Stawka Wiiksza Niz Zycie Tom – II
Stawka Wiiksza Niz Zycie Tom – II читать книгу онлайн
Andrzej Zbych to pseudonim autorskiego duetu, kt?ry przeszed? do historii, tworz?c „Stawk? wi?ksz? ni? ?ycie”.
O bohaterskich przygodach wojennych oficera polskiego wywiadu, dzia?aj?cego pod kryptonimem J-23. Przystojny Polak, w twarzowym mundurze oficera Abwehry, wygrywa II wojn? ?wiatow?! Wykrada najg??bsze tajemnice Rzeszy, ujawnia plany najwa?niejszych operacji wroga, kpi z wysi?k?w niemieckiego kontrwywiadu, o?miesza starania gestapo. W trudnej, niebezpiecznej s?u?bie pos?uguje si? przebieg?o?ci?, wdzi?kiem wobec dam, czujny okiem, mocnymi pi??ciami i ci?tym s?owem. Wkr?tce awansuje do stopnia kapitana, a nawet odznaczony zostaje niemieckim ?elaznym Krzy?em.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Weszli. Pierwszy Lehman, za nim wszyscy ci, którzy korzystali w ciągu ostatnich godzin z motocykli: Koel-lert, Kussau, Walter… Kussau był wyraźnie pijany, na twarzy zastygł mu uśmiech, z trudem trzymał się prosto.
– Gdzie jest Knoch? – zapytał generał.
– Zjawi się lada chwila – odpowiedział Lehman. – Posłałem już mojego człowieka…
– Niech pan zaczyna – Pfister niecierpliwie spojrzał na zegarek. – Aha… I z mojego ramienia w śledztwie weźmie udział kapitan Kloss. Będzie mnie informował o rezultatach.
– Jak pan generał sobie życzy – oświadczył obojętnie gestapowiec. – Chciałbym jednak stwierdzić, że kapitan Kloss jest jednym z tych…
– Niech pan już zaczyna – przerwał generał.
– Wolałbym poczekać na Knocha. On widział tego człowieka.
– Mam zbyt mało czasu. – Pfister usiadł za biurkiem.
– Proszę, niech każdy z panów wymieni trasę, jaką dziś przebył – powiedział gestapowiec.
– Byłem w lesie Weipert – pierwszy odezwał się Kloss.
– A ja sobie jeździłem po jednostkach. – Kussau rozstawił szeroko nogi. – Zrobiłem mnóstwo kilometrów, dlatego jestem zmęczony.
– Proszę ściślej… – wtrącił Pfister. Kussau nie zdążył jednak odpowiedzieć. Do gabinetu wbiegł gestapowiec, jeden z ludzi Knocha.
– Panie generale, sturmbannfuehrer Knoch nie żyje!
Generał zerwał się z miejsca.
– Jak to nie żyje? Podczas nalotu?
– Nie, panie generale. Zastrzelony w kasynie.
– Proszę za mną – powiedział Pfister.
Żadnej szansy ucieczki… W hallu gromadzili się już oficerowie sztabu dywizji, tworząc szpaler, którym szedł generał ze swoją świtą. Lehman obok Klossa, kapitan czuł na sobie nieustannie uważne spojrzenie gestapowca.
Na podłodze kasyna leżał Knoch. Lekarz sztabowy pochylał się jeszcze nad nim. Na widok generała stanął na baczność.
– Śmierć nastąpiła przed kilkunastoma minutami, panie generale – zameldował. – Dwa strzały. Oba w okolice serca.
Kloss dopiero w tej chwili zobaczył Simone; stała ciągle przy barze, a obok niej mężczyzna w czarnym mundurze. Powiedziała już? Nie, chyba nie.
Gestapowiec wyprężył się.
– Ona musiała widzieć mordercę, panie generale.
– Zeznała?
– Oświadczyła, że powie w obecności pana generała.
– Więc niech mówi – Pfister nie spojrzał nawet na Simone. Wydawało się, że nie dostrzega jej obecności. Dziewczyna podbiegła do generała.
– Panie generale…
– Więc kogo pani widziała? – mruknął niechętnie. Obok niego stał Lehman i patrzył na Simone jak myśliwy na łatwą zdobycz. Nieco z boku Kussau, za nim Koellert i Walter, a przy oknie, osobno, Kloss… Co zrobić, gdy powie? – Oczywiście – strzelać. Najpierw Lehman, potem Kussau. Przynajmniej… drogo sprzedać… drogo sprzedać…
Trwało milczenie.
– Panie generale – powiedziała wreszcie Simone – proszę o obietnicę darowania kary Rolfowi Kahlertowi. Zeznam wszystko, co wiem…
– Niech pan obieca, generale – szepnął Lehman.
Pfister wyprostował się i spojrzał chłodno na dziewczynę.
– Nic pani nie mogę obiecać – warknął. – Porucznik Kahlert został rozstrzelany przed paroma godzinami.
Zdawało się, że upadnie. Patrzyła na hauptsturmfuehrera Kussau, potem spojrzała na Klossa.
– Rozstrzelano go – powtórzyła. – Nie żyje…
– Kto zabił Knocha? – Lehman podniósł głos niemal do krzyku.
– Powiem – krzyknęła nagle Simone – oczywiście, że powiem. Myślicie, że będę milczała? Myślicie, że nie wskażę mordercy? To on, panie generale. – Całą ręką, całą postacią wskazała hauptsturmfuehrera Kussau. – Niech teraz płaci! Byłam tutaj…
Kussau, ciągle chwiejący się na nogach, wyszarpnął pistolet z kabury.
