Stawka Wiiksza Niz Zycie Tom – II
Stawka Wiiksza Niz Zycie Tom – II читать книгу онлайн
Andrzej Zbych to pseudonim autorskiego duetu, kt?ry przeszed? do historii, tworz?c „Stawk? wi?ksz? ni? ?ycie”.
O bohaterskich przygodach wojennych oficera polskiego wywiadu, dzia?aj?cego pod kryptonimem J-23. Przystojny Polak, w twarzowym mundurze oficera Abwehry, wygrywa II wojn? ?wiatow?! Wykrada najg??bsze tajemnice Rzeszy, ujawnia plany najwa?niejszych operacji wroga, kpi z wysi?k?w niemieckiego kontrwywiadu, o?miesza starania gestapo. W trudnej, niebezpiecznej s?u?bie pos?uguje si? przebieg?o?ci?, wdzi?kiem wobec dam, czujny okiem, mocnymi pi??ciami i ci?tym s?owem. Wkr?tce awansuje do stopnia kapitana, a nawet odznaczony zostaje niemieckim ?elaznym Krzy?em.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– A gdyby tak? Rozważyłby pan propozycje konkretne?
– W pewnych granicach – powiedział Glass.
– Żądanie jest proste – Kloss odsłaniał karty. – Nie ewakuować się.
– Czyje żądanie? Kto usłyszy moją odpowiedź?
Kloss podszedł znowu do radia. Marsz wojskowy zabrzmiał teraz głośniej.
– Co pan wie o swoim synu, profesorze Glass?
Glass zerwał się z krzesła.
– Na miłość boską! – Teraz był szczery, nie starał się panować nad twarzą. – Nic nie wiem. Zaginął przed czterema miesiącami na froncie wschodnim. Nie chciałem wierzyć w jego śmierć. Żyje? Niech pan szybko mówi, czy żyje?
– Tak – powiedział Kloss. – Jest w niewoli.
Glass upadł na krzesło. Zasłonił twarz dłońmi, potem przetarł chusteczką oczy.
– Czy to pewne? – zapytał. – Skąd ta informacja?
– Odpowiedź wydaje się zbędna. Sądzę, że pan zrozumiał.
– Zrozumiałem – szepnął Glass.
– A gdyby pan zamierzał powtórzyć komukolwiek tę rozmowę…
– Proszę nie kończyć. Zrozumiałem wszystko.
– Wojna jest twardą grą, profesorze – ciągnął Kloss. -Nie produkuje pan zabawek dla dzieci, tylko urządzenia do pocisków spadających teraz na Londyn.
– Wiem.
– I chodzi o to, żeby nie wykorzystano pana więcej do żadnej produkcji.
– Wiem – powtórzył znów Glass.
– Sądzę, że powiedzieliśmy sobie wszystko. Nie jest to jednak takie proste: nie ewakuować się. Jutro nie zostawią pana w spokoju. Dlatego proponuję: za dwie godziny spotkamy się na rogu Pommernstrasse i Hinden-burgplatz.
Profesor wstał. Wydawało się, że zapomniał o Klossie.
– Kurt żyje – szeptał – Kurt żyje…
5
Siedział w ciemnej, wąskiej klitce na jedynym tu krześle stojącym obok łóżka. Basia zamknęła starannie okno, potem podeszła do drzwi i cicho przekręciła klucz w zamku. Z mieszkania nie dochodziły żadne odgłosy.
Trwała cisza.
– Profesor poszedł spać – szepnęła – on zawsze o tej porze drzemie. Baba jest w stołowym.
Usiadła na łóżku. Nie widział jej twarzy, tylko ręce kurczowo ściskające metalowe pręty, na których spoczywał wąski materac. Po rozmowie z Glassem okrążył willę, wyszedł na ulicę i wrócił tutaj. Basia, jak to ustalili, zostawiła otwarte okno w swoim pokoiku za kuchnią.
– Opowiadaj – powiedział.
Mówiła bardzo cicho. Ci w fabryce, nie wymieniała nazwisk, potraktowali jej relację nieufnie. Twierdzili, że to może być prowokacja, że nawet likwidacja SS-mana o niczym nie świadczy. Przekonywała ich, że nikt nie mógł przecież wiedzieć, dokąd będzie uciekała, przypadek nie do przewidzenia, że jeśli jej wierzą… Przeważyło wreszcie zdanie, że kontakt należy nawiązać. Jedyna szansa. Nie mają właściwie nic do stracenia, jeśli zostaną sami, zginą z całą pewnością, a fabryka będzie zniszczona. Poinformowała Klossa o szczegółach planu. Słuchał uważnie, zadając pytania, na które Basia najczęściej nie umiała odpowiedzieć. Kto z Niemców ma broń krótką? Ilu robotników należy do organizacji? Czy znają plan alarmowy fabryki, bo taki plan musi istnieć?
Doszedł wreszcie do wniosku, że jest szansa powodzenia, ale powstaniem należy pokierować.
Może – myślał – to moja ostatnia akcja i może nadszedł czas…
– Będziesz musiała pójść tam raz jeszcze – powiedział.
Skinęła głową. Była na to przygotowana; umówiła się z majstrem Krollem, że za półtorej godziny jeden z nich, Kroll albo Levon, będzie na nią czekał w miejscu, gdzie mur otaczający fabrykę dochodzi do mokrych łąk biegnących aż do kanału. Nie chciała już ryzykować przechodzenia obok wartownika.
