamieszaniu pierwszych godzin po naszym wkroczeniu do miasta mógł się łatwo wymknąć. Ale dlaczego zależy panu na znalezieniu Wolfa? Czyżby stare porachunki Abwehry i gestapo?
– Myślałem, że wam zależy.
– Oferta współpracy? – Roberts nie ukrywał ironii. – Ofertę współpracy bylibyśmy zapewne gotowi przyjąć, ale nie tylko i nawet nie przede wszystkim w sprawie Wolfa. Rozumiemy się?
– Pan wspomniał o pewnej możliwości, ale nie wypowiedział jej pan głośno. Mówił pan o tych czterech, którzy od dawna znają Wolfa i…
– Rozumiem – powiedział Kloss. – To tylko przypuszczenie na niczym nie oparte, bez cienia dowodów. Może jeden z nich jest Wolfem?
– A może to pan? – roześmiał się Roberts. – Nawet pasuje pan do tego rysopisu, jaki podali. Dość! – Jego głos stwardniał. – Zastanowimy się nad pańską ofertą pomocy w sprawie Wolfa. Ale proszę też pamiętać, o czym mówiliśmy przedtem. I radzę to, o czym mówiliśmy, potraktować poważnie. Może pan odejść.
Po jego wyjściu wysłał protokolanta po piwo.
– Należy nam się trochę przerwy – powiedział tonem wyjaśnienia. A potem, otwierając puszkę, zapytał wprost:
– Jak ci się podoba nasz kolega z Abwehry?
– Kto wie? Może on naprawdę chciałby nam pomóc w znalezieniu Wolfa? W końcu, do diabła, nie wszyscy Niemcy… A zresztą może wszyscy. Czy można było żyć w takim państwie i mieć czyste ręce? To znaczy normalnie żyć, pracować, służyć w wojsku, me myśląc o więźniach obozów koncentracyjnych? Jak sądzisz?
– Pamiętasz tę tablicę, którą stary Patton kazał postawić, kiedy przekroczyliśmy granicę holenderską? „Uwaga, przekroczyliście granicę cywilizacji europejskiej. W tym miejscu zaczyna się kraj barbarzyństwa". Ty cierpisz na manię prześladowczą. Ten Wolf rzucił ci się na mózg. Będziemy go mieli, dostaniemy go wcześniej czy później. Ale nie wolno zapominać o innych sprawach. Ten Niemiec, ten kapitan Abwehry, chce się bardzo drogo sprzedać, wziąć najwyższą cenę za to, co wie, a może…
– zawiesił głos.
– O czym ty myślisz, Roberts?
– Niemcy nie doceniali Słowian i ich wywiadu. Drogo za to zapłacili.
– To ty cierpisz na manię prześladowczą – roześmiał się Karpinsky. – Wszystkich sądzisz swoją miarą. Przypuszczasz, że oficer przegranej armii powinien okazać radość z oferty współpracy ze zwycięzcami. Może jest patriotą i nas nienawidzi. A może po prostu ma dość, ma wszystkiego dość. Mnie też to grozi – powiedział po chwili. – Długo nie zagrzeję miejsca w tej robocie.
– Przesadzasz, stary – stwierdził Roberts nieszczerze. Wstał. – No, trzeba się zabrać do roboty. Tam na tej sali czeka jeszcze ze trzydziestu.
5
Po paru godzinach i Robertsowi, i Karpinsky'emu wszyscy przesłuchiwani oficerowie niemieccy wydawali się dokładnie tacy sami. Nawet twarze: pochmurne, czasem obojętne, czasem tylko wrogie twarze ludzi, z których większość niewiele spodziewała się od życia. Jednym z ostatnich przesłuchiwanych tego dnia był pułkownik Leutzke. Karpinsky zaczął od pytań, które zadawał już machinalnie:
– Co pan wie o Wolfie?
– Nic – powiedział Leutzke. – Tyle tylko, że rządził ostatnio w tutejszym gestapo i że go poszukujecie. Nie mam żadnych powodów – dodał po chwili – osłaniać teraz takich ludzi jak Wolf. Nie przynosili zaszczytu armii niemieckiej.
– Szkoda, że wcześniej nie doszedł pan do takich konkluzji – zauważył Karpinsky.
Leutzke milczał; obojętnie przyglądał się oficerom amerykańskim.
– Pan jest oczywiście antyfaszystą – roześmiał się Roberts.
Na twarzy pułkownika nie drgnął ani jeden muskuł.
– Jestem oficerem niemieckim – powiedział – i nigdy nie lubiłem Hitlera. Wykonywałem tylko swoje obowiązki.
– Wszyscy mówicie to samo – stwierdził zniechęcony Karpinsky i zwrócił się do Robertsa: – Masz jeszcze jakieś pytania?
Roberts zapytał o Klossa. Co pułkownik wie o tym oficerze Abwehry? Gdzie go spotykał? Czy nie dostrzegł nic dziwnego w jego zachowaniu?
Leutzke nie rozumiał tych pytań. Zna Klossa niedawno, wie o nim tylko tyle, że działał w Polsce i w Rosji, że otrzymał Krzyż Żelazny, co w Abwehrze nie było zbyt częste.
– Nic więcej? A co pan o nim myśli?
– Nic nie myślę – powiedział Leutzke. – Nie mogę o nim wydać żadnej opinii, ponieważ nie był moim podwładnym.
Roberts popatrzył na niego z nie ukrywaną ironią.
