Stawka Wi?ksza Ni? ?ycie Tom – II
Stawka Wi?ksza Ni? ?ycie Tom – II читать книгу онлайн
Andrzej Zbych to pseudonim autorskiego duetu, kt?ry przeszed? do historii, tworz?c „Stawk? wi?ksz? ni? ?ycie”.
O bohaterskich przygodach wojennych oficera polskiego wywiadu, dzia?aj?cego pod kryptonimem J-23. Przystojny Polak, w twarzowym mundurze oficera Abwehry, wygrywa II wojn? ?wiatow?! Wykrada najg??bsze tajemnice Rzeszy, ujawnia plany najwa?niejszych operacji wroga, kpi z wysi?k?w niemieckiego kontrwywiadu, o?miesza starania gestapo. W trudnej, niebezpiecznej s?u?bie pos?uguje si? przebieg?o?ci?, wdzi?kiem wobec dam, czujny okiem, mocnymi pi??ciami i ci?tym s?owem. Wkr?tce awansuje do stopnia kapitana, a nawet odznaczony zostaje niemieckim ?elaznym Krzy?em.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– Dlaczego tak się stało? – szepnęła. – Powiedzcie mi, dlaczego tak się stało?
Tamci milczeli. Anna-Maria paliła bez przerwy papierosy, spacerowała nerwowo po pokoju, a nawet podeszła do okna.
– Niech pani uważa – ofuknął ją Schenk – mogą zobaczyć.
Rano Inga wybiegła do ogrodu. Dzień był piękny, prawdziwie wiosenny, szczyty wzgórz kolorowe, jak zwykle o tej porze. Zajrzała do altanki, najbardziej lubiła tę altankę, i stanęła jak wryta. Krzyk zamarł jej na wargach. Na ziemi leżała Marta. Miała podartą suknię, a lewe ramię przewiązane szmatami. Gdy Inga pochyliła się nad nią, otworzyła oczy.
– Marto, Marto… – szepnęła.
Nie mogła jeszcze uwierzyć, że to ona. Widywała ją przynajmniej raz na tydzień; w każdą niedzielę biegała do zamku Edelsberg. W oficynie, w maleńkim, schludnym pokoiku, mieszkała Marta.
Mieszkała tam chyba od początku świata. Kiedyś, w czasach, których Inga już nie pamiętała, jej mąż był rządcą w majątku hrabiego. Mąż umarł, a Marta została na prawach wiecznej rezydentki. Gdy hrabia z rodziną opuścił zamek i zwolnił całą służbę, ona jedna nie chciała wyjechać. Nie miała dokąd. Inga namawiała ją, żeby przeniosła się do miasta, do nich, była podobno daleką krewną Ringów, ale Marta nie chciała. Przywykła do zamku.
– Polacy – szepnęła Inga – ranili cię Polacy. Zabiorę cię zaraz do domu, zrobimy opatrunek…
– Nie do was – powiedziała Marta. – Nie chcę do was.
Inga nie rozumiała, myślała, że Marta majaczy, ale stara kobieta odzyskała jakby siły.
– Dziecko – szeptała – nikt nie może wiedzieć, że tu jestem. Słyszysz: nikt prócz ciebie. – I potem stało się to najstraszniejsze. Marta opowiadała z trudem, powtarzając niektóre zdania, nieskładnie i niezręcznie, ale sens był jasny. To nie Polacy do niej strzelali. Strzelał pułkownik Ring, stryj Ingi, ten sam Ring, którego Marta znała niemal od dzieciństwa…
Było tak: w południe Marta usłyszała warkot motorów. Stała w drzwiach oficyny, przygotowana na najgorsze, bo myślała, że to już Rosjanie albo Polacy.
Zobaczyła Niemców. Wyskakiwali z ciężarówki, a z samochodu osobowego wysiadł oficer, którego poznała natychmiast: Ring. Chciała biec ku niemu, ale zawahała się, sama nie umie wyjaśnić dlaczego, i pozostała na progu, a nawet cofnęła się nieco w głąb ciemnej sieni.
SS-mani trzymali w garściach pistolety maszynowe, a cywilni robotnicy wynosili skrzynie z ciężarówek. Marta zobaczyła, że Ring wskazuje im, znane tylko hrabiemu i jeszcze może dwum, trzem osobom, wejście do lochów zamkowych, starannie ukryte w ogrodzie. Odwalili płytę, a potem, gdy robotnicy wyszli z lochów, Marta usłyszała krótkie serie z automatów. Nie chciała wierzyć, nie mogła ciągle uwierzyć… Mężczyźni w cywilnych łachach opadali na ziemię, jeden jeszcze czołgał się po ścieżce, pułkownik dobił go z pistoletu. Ciała ładowali na transporter.
