-->

Stawka Wi?ksza Ni? ?ycie Tom – I

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Stawka Wi?ksza Ni? ?ycie Tom – I, Zbych Andrzej-- . Жанр: Классическая проза. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Stawka Wi?ksza Ni? ?ycie Tom – I
Название: Stawka Wi?ksza Ni? ?ycie Tom – I
Автор: Zbych Andrzej
Дата добавления: 15 январь 2020
Количество просмотров: 169
Читать онлайн

Stawka Wi?ksza Ni? ?ycie Tom – I читать книгу онлайн

Stawka Wi?ksza Ni? ?ycie Tom – I - читать бесплатно онлайн , автор Zbych Andrzej

Andrzej Zbych to pseudonim autorskiego duetu, kt?ry przeszed? do historii, tworz?c „Stawk? wi?ksz? ni? ?ycie”.

O bohaterskich przygodach wojennych oficera polskiego wywiadu, dzia?aj?cego pod kryptonimem J-23. Przystojny Polak, w twarzowym mundurze oficera Abwehry, wygrywa II wojn? ?wiatow?! Wykrada najg??bsze tajemnice Rzeszy, ujawnia plany najwa?niejszych operacji wroga, kpi z wysi?k?w niemieckiego kontrwywiadu, o?miesza starania gestapo. W trudnej, niebezpiecznej s?u?bie pos?uguje si? przebieg?o?ci?, wdzi?kiem wobec dam, czujny okiem, mocnymi pi??ciami i ci?tym s?owem. Wkr?tce awansuje do stopnia kapitana, a nawet odznaczony zostaje niemieckim ?elaznym Krzy?em.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 56 57 58 59 60 61 62 63 64 ... 80 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

– Wynoś się pan! – wrzasnął. -I nie opowiadaj mi plotek!

A jeśli jeszcze raz zjawi się ten sztukmistrz, każę go Glaubelowi zamknąć na dwadzieścia cztery godziny.

Został sam w gabinecie, powiedział Dance, że nikogo nie przyjmie i nie będzie rozmawiał przez telefon, ale nie mógł pracować. Osaczyły go wszystkie możliwe niepokoje. Jeśli doświadczenia się nie udadzą, straci zaufanie fuehrera i mogą go nawet wysłać na front.

Pomyślał, że nie boi się frontu, ale stanął mu przed oczyma obraz widziany chyba w kinie: biała, równa płaszczyzna, żołnierze na nartach i w głębi palące się chałupy. Ile jest kilometrów od Berlina do Wołgi? Nie, nie stoją już przecież na Wołdze, czytał znowu o skracaniu frontu, ale nie interesowały go właściwie nigdy komunikaty wojskowe. Ojciec Reila miał mapę, w którą wbijał kolorowe chorągiewki, jego to nie bawiło.

Zadzwonił i gdy Danka stanęła w drzwiach, kazał sobie przynieść ostatni numer „Völkischer Beobachter". Rozłożył gazetę i zobaczył na pierwszej sronie zdjęcie fuehrera. Fuehrer spoglądał poważnie, ale też z charakterystyczną dla oficjalnych portretów wielkiego wodza łaskawością; Reil zaczął czytać artykuł, ale dojechał tylko do końca pierwszego akapitu. W drzwiach stanął Brunner.

Brunner wchodził bez meldowania, wydawało się, że nie dostrzegał obecności Danki w sekretariacie, nie akceptował jej istnienia. Reil podnosząc się zza biurka wiedział, że rozmowa nie będzie przyjemna. Dzień, który tak się zaczął, nie mógł mu przynieść nic radosnego. Wyciągnął koniak z szafy, a Brunner bez wstępów przystąpił do rzeczy. Chodziło najpierw o Pułkowskiego. Sturmbannfuehrer chciał wiedzieć, jak długo ten Polak będzie Reilowi potrzebny. Dyrektor odpowiedział, że nie wie. Nie wiedział naprawdę, wszystko zależało od wyników doświadczeń; chodziło zresztą, do diabła, o robotę, która się nigdy nie kończy.

– Natomiast wiedza tego Polaka jest ograniczona -oświadczył Brunner sucho. – Musi pan z niego wycisnąć wszystko, co trzeba, i koniec. Daję panu, powiedzmy, trzy miesiące.

Reil pomyślał, że ten gestapowiec jest bezczelny. Chciał powołać się na swoje szczególne pełnomocnictwa, ale zrezygnował. Zapytał tylko, co mają zamiar zrobić z Pułkowskim. Brunner uśmiechnął się chłodno i oświadczył bez ogródek: zlikwidować. Zbyt dużo wie.

– A jego żona? – zapytał jeszcze Rełl. Czuł suchość w gardle, napełnił swój kieliszek.

– Mnie pan też może nalać – odpowiedział Brunner. -Jego żona nie żyje od paru tygodni.