– Kłamiesz! – ryknął. Strzelił nie celując. Walter i Koellert natychmiast wyrwali mu broń z ręki, ale strzał był celny. Simone osunęła się na podłogę… Lehman i lekarz pochylali się już nad nią, Pfister nawet nie spojrzał.
– Kussau – szepnęła Simone.
– Nie żyje – lekarz zamknął jej oczy.
Lehman sięgnął do fartuszka dziewczyny. Z kieszeni wydobył zgięte tablice rejestracyjne.
– To te tablice – powiedział.
– Wy jej wierzycie? – Kussau usiłował wyrwać się z rąk Koellerta i Waltera. – To ona była bolszewickim szpiegiem, to ona… pewno zabiła Knocha…
– I jechała dzisiaj motocyklem, co? – szepnął ironicznie Lehman. – Dałeś jej do schowania tablice rejestracyjne. Współpracowała z tobą!
– Lehman, oszalałeś! – wył Kussau.
– Kussau spędził z nią ostatnią noc – powiedział kapitan Koellert.
– Dosyć! – generał nie podnosił głosu. – Zabierzcie go – rozkazał – i przesłuchajcie. Sąd polowy dywizji wyda wyrok. Śledztwo prowadzić, jak powiedziałem…
Kloss i Lehman zostali sami w kasynie.
– Przesłuchamy go razem – powiedział Lehman. – To będzie bardzo długo trwało, Kloss, bardzo długo, bo musimy dowiedzieć się wszystkiego.
Kloss nie słuchał. Patrzył na ciało Simone. Za chwilę je także zabiorą.
7
Samoloty nadleciały wcześniej, niż przewidywali. Czekali na zachodnim skraju lasu Weipert, ukryci w kępie krzaków. Łąki i nieużytki ciągnęły się stąd aż do Dobrzyc, równinna, pusta płaszczyzna, przecięta gdzieniegdzie wąskimi pasmami drzew lub wysepkami krzaków. Czy wylądują, jak planowano? A jeśli wiatr zniesie spadochrony na wschód, na las, gdzie stacjonował niemiecki pułk pancerny, albo na północ do szosy patrolowanej nieustannie przez żandarmów? Gdy udało im się tu przedostać, uwierzyli w powodzenie akcji. Przewieźli mundury na wózku, idąc poboczem szosy, a potem skrajem lasu. Nikt ich nie zaczepił; tłum uchodźców gęstniał z każdą godziną, stanowiąc znakomitą osłonę. Ale wiedzieli, że droga powrotna będzie znacznie trudniejsza: musieli przeprowadzić „jeńców" wzdłuż niemieckich stanowisk. Dotarcie do szosy i potem znowu szosą w kierunku przeciwnym niż fala uchodźców byłoby jeszcze niebezpieczniejsze. Zresztą na tę drogę nie mieli czasu, szosą było o parę kilometrów dalej, a oni musieli uchwycić przyczółek mostowy w momencie, gdy ruszy natarcie.
Tomala rozdał latarki, trzy krótkie sygnały świetlne miały wskazywać spadochroniarzom pozycje czekających.
Samoloty krążyły nad lasem i szosą, a po chwili usłyszeli wybuchy bomb. Zobaczyli pożar, który nagle oświetlił las, usłyszeli serie karabinów maszynowych i trzaskanie działek przeciwlotniczych. Na zachodzie wstała łuna, ogarniając coraz szerszą połać nieba; paliło się w Dobrzycach.
Dopiero po paru minutach zobaczyli czasze spadochronów powoli opadające na ziemię. Desant lądował przy akompaniamencie wybuchów, w centrum okalających ich coraz gęściej pożarów. Lądował niemal dokładnie w przewidywanym miejscu. Ujrzeli światła latarek, błyskały w rozmaitych punktach łąki, zapalały się i znikały coraz częściej i coraz bliżej siebie. Wybiegli zza krzaków; za chwilę zobaczą żołnierzy stamtąd. Powtórzyli swoje sygnały świetlne… Z daleka dochodziły jeszcze wybuchy, zagrał krótką serią karabin maszynowy, potem nastąpiła cisza…
Żołnierze desantu wyrośli przed nimi nagle: ujrzeli najpierw trzech ludzi z automatami gotowymi do strzału. Dalej, na łące, ktoś jeszcze wyplątywał się z czaszy spadochronowej.
Tomala stał wyprostowany, milczący; nie mógł oderwać wzroku.
– Kim jesteście?
– „Liść dębu" – powiedział Tomala.
Tamci opuścili automaty. Młody mężczyzna w hełmie, z mapnikiem na piersi, podszedł do Tomali.
– Porucznik Kożuch – przedstawił się – dowódca grupy – wyciągnął rękę.
Tomala stał wyprostowany, milczący; nie mógł oderwać wzroku od płaszcza, od hełmu z białym orłem.
– Nie myślałem, że doczekam – szepnął. Potem opanował się natychmiast. Precyzyjnie wyjaśnił sytuację. Porucznik słuchał w milczeniu, nieco nieufnie.
– Mówiono nam, że las Weipert jest czysty – spojrzał jeszcze raz na mapę.
– Był. Nie zdołaliśmy już skontaktować się z wami i zaproponować innego miejsca lądowania.
– Nie mam wyboru – powiedział porucznik. Spadochroniarze gromadzili się już wokół nich. Sprawdził: cała grupa wylądowała. Osiemnastu ludzi…