Stłumiła krzyk, a potem zobaczyła SS-mana, który podbiegł do Ringa i wskazywał mu drzwi prowadzące do oficyny. Słów nie słyszała, ale była już pewna, że SS-man j ą zobaczył.
I wtedy pomyślała, że najbezpieczniej będzie w parku, wybiegła z oficyny, usłyszała krzyk Ringa i dostrzegła podniesiony pistolet. Rzuciła się do ucieczki, do parku gęstego jak las było jeszcze parę kroków, ale nie zdążyła; poczuła uderzenie, które nic a nic nie bolało, i upadła na ziemię. To ją pewnie ocaliło, że straciła przytomność, bo Ring nie sprawdzał już, czy żyje. Nigdy nie wątpił o celności swych strzałów, Marta pamiętała to z czasów, kiedy hrabia urządzał polowania. Gdy się ocknęła, panowała już cisza, ale ona bała się wrócić do zamku i przyszła tutaj.
W głębi ogrodu znajdował się opuszczony domek, w którym mieszkał kiedyś ogrodnik. Inga przeniosła tam Martę, przysięgając, że nikomu, ani Bercie, ani Schenko-wi, ani Annie-Marii nie wspomni o niej. Ukradkiem wyniosła z domu koce i przygotowała Marcie coś do jedzenia; potem zrobiła jej opatrunek. Znała się trochę na tym, bo w BDM skończyła kursy sanitarne.
Mrok już zapadł, po bruku zaturkotały znowu działa, przejeżdżały ciężarówki, a żołnierze na ciężarówkach śpiewali. Inga stała przy oknie i patrzyła przez szparę w zasłonie. Starała się nie myśleć.
– Odejdź od okna – usłyszała głos Schenka. – Wczoraj u Poznerów znaleźli broń. Chodzą po mieszkaniach.
– Niech przyjdą – powiedziała. Ich strach, ich niepokój wzbudzał w niej teraz tylko nienawiść. Niechże wreszcie przyjdą i niech to się skończy.
Anna-Maria Elken stanęła za nią. Inga poczuła jej dłoń na ramieniu. Otrząsnęła się gwałtownie.
– Przestań, opanuj się. – Głos Anny-Marii był cichy, ale natarczywy. – Jesteś dorosłą dziewczyną.
Jakże ich teraz nienawidziła! Schenka, Anny-Marii, Berty i stryja, który uciekając strzelał do Marty. Odwróciła się od okna, widziała ich twarze, białe w gęstniejącym mroku.
– Czy wszyscy Niemcy – powiedziała spokojnie – są takimi tchórzami jak wy? Mam nadzieję, że nie wszyscy.
– Histeryzujesz – na twarzy Anny-Marii pojawiło się coś w rodzaju uśmiechu. – Chcemy po prostu przeżyć. Nic więcej…
– Przeżyć! Przeżyjecie, jeśli nie umrzecie ze strachu. Pani się też bez przerwy boi, że ktoś panią pozna. Pielęgniarka z Hamburga!
– Moje papiery są w porządku – oświadczyła Anna.
– Maria.
– A tak, oczywiście, w porządku! Wszyscy jesteście w najlepszym porządku… – Chciała coś jeszcze dodać, ale w tej chwili usłyszeli pukanie do drzwi. Nie było to pukanie natarczywe, raczej grzeczne, a nawet nieśmiałe, jednak znieruchomieli, przekonani, że nadeszło już najgorsze…
– Niech pan otworzy, panie Schenk – odezwała się wreszcie Anna-Maria.
– Dlaczego ja? Lepiej, żeby kobieta…
Inga spojrzała na nich pagardliwie i wyszła do przedpokoju. Sekundy wlokły się nieskończenie długo, wreszcie usłyszeli rozmowę po niemiecku, a potem na progu, wsparty o ramię Ingi, ukazał się młody mężczyzna, nie ogolony, w ubraniu podartym i zabłoconym. Odetchnęli z ulgą; ten człowiek, kimkolwiek był, nie wydawał się niebezpieczny. Zrozumieli jednak od razu, że stanowił niebezpieczeństwo. Wyprostował się z trudem, a potem wyrzucił rękę przed siebie..
– Heil Hitler – powiedział. Milczeli. Jeszcze przed trzema dniami każde z nich odpowiedziałoby mechanicznie tym samym gestem.
– Czego pan chce? – zapytał Schenk odzyskując głos.
– Zobaczyłem szyld: Johann Ring – rzekł mężczyzna.
