Stawka Wi?ksza Ni? ?ycie Tom – II
Stawka Wi?ksza Ni? ?ycie Tom – II читать книгу онлайн
Andrzej Zbych to pseudonim autorskiego duetu, kt?ry przeszed? do historii, tworz?c „Stawk? wi?ksz? ni? ?ycie”.
O bohaterskich przygodach wojennych oficera polskiego wywiadu, dzia?aj?cego pod kryptonimem J-23. Przystojny Polak, w twarzowym mundurze oficera Abwehry, wygrywa II wojn? ?wiatow?! Wykrada najg??bsze tajemnice Rzeszy, ujawnia plany najwa?niejszych operacji wroga, kpi z wysi?k?w niemieckiego kontrwywiadu, o?miesza starania gestapo. W trudnej, niebezpiecznej s?u?bie pos?uguje si? przebieg?o?ci?, wdzi?kiem wobec dam, czujny okiem, mocnymi pi??ciami i ci?tym s?owem. Wkr?tce awansuje do stopnia kapitana, a nawet odznaczony zostaje niemieckim ?elaznym Krzy?em.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– Chciałam jej zanieść coś do jedzenia – mówiła Inga. -A ona…
– Kto?! – zawołała Berta.
– Marta Stauding. Teraz mogę już mówić. Ukryłam ją w domu ogrodnika, ale któreś z was widziało. Zamordowano ją. To moja wina – odwróciła się nagle do ściany i wybuchnęła płaczem.
– Tak – oświadczyła Berta. – To twoja wina. Należało nam wszystko powiedzieć, wzięlibyśmy ją do domu. Zabili ją widocznie Polacy.
– Polacy! – wybuchnęła Inga: – To nie Polacy strzelali do niej w zamku. To Niemcy!
Kloss poczuł na sobie uważny wzrok Anny-Marii.
To ty zabiłeś – mówiło jej spojrzenie.
– Każde z was mogło to zrobić! – krzyczała znowu Inga.
– Nie histeryzuj! – Bercie udało się jednak do niej podejść. -Teraz nie ma już sprawiedliwości. Teraz są Polacy…
Nagle ucichli wszyscy. Zesztywnieli. Usłyszeli stukot butów, a potem łomot do drzwi wejściowych.
– Otwierać! – krzyknął ktoś po polsku.
Czyżby Nowak zdecydował się na taki krok bez rozkazu? – pomyślał Kloss. – Sytuacja jest widocznie bardzo zła i postanowił mnie w jakiś sposób wyciągnąć. -Poczuł na sobie spojrzenie Anny-Marii. Ogarnął go nagle niepokój.
Inga otworzyła drzwi. Kloss zobaczył na progu sierżanta i dwóch szeregowych. Byli w hełmach, z automa-
tami gotowymi do strzału. Myślał, że za chwilę wejdzie Nowak; ale porucznik się nie pojawił.
– Fryce, rączki na kark! – powiedział sierżant i uśmiechnął się. – Po waszemu: Hande hoch!
Wykonali rozkaz. Sytuacja zaczynała być wyjątkowo idiotyczna. Kloss myślał już tylko o tym, co powie Nowakowi. Ale go pułkownik ubrał!…
Sierżant pochodził zapewne ze Śląska, wtrącał co chwila niemieckie słowa.
– No, szwaby… tylko bez szwabskiego kręcenia. Który z was nazywa się Kloss?
– Ja-powiedział.
Obszukano go dość bezceremonialnie. Nie, w tym nie było żadnej gry, działali zupełnie serio. Żołnierz wyciągnął mu pistolet z kieszeni, potem waltera z buta. Zabrał dokumenty. Kloss spojrzał na Annę-Marię i nagle zrozumiał; w każdym razie zdawało mu się, że rozumie. Ona przecież musiała się go pozbyć. Jak to zrobiła?
– Cały arsenał – oświadczył sierżant. – No, marsz, marsz do drzwi… Kto tu jest właścicielem mieszkania? Ty? – zwrócił się do Schenka.
– Ja jestem tylko pomocnikiem aptekarza, panie oficerze – stwierdził Schenk. – Gospodynią jest ta panna -wskazał Ingę.
Sierżant wziął ją pod brodę.
– No, jeśli jeszcze jednego u ciebie znajdę, to się nie pozbierasz. Macie szczęście, że nie jesteśmy szwaby. Oni za takie rzeczy wszystkich pod mur. – Uderzył Klossa w plecy i wyszli z mieszkania.
