Stawka Wiiksza Niz Zycie Tom – II
Stawka Wiiksza Niz Zycie Tom – II читать книгу онлайн
Andrzej Zbych to pseudonim autorskiego duetu, kt?ry przeszed? do historii, tworz?c „Stawk? wi?ksz? ni? ?ycie”.
O bohaterskich przygodach wojennych oficera polskiego wywiadu, dzia?aj?cego pod kryptonimem J-23. Przystojny Polak, w twarzowym mundurze oficera Abwehry, wygrywa II wojn? ?wiatow?! Wykrada najg??bsze tajemnice Rzeszy, ujawnia plany najwa?niejszych operacji wroga, kpi z wysi?k?w niemieckiego kontrwywiadu, o?miesza starania gestapo. W trudnej, niebezpiecznej s?u?bie pos?uguje si? przebieg?o?ci?, wdzi?kiem wobec dam, czujny okiem, mocnymi pi??ciami i ci?tym s?owem. Wkr?tce awansuje do stopnia kapitana, a nawet odznaczony zostaje niemieckim ?elaznym Krzy?em.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Glass? Oczywiście: słyszał. Znany fizyk niemiecki, mieszkał właśnie tu, w Kolbergu. Prowadził jakieś badania, o których Kloss wiedział stanowczo zbyt mało, i kierował fabryką produkującą elementy sterownicze do V-l i V-2. O tym Kloss wiedział i pamiętał. Dlaczego Brun-ner wymienił nazwisko Glassa? Jeśli to nie prowokacja, rzecz wydawała się interesująca.
– Słyszałem – rzekł. – Mów jaśniej.
Nie dowiedział się jednak, na czym polegał pomysł Brunnera. Wszedł oberst Broch i zaprosił ich do swego gabinetu.
Dowódcę obrony Kolbergu Kloss znał niemal równie dobrze jak Brunnera. Służyli razem na froncie wschodnim; Broch, wówczas w stopniu majora, nie ukrywał, że uważa wojnę ze Związkiem Radzieckim za szaleństwo. „To skończy się tragicznie" – powtarzał, ale tylko w kasynie, gdy nieco wypił, a w pobliżu nie było nikogo z SS lub gestapo. Był oficerem zawodowym, dobrym rzemieślnikiem wojny i wykonywał ściśle każdy rozkaz. Jego sucha, pociągła twarz wydawała się teraz, gdy stanął przy swoim biurku i położył dłonie na mapie, niemal drewniana. Poinformował Brunnera i Klossa, że dowódca grupy armii „Weichsel" Himmler odrzucił kategorycznie wszelką myśl o poddaniu Kolbergu. Rozkazał: ani kroku w tył. Było to powiedziane tonem tak obojętym, jakby Broch przekazywał dane dotyczące kolejnego ćwiczenia taktycznego. Następnie oświadczył równie sucho, że jednostki pancerne przeciwnika wyszły na szosę szczecińską i w ten sposób ostatnia droga na zachód została odcięta. Pozostał szlak morski, przynajmniej jeszcze pozostał. To, co musi być ewakuowane, będzie ewakuowane jutro.
Brunner i Kloss złożyli meldunki. Sturmbannfuehrer, jako dowódca miejscowej SS i policji, dziarsko oświadczył, że pełny porządek panuje w mieście. Rozstrzelano dwudziestu mężczyzn, którzy usiłowali rano wedrzeć się na statek odchodzący z portu.
Byli zdrowi i nadawali się do pełnienia służby wojskowej. Także dwie kobiety usiłujące siać panikę.
Broch skwitował ten meldunek skinieniem głowy. Co myślał naprawdę? Czy nie było go stać na żaden bunt, choćby próbę protestu?
Dobiegł ich pomruk artylerii. Zawyła syrena, a szyby zadzwoniły od bliskich wybuchów. Za oknem podniósł się wysoki, ciemnofioletowy słup dymu. Broch usiadł przy biurku i poczęstował ich papierosami. Nie zamierzał schodzić do schronu; przystąpił do rozpatrywania planu ewakuacji ludności cywilnej.