– Nie miałem siły iść dalej. Dziś wtorek?
– Czwartek – powiedziała Inga przyglądając mu się uważnie. W jego twarzy było coś, co wzbudzało zaufanie. Pomyślała, że ten człowiek na pewno nie jest tchórzem.
– Straciłem rachubę czasu – ciągnął. – Jeśli czwartek, to już dziesięć dni, i zawsze tylko nocami, jak złodziej we własnym kraju…
– Kim pan jest? – Głos Schenka zabrzmiał natarczywiej.
Mężczyzna popatrzył na niego i Schenk cofnął się odruchowo.
– Kim jestem? – powtórzył. – Gdyby mnie złapali Rosjanie, nie zadaliby takiego pytania. Dawno tu są Rosjanie?
– Tu są Polacy. I szukają takich jak pan. Sprowadzi pan nieszczęście na to dziecko. – Schenk wskazał Ingę.
– O mnie proszę się nie martwić! – krzyknęła dziewczyna.
Mężczyzna zbliżał się do Schenka.
– A kim ty jesteś? Jak się właściwie nazywasz? – Powiedział to tonem dowódcy, przyzwyczajonego do wydawania rozkazów i otrzymywania ścisłych odpowiedzi.
Schenk wyprostował się odruchowo.
Wie, jak rozmawiać z takimi jak on – pomyślała Inga.
– Schenk. Wilhelm Schenk.
– Jesteś Chińczykiem?
– Nie. Jestem Niemcem.
– Więc pokaż, jak wygląda niemieckie powitanie! No, pokaż! – Był to już niemal krzyk.
Schenk zwarł obcasy i wykrzyknął: – Heń Hitler! -Wydawał się teraz innym człowiekiem. To ciągle działało. Berta była także wzruszona; podsunęła mężczyźnie krzesło i oświadczyła, że przyniesie coś do zjedzenia.
W mieszkaniu Ringów zapanował nagle inny nastrój; warkot motorów i głosy dobiegające z ulicy zdawały się mniej straszne i bardziej odległe. Tylko na wargach Anny-Marii Elken zawitał ironiczny uśmiech; przyglądała się nowo przybyłemu z ciekawością, z jaką patrzy się na egzotyczne zwierzę.
– Powiedzmy – zaczęła spokojnie – że udzielimy panu gościny…
– W czyim imieniu… – przerwała Inga.
– Chcesz go wypędzić?
– Nie.
– Więc siedź cicho. – Anna-Maria zwróciła się znowu do mężczyzny. – Chciałabym jednak wiedzieć, z kim mamy przyjemność…
Berta postawiła na stole talerz z zupą i mężczyzna wziął się łapczywie do jedzenia. Nie odpowiedział. Dopiero gdy wyskrobał resztę kaszy z talerza, zwrócił się do Anny-Marii:
– Najpierw- stwierdził cicho -powie pani, kim pani jest.
– Pielęgniarką z Hamburga! – wykrzyknęła Inga.
Anna-Maria wahała się, potem podjęła decyzję. Wstała.
– Anna-Maria Elken, sturmfuehrer SS. Ostatni przydział służbowy: Goerlitz.
Mężczyzna otarł usta szmatką przypominającą chusteczkę.
– Kapitan Hans Kloss – powiedział. – Ostatnio oficer kontrwywiadu przy sztabie 175 dywizji.
– Grupa Armii „Środek" – stwierdziła Fräulein Elken.
– Jest pani dobrze poinformowana.
– A tak. Dlaczego przedzierał się pan właśnie tędy?
– Śledztwo? – Kloss uśmiechnął się. – Byłem w okrążeniu. Do Odry – w mundurach, potem – każdy na własną rękę.
– I przypadkowo znalazł się pan w tym domu?
– W domu, w którym wcale nie jest bezpiecznie – wtrącił Schenk.
– Pułkownik Helmuth Ring jest z tej samej służby co ja, wiedziałem, że stąd pochodzi. U kogóż, jak nie u jego rodziny, mogłem szukać schronienia? Wystarczy?
– Pan znał mojego stryja? – zapytała Inga.
– Znałem. To wspaniały człowiek.
Nikt na pewno nie spodziewał się takiej reakcji Ingi.
Zerwała się z krzesła.
– Wspaniały! – krzyknęła. – Pan też mówi, że wspaniały! Wszyscy jesteście tacy sami! Tchórze!
– Nie wolno tak mówić o stryju! – Berta podniosła głos.
– Nie wolno? – Inga nie panowała już nad sobą. – Czy sądzisz, że strzelanie do starych kobiet jest zajęciem godnym Niemca i mężczyzny?