– Niech pan już idzie – powiedział. – Sporo czasu upłynie, zanim nauczymy was czegokolwiek.
Leutzke wyprostował się jeszcze na progu i złożył obu amerykańskim oficerom sztywny, wojskowy ukłon. Zniknął za drzwiami. Zostali sami. Roberts rozlał koniak do dwóch szklanek.
– Wypij, Karpinsky – powiedział. – Rozmawiałem przed chwilą telefonicznie z generałem. Był w sztabie oficer z misji rosyjskiej. Oświadczył, że według ich informacji, na naszym terenie znajduje się z całą pewnością ten gruppenfuehrer Wolf. Mają zbyt dobre informacje. Co o tym sądzisz?
– Jeśli tu jest – oświadczył Karpinsky – musimy go znaleźć.
– Oczywiście. – Roberts przełknął potężną porcję koniaku: – Ale skąd Rosjanie o tym wiedzą? To musimy ustalić.
Karpinsky usiadł przy biurku, wertował jakieś papiery.
– Nie mogę zapomnieć – szepnął nagle – jak wydobywano zwłoki jeńców zamordowanych w fabryce. Te twarze ludzi uduszonych albo rozstrzeliwanych w pośpiechu… Po co on to kazał zrobić?, F
– Zostaw tę makabrę – powiedział Roberts.
– Ten człowiek jest tutaj. I o tym przede wszystkim powinniśmy pamiętać.
– Zdaje się – powiedział Roberts – zdaje się, że popełniłeś błąd wstępując do CIC.
– A może to ty popełniłeś błąd? – szepnął Karpinsky. t Roberts nie odpowiedział. Stał przy oknie i patrzył na wielki dziedziniec koszarowy, na którym porucznik Lewis ćwiczył swoich podopiecznych. Były to owe codzienne zajęcia. Lewisa, którym komendant obozu oddawał się zresztą z ogromną pilnością. Stał przed nim długi dwuszereg jeńców uzbrojonych w wiadra, szczotki, miotły. Dwuszereg był znakomicie wyrównany i zapewne nawet najbardziej wymagający kapral nie miałby mu nic do zarzucenia.
– Prezentuj broń! – krzyczał Lewis.
Jeńcy podnosili na wysokość ramienia miotły, szczotki i wiadra. Lewis przechadzał się wzdłuż szeregu, z wyraźną satysfakcją przyglądając się wyprężonym postaciom.
– Nieźle, nieźle – mruczał. – Będą z was jeszcze ludzie. Może kiedyś zrobię z was wojsko.
Potem jeńcy skakali naokoło dziedzińca, czołgali się, nacierali na budynek koszarowy.
– Lewis jest niezły – stwierdził Roberts.
– Wyżywa się – powiedział Karpinsky podchodząc także do okna. – To nie jest metoda edukacji.
– A jaką ty byś zaproponował metodę? – zapytał Roberts: – Co chciałbyś z nich zrobić? To oni wykonywali rozkazy Wolfa. Zapomniałeś? Może nadają się tylko do tego, żeby stać w dwuszeregu. Może nie możemy dla nich zrobić nic innego poza doborem odpowiednich kaprali?
Tymczasem pułkownik Leutzke wrócił do swojej izby i zastał Klossa przyglądającego się przez okno ćwiczeniom na dziedzińcu.
– Widziałem te zabawy Lewisa – powiedział Leutzke. – Obrzydliwe. Odbiera im ludzką godność.
– A co z nimi robiono przez cały czas? – zapytał Kloss, odwracając się gwałtownie od okna. – Przez tyle lat wojny. Gdyby zamiast Lewisa stał niemiecki kapral, nie miałby pan żadnych pretensji.
Leutzke milczał. Usiadł na łóżku i starannie dzielił papierosa na trzy części.
– Niech pan zostawi, Kloss – mruknął. -Ja także wiem, że to było wielkie świństwo.
– Od kiedy pan wie? Od Stalingradu? Od pierwszego dobrego lania?
– A pan? – zapytał Leutzke. – A pan kiedy zmienił poglądy?
– Nie mówmy o mnie – szepnął Kloss.
– Zostawmy w ogóle ten temat. – Leutzke podał Klossowi jedną trzecią papierosa. – Wojna jest przegrana, ale nie jest to ostatnia wojna naszego narodu. Nie możemy pozwolić, żeby upodlano niemieckich żołnierzy. Będą jeszcze potrzebni.
– Ciągle to samo – w głosie Klossa brzmiało zniechęcenie – Czy naprawdę niczego nie zdołał się pan nauczyć? Czy naprawdę nic pan nie zrozumiał?
– To pan nic nie rozumie – powiedział Leutzke. – A zresztą nic dziwnego: szok po klęsce. Przegrał hitleryzm, pociągając w przepaść armię niemiecką. Ale armia niemiecka nie została stworzona przez Hitlera. Istniała wcześniej i będzie istniała potem. Nie wolno odbierać narodowi rzeczy najcenniejszej: szacunku dla własnych żołnierzy.
– Bzdura – powiedział Kloss. – Mówi pan: żołnierzy, a myśli o szacunku dla bandytów i morderców.
– Myślę – stwierdził Leutzke – o oczyszczeniu naszych szeregów z morderców.
– Za późno.
– Nigdy nie jest za późno. Amerykanie szukają Wolfa, trzeba im dać tego Wolfa, żeby tych, co zostaną, traktowali tak, jak na to zasługują. Musimy dowiedzieć się – ciągnął – gdzie on jest i pod jakim nazwiskiem się ukrywa.