– Ludność cywilna najmniej mnie obchodzi – oświadczył natychmiast Brunner. – Najważniejsza jest fabryka.
– Tak – potwierdził Broch – ale trzeba wprowadzić jakiś porządek. Kobiety i dzieci…
– Zajmę się tym… – przerwał Brunner.
– Pan zajmie się fabryką – rzucił sucho pułkownik. -Mamy wyraźny rozkaz reichsfuehrera: należy ewakuować wszystkie maszyny i urządzenia. I dopilnować, by pro-fesor Glass, cały i zdrowy, znalazł się na statku.
– SS obsadzi w nocy port…
– Port obsadzi Wehrmacht – powiedział Broch. Patrzyli chwilę na siebie, Kloss już sądził, że Brunner zaprotestuje, ale sturmbannfuehrer skulił się tylko na krześle; wyglądał jak człowiek, który – już gotowy – zrezygnował ze skoku.
– Jak pan woli – mruknął.
– Odpowiada pan za fabrykę i Glassa. To wszystko.
Brunner zerwał się i wyrzucił ramię przed siebie. Spojrzał na Klossa. Gdyby byli sami, powiedziałby zapewne: „Już wiesz, o co chodzi?" Kloss wiedział albo przynajmniej zdawało mu się, że wie. Zawyła znowu syrena; za oknem panowała cisza, dopiero po paru minutach odezwała się artyleria. Broch otworzył okno, usłyszeli megafon: „Achtung, achtung! Wszyscy mężczyźni od 15 do 60 lat zgłoszą się dziś w komendzie miasta".
– Co pan zamierza, pułkowniku? – zapytał Kloss.
Broch patrzył na niego, jakby nie zrozumiał pytania.
– Volkssturm – oświadczył zamykając okno – poślę nad kanał. Tam jest najsłabszy punkt obrony. Luka.
Człowieku, chciałby powiedzieć Kloss, wysyłasz starców i dzieci do rzeźni. Utrzymasz miasto o jeden dzień dłużej. Po co?
– Z wojskowego punktu widzenia… – zaczął.
– Wiem – uciął natychmiast Broch. -I co z tego, kapitanie?
– Wnioski nasuwają się chyba same.
– Nie należało tego mówić – oświadczył pułkownik. I dodał nieco innym tonem: – Nic nie możemy zrobić. Mamy wyraźny rozkaz. Czy pan tego nie rozumie? Każdy z nas może myśleć, co chce, to nie ma żadnego znaczenia. Znaczenie ma tylko rozkaz. Ja spełniłem swój obowiązek: zameldowałem reichsfuehrerowi, że obrona miasta jest, moim zdaniem, niecelowa. Reichsfuehrer nazwał mnie defetystą. Będę więc bronił miasta, Kloss, bo to mój żołnierski obowiązek. Nie ponoszę żadnej odpowiedzialności. Żadnej! – powtórzył i zamilkł, jakby czekając, że Kloss przyzna mu rację. Potem pochylił się znowu nad mapą. – Nic więcej nie mamy sobie chyba do powiedzenia – rzucił. – Czekam na informację o piątym odcinku. Co wiemy o siłach przeciwnika nad kanałem?
Kloss pomyślał, że trzeba jak najprędzej wykorzystać tę lukę w obronie. I pomyślał także, że jeśli los pozwoli mu przeżyć, porozmawia sobie z Brochem w innych okolicznościach…
2
Sierżant-radiotelegrafista, krępy chłopak o pucołowatej twarzy i zadartym nosie, nie umiał obyć się bez fajki. Twierdził, że niemiecki tytoń, którego dostarczał mu Kloss, jest absolutnie do niczego, rozdłubywał papierosy rozmaitych gatunków i przyrządzał skomplikowane mieszanki. Zajmowało mu to najwięcej czasu; w piwnicy wypalonego domu przy ulicy Kaiserstrasse 30 urządził się zresztą znakomicie. Ze starych mebli znalezionych w gruzach zmontował tapczan, stół, dwa krzesła i nawet fotel na biegunach.