– Powiesz im – ciągnął Kloss – że plan jest w zasadzie słuszny. Ale tylko w zasadzie. Chcę być osobiście na miejscu i kierować akcją. Dlatego też nie o 2.40, lecz dokładnie o 2.25 grupa dwóch, trzech ludzi zdejmie wartownika przy bramie. Musi to zrobić tak zręcznie, by Niemiec nie zdążył wystrzelić. O 2.30 ty i ja wejdziemy do fabryki. I wtedy rozpocznie się akcja. Powiedz im, że nawiążę kontakt z naszymi. Rozumiesz?
– Rozumiem.
Spojrzał na zegarek. Powinien jeszcze wstąpić do Bro-cha, a potem pójść na Kaiserstrasse. Kosek musi nadać meldunek i otrzymać odpowiedź. Natarcie przez kanał na fabrykę powinno zacząć się najpóźniej o drugiej. Było to wszystko bardzo ryzykowne, ale nie widział żadnych innych możliwości. Zapalił papierosa. Płomyk zapałki wydobył z ciemności twarz Basi. Ciemne worki pod oczyma, wargi bez kropli krwi.
– Trzymaj się, dziewczyno – powiedział. – Przyjdę po ciebie pod okno o godzinie drugiej. – Zawahał się. Może nie brać jej do fabryki? Musiał. Przecież tamci go nie znają i on ich nie zna.
– Co było po moim wyjściu u Glassów? – zapytał jeszcze.
Profesor powiedział żonie: „Nie pakuj się, zostajemy". Ona krzyczała i protestowała, a wtedy on położył jej dłoń na ramieniu i rzekł: „Kurt żyje. Jest w niewoli". I jeszcze coś, czego Basia nie zrozumiała. Potem Glassowa popłakiwała siedząc na wielkiej, zapakowanej już walizce, a on wrócił do gabinetu.
Usłyszeli odgłos kroków, ktoś wszedł do kuchni.
– Glassowa – szepnęła Basia. – Przygotowuje ziółka dla męża.
– Pamiętaj – mówił cicho Kloss – niech w fabryce będą gotowi, ale niech czekają na mnie. Najważniejsze: zdjąć wartownika.
Znowu kroki. Kloss wstał, podszedł do okna i właśnie wtedy rozległ się krzyk Glassowej.
– Fritz! – wołała – Fritz!
Po chwili była już w kuchni. Zanim Kloss zdążył wyskoczyć przez okno, biła pięściami w drzwi służbówki.
– Otwieraj! – krzyczała – otwieraj!
Kloss zniknął w ciemnościach ogrodu, Basia stanęła na progu.
– Dlaczego się zamykasz? Kto u ciebie był?
– Nikt, proszę pani.
– Gdzie jest mój mąż?
– Przecież pan profesor śpi w gabinecie – Basia mówiła swoją powolną, szkolną niemczyzną.
– Zniknął! – Glassowa pobiegła znowu przez kuchnię i stołowy. Stanęły na progu gabinetu. Drzwi od werandy były otwarte, wiatr pozwiewał papiery z biurka, obok kanapki, wciśniętej między szafy biblioteczne, leżały nocne pantofle profesora Glassa.
– Może wyszedł na chwilę – powiedziała Basia.
– Bez butów? – Glassowa wybiegła na werandę, potem do ogrodu. I znowu rozległo się wołanie: – Fritz! Fritz!
Gdy wróciła do gabinetu, jej oczy pełne były łez.
– Mój Boże, mój Boże – szeptała. – Co z nim się stało?
Podniosła słuchawkę telefonu, z trudem nakręciła numer.
– Tu Glassowa – powiedziała. – Chciałabym mówić ze sturmbannfuehrerem…
Brunner zjawił się w mieszkaniu Glassów po kilkunastu minutach. Nie zdejmując czapki spacerował po gabinecie profesora, niecierpliwie i jakby nieuważnie słuchając relacji Glassowej. Obejrzał nocne pantofle, poszperał w papierach i szufladach, wysłał dwóch ludzi do ogrodu, by dokładnie przeszukali teren.
Potem usiadł na kanapce i wyciągnął przed siebie nogi w znakomicie błyszczących butach.
– Powiedziała pani, Frau Glass, że był tu kapitan Kloss. -Ta informacja od początku wydawała się interesować go najbardziej.
– Tak – szepnęła.
– Rozmawiali w gabinecie. O czym?
– Ja nie podsłuchuję, panie sturmbannfuehrer.
– Szkoda. Co było potem?
– Już mówiłam. – Przyłożyła, chusteczkę do oczu. -Mąż kazał mi przerwać pakowanie.
– Dlaczego?
– Nie wiem. I nie pytałam, bo powiedział mi, że Kurt żyje. Rozumie pan? Tyle czasu nic nie wiedzieliśmy o naszym chłopcu… Pobeczałam się. Jest w niewoli, ale żyje.
– Skąd ta wiadomość?
Wzruszyła ramionami.
– Może przez Czerwony Krzyż?
– Żarty. O Kurcie powiedział pani po wyjściu Klossa?
– Tak.
– I co było dalej?
– Pobiegłam na werandę, do ogrodu, potem do służ-bówki po naszą Polkę. Zamknęła się na klucz. Wydawało mi się, że słyszałam głosy, że ktoś u niej był. Przesłucha ją pan?
– Przesłucham – odpowiedział niecierpliwie Brunner.
– No dobrze, niech pani ją zawoła.
Przyglądał się Basi bez zainteresowania. Ujął ją pod brodę, lekko trzepnął dłonią po policzku.