Było już zupełnie jasno. Gdy znaleźli się na ulicy, zagrzechotała znowu artyleria. Niedaleko, na rynku, wybuchnął pocisk; fontanna ziemi i piasku wytrysnęła w górę.
Przywarli na chwilę do muru, ale gdy ruszyli w kierunku sztabu, rozszalało się piekło. Niemiecka artyleria ostrzeliwała rynek; zobaczyli osuwającą się ścianę narożnej kamienicy, na chwilę zapanowała ciemność, czuli w gardle i płucach piasek, potem kurz opadł, a przez rumowisko przedarł się polski czołg. Odchodził na północ…
– Panie sierżancie – szepnął jeden z żołnierzy – major powiedział, żeby fryca zastrzelić, jeśli nie zdążymy doprowadzić do sztabu. Kulka w łeb i koniec.
Sytuacja z idiotycznej stawała się naprawdę niebezpieczna. Klossa opanowała chłodna wściekłość; mogło przyjść to, czego zawsze obawiał się najmocniej: śmierć od polskiej kuli. Nie zamierzał przecież rezygnować; nigdy dotąd nie rezygnował z walki. Czuł na plecach dotyk lufy automatu; ręce kazano mu trzymać ciągle na karku. Jeśliby nawet powiedział tym chłopcom, jeśliby się nawet zdekonspirował, czy uwierzą?
Sierżant wahał się jednak. Widać było, że to chłopak obeznany z frontem i nie podejmujący pochopnych decyzji.
– Może zdążymy – powiedział.
Ruszyli naprzód. Artyleria umilkła, zaterkotały kaemy, trzaskały kule karabinowe, usłyszeli bliskie wybuchy granatów. Ulica, jeszcze przed chwilą pusta, stanie się za chwilę terenem boju. Przez miasto odchodziła polska artyleria. Żołnierze przystawali za załomkami murów, klękali na kamiennych płytach i znowu odskakiwali w tył. Zobaczyli dwóch chłopców z rusznicą ppanc.
– Nie ma rady – oświadczył spokojnie sierżant. – Sztab już pewno zmienił m.p. Nie zdążymy
Weszli do najbliższej bramy.
Kloss pomyślał, że w zasadzie sierżant miał rację. Gdy jazgot automatów umilkł na chwilę, słyszał już wyraźnie warkot motorów. Niemieckie jednostki pancerne wchodziły do miasteczka. Należało działać. Zdjął ręce z karku, wsadził je do kieszeni.
– Chłopcy – powiedział po polsku – musicie mnie jednak doprowadzić do sztabu. Jeśli zmienił m.p., znajdziemy go później na północ od miasta.
– Ty mówisz po polsku! – krzyknął sierżant.
– A mało to fryców mówi po polsku – zawołał ten sam żołnierz, który znalazł waltera w bucie. – Chce się wykpić od śmierci. Gdzie go teraz będziecie ciągnąć za sobą!
– Zrobicie głupstwo – Kloss zwracał się tylko do sierżanta. – Nikt was za to nie pogładzi po główce.
Bliski wybuch. Kloss rozpoznał natychmiast: strzelało niemieckie działo pancerne.
Sierżant przyglądał mu się uważnie.
– Mam rozkaz – oświadczył wreszcie. – To jest już front, człowieku…
– Pryśnie nam po drodze – zawołał ten sam żołnierz. Szczęknął zamkiem automatu. – Stawaj pod murem, fryc…
Kloss patrzył na ulicę. Widział tylko skrawek chodnika; co chwila przebiegali polscy żołnierze.
– Chłopcy – rzekł – jestem…
Tamten mu przerwał:
– Sam powiedziałeś: kapitan Hans Kloss.
Jeszcze parę sekund; trzeba uderzyć sierżanta i wyskoczyć na ulicę. Czy zdąży? Niewielka szansa, prawdopodobnie obaj żołnierze strzelą i któryś z nich musi trafić. W tej chwili, gdy już podejmował decyzję, zobaczył biegnącego środkiem jezdni Nowaka.
– Nowak! – ryknął.
Tamten zatrzymał się natychmiast i skoczył do bramy. Oddychał z trudem.
– O Boże -wyszeptał zupełnie nie po wojskowemu. -Już straciłem nadzieję.
– Ładnie mnie ubezpieczałeś!
Terkot automatów wzmagał się i nagle ucichł; granat wybuchł na ulicy, pokrywając ich twarze czarnym pyłem. Na nic nie było czasu. Nawet na zwymyślanie Nowaka.
Sierżant i obaj żołnierze, nic nie rozumiejąc, wykonywali rozkazy porucznika: oddali Klossowi broń i dokumenty.