– Takie jest podstawowe wojskowe prawo – tłumaczył Klossowi – żeby urządzać się na każdym miejscu postoju jak w domu. Nawet wtedy, kiedy nie wiadomo, czy za godzinę nie ruszysz dalej. Ja, panie majorze, byłem już szefem kompanii łączności i wiem, co i jak…
Klossowi wydawało się, że sierżant Kosek nie przyjmuje do wiadomości niebezpieczeństwa grożącego mu nieustannie w tej piwnicy, z której co wieczór wołał: „Wisła, Wisła, ja Skra, przechodzę na odbiór". Wzmocnione patrole żandarmerii krążyły po sąsiednich ulicach, niemiecki nasłuch mógł wykryć już istnienie radiostacji albo wykryje w ciągu najbliższych godzin, a na twarzy Koska, gdy składał Klossowi meldunek – a czynił to wedle wszelkich reguł, choć jak mówił: „Do tego parszywego munduru, panie majorze, nie można przywyknąć" – nie widać było ani śladu niepokoju. Zapalał fajkę, ustępował Klossowi miejsca na fotelu i najchętniej opowiadałby o swych wyczynach na Wale Pomorskim.
Tego wieczoru, gdy Kloss wszedł do piwnicy, sierżant natychmiast podał mu kartkę gęsto wypełnioną czytelnym pismem radiotelegrafisty.
– Rozszyfrowałeś?
– Tak jest.
Tekst nie zawierał właściwie nic nowego poza jedną informacją, której wagę Kloss natychmiast docenił. Syn profesora Glassa, oberleutnant Glass, wzięty nad Wisłą do niewoli, znajdował się w obozie jenieckim. Czy uda się to wykorzystać? Zadania formułowane prosto i zwięźle były w rzeczywistości niesłychanie trudne: nie dopuścić do ewakuacji fabryki. I teraz jeszcze: nie dopuścić do ewakuacji profesora Glassa. Jak to wykonać, jeśli to w ogóle wykonalne?
Od wielu dni Kloss szukał sposobu dotarcia do fabryki. Wiedział, że pracuje tam sporo robotników rozmaitych narodowości, także Polaków, ale Brunner kazał zamknąć obóz, a Kloss nie mógł znaleźć nawet pretekstu, żeby obejrzeć dokładniej teren zakładu. Miał bardzo mało czasu, właściwie pozostały już tylko liczone godziny… Stanął przy maleńkim, zakratowanym okienku wychodzącym na podwórze. Co można zrobić? Co można zrobić oprócz przesłania meldunku, że jutro rano fabryka zostanie ewakuowana. A Glass odpłynie ostatnim statkiem… Podjąć szaleńczą próbę?
Zapadł już mrok; podwórze było puste, martwe. Ulicą przejechała ciężarówka, warkot motoru ucichał powoli, może to już koniec?
– Jak długo jeszcze, panie majorze? – zapytał sierżant.
– Trzeba będzie zmienić lokal – powiedział nie odwracając się Kloss. I właśnie wtedy zobaczył dziewczynę. Wbiegła na podwórze; była w rozpiętym płaszczyku oznaczonym literą „P". Otwartymi ustami chwytała powietrze. Przystanęła w bramie, bo zobaczyła napis: Ach-tung! Minen!, który zapobiegliwie umieścił tu Kloss, ale me wahała się zbyt długo. Dostrzegła drzwi prowadzące do piwnic… Usłyszeli jej kroki na schodach. Po paru sekundach zobaczyli w bramie SS-mana. Właściwie najpierw usłyszeli jego głos: Halt! Ich werde schussen. SS-man także się zawahał ujrzawszy ostrzeżenie; ale pobiegł za dziewczyną.