Potem Nowak kazał im zaczekać w bramie. Oficerowie weszli do sieni; nawet tu słychać było warkot motorów.
– Zwiewaj – powiedział Kloss. – Ja zostaję. Zameldujesz, że dokumenty Ringa interesują także amerykański wywiad. Są z całą pewnością na zamku; postaram się ustalić dokładne miejsce.
– Niech pan pozwoli mi zostać – szepnął Nowak.
– Bzdura. Zajmiesz się sierżantem i tą dwójką. Trzeba ich odesłać na tyły. I żeby nie gadali.
– Rozkaz.
– Teraz szybko: jak to było?…
Nowak najchętniej opowiedziałby obszernie, ale pozostały liczone sekundy. Dopiero nad ranem udało mu się dostać do dowódcy pułku; wszedł razem z gońcem batalionu, broniącego południowego skraju miasta. Na przedmieście docierały już niemieckie ferdynandy, telefoniści ściągali linię, dowódca i szef sztabu, pochyleni nad mapą, nie zwracali na nikogo uwagi.
Wreszcie major go dostrzegł.
– Jeszcze tu jesteście? – ryknął. – Zęby za piętnaście minut… Chcecie wpaść w ich ręce?
Nowak zameldował natychmiast, że otrzymał rozkaz wyjaśnienia dowódcy pułku zadania, z jakim go tu przysłano.
– Trzeba było wcześniej – stwierdził major. – Teraz za późno. Nie chcę o niczym wiedzieć, mam dość własnych kłopotów.
Jakby na potwierdzenie tych słów, przed sztabem wybuchł pocisk. Usłyszeli brzęk szyb, dym i kurz wdarły się do pokoju; mapy i papiery poleciały na podłogę.
Major zaklął i wszyscy we trójkę przystąpili do zbierania z ziemi pułkowej kancelarii. Szef sztabu ubijał dokumenty w skrzynce. Nowak podniósł z podłogi zmięty karteluszek. Zobaczył parę słów po niemiecku, ale zanim je zrozumiał, przeczytał: Hauptmann Hans Kloss…
W aptece Ringa ukrywa się oficer niemieckiego wywiadu hauptmann Hans Kloss.
Poczuł, że blednie. Oparł się o stół.
– Co to jest? – zapytał.
– To? Aha… – major machnął ręką. – Zabawne. Ktoś podrzucił taki donos. Karteczka przywiązana do kamienia. Przyniósł wartownik. Kazałem przyprowadzić tego Klossa… a jeśli nie zdążą…
Nowak stracił panowanie nad sobą.
– Panie majorze – krzyknął – to… zdrada!
– Co wyście powiedzieli? – dowódca pułku przesunął kaburę na brzuch.
– Ten Kloss, panie majorze…
Major zrozumiał.
– Niech was diabli! Nie mogliście powiedzieć? Biegnijcie – ryknął – może zdążycie…
Zdążył. Nie chciałby jednak przeżywać raz jeszcze tych paru minut; biegł środkiem ostrzeliwanej ulicy, nie słysząc wybuchów ani gwizdu kuł. Ktoś ryknął: „padnij"; ktoś chciał go zatrzymać… Gdy usłyszał warkot motorów i pocisk z działa pancernego rozwalił ścianę narożnej kamienicy, stracił nadzieję… I właśnie wtedy…
Klossa nie interesowały przeżycia Nowaka. Skwitował je krótko.
– W porządku – powiedział. – I zwiewaj. – Interesował go tylko ten donos. Anna-Maria Elken działała zdecydowanie, przyznawał, z jej punktu widzenia sensownie. Musiała dojść do wniosku, że jeśli wrócą tu Niemcy, Kloss będzie dla niej groźny. Kloss jako człowiek Ringa. Uśmiechnął się. Nieunikniona rozgrywka z panną Elken fascynowała go.
– Zwiewaj – powtórzył, a potem dodał łagodniej: -Postaraj się wyjść z tego cało, wolałbym, żebyś wrócił do sztabu armii. -Nie zabrzmiało to najlepiej, ale Kloss nie umiał odnaleźć teraz żadnych cieplejszych słów. Wiedział, że oczekuje go gra przynajmniej równie niebezpieczna, jak odchodzenie z polską tyralierą na północ.
Stanął w bramie i spojrzał na ulicę. Ulica była już pusta. Nowak i trzej żołnierze zniknęli za rogiem. Z tumanów kurzu i dymu wychynął niemiecki czołg.
Stało się – pomyślał Kloss i ruszył w kierunku, z którego nadciągali grenadierzy ostatniego walczącego marszałka Rzeszy.