Reil spojrzał na Brunnera, nie ukrywając obrzydzenia. Wolałby o tym nie wiedzieć. Uświadomił sobie nagle, że jest sporo rzeczy, o których wolałby nie wiedzieć. Zresztą, to jego nie dotyczy. Ma swoją robotę, którą wykonuje znakomicie. Na świecie istnieje podział zadań, nie należy pchać nosa w cudze sprawy. Taki jest porządek rzeczy.

Myślał, że rozmowa jest skończona, ale okazało się, że najgorsze Brunner zachował sobie na deser.

– Gdzie pan poznał swoją sekretarkę? – zapytał.

– Proszę ją zostawić w spokoju! – wrzasnął Reil. Teraz wyprowadzono go z równowagi; nie zamierzał bronić Pułkowskiego, ale Dankę uważał już za swoją własność.

– Spokojnie, dyrektorze – Brunner ciągle się uśmiechał. – Proszę odpowiedzieć na pytanie.

– Skierowana przez Arbeitsamt – odpowiedział. On, który nawet w gabinecie fuehrera nie stracił pewności siebie, nie wyrzucił za drzwi tego gestapowca. Poczuł, że się boi i gdy to zrozumiał, strach opanował go naprawdę.

Próbował się jeszcze bronić.

– Nie wykryliście nawet sprawców dywersji! -krzyknął ni w pięć, ni w dziewięć.

– Już ich mamy – odpowiedział Brunner. – A pańska sekretarka kontaktowała się z jednym z nich, z Kazimierzem Okoniem.

Przypomniał sobie to nazwisko; Danka wymieniła je poprzedniego wieczora przy kolacji. Powiedziała, że chciała odwiedzić dawnego kolegę, ale nie zastała go w domu. Brunner wysłuchał tej relacji i nie ukrywał zaskoczenia.

– Istotnie – mruknął.

Teraz Reil mógł zaatakować.

– Czepiacie się niewinnej dziewczyny! – krzyknął. – Gdyby rzeczywiście była wspólniczką tego człowieka, nie podałaby mi jego nazwiska! – Chciał mówić dalej, ale chłodne oczy Brunnera nakazały mu milczenie.

– Pan jest zbyt nerwowy – powiedział sturmfuehrer -a my nie lubimy zbyt nerwowych, takim nie można ufać – przeciągał sylaby. – Reichminister powtarzał to niejednokrotnie.

Wstał i ruszył ku drzwiom.

– Pana łączą z tą Polką dość bliskie stosunki, prawda? Proszę do mnie zatelefonować, gdyby zdarzyło się coś ciekawego. Zrozumiał pan?

Reil nie odpowiedział. Nie mógł sobie później wybaczyć milczenia. Powinien zatelefonować do Berlina, powinien pójść do gauleitera i dać szkołę temu bezczelnemu głupcowi. Rozlał znowu koniak do kieliszków i zawołał Dankę.

– Napijemy się – powiedział.

Patrzyła na niego chłodno, nie rozumiejąc, ale podniosła kieliszek do ust. Chciał jej wytłumaczyć, jak bardzo jest mu potrzebna, jak bardzo mu na niej zależy, ale milczał. Wypił jeden kieliszek, potem drugi.

– Wszystko to świństwo – stwierdził – a to, co nie jest świństwem…

9

Rioletto przyszedł punktualnie. Stanął na progu z ogromnym bukietem kwiatów, spodziewał się zapewne, że w mieszkaniu zastanie już gości, o których mówiła Danka, ale była tylko ona, a na stole zobaczył dwa kieliszki i dwie filiżanki do kawy.

– Będziemy sami – powiedziała. – Zmartwił się pan?

– Nie, oczywiście nie – ale z trudem ukrywał zdziwienie. – Pani nawet nie podejrzewa, jaką sprawia mi radość.

– Najpierw czeka pana praca – uśmiechnęła się Danka. Otworzyła szufladę i rzuciła na stół talię kart. – Chciałabym coś usłyszeć o sobie.

Obserwowała go uważnie, gdy bawił się kartami. Nic nie podejrzewał, na twarzy malowało się skupienie. Kazał jej wyciągnąć kartę, był to król pik; Rioletto wydał się zaskoczony, a Dance król pik skojarzył się natychmiast z Reilem. Dzisiaj wieczorem, gdy opuszczała biuro, Reil już nic nie powiedział; nie zapytał nawet, dokąd idzie. Danka poczuła coś w rodzaju litości i natychmiast ogarnął ją wstyd. Nie powinna się nad nim litować.

– Król pik – powiedział Rioletto. Odkrył parę kart i obok króla położył damę trefl. – Pani jest interesującą dziewczyną, prowadzi pani trudną grę, chyba się nie mylę, prawda? – Potem spojrzał w okno. – Niedokładnie zaciągnięte zasłony – stwierdził. – Z ulicy widać światło. Nie boi się pani?

Na to właśnie czekała, sądziła, że zauważy wcześniej. Podbiegła do okna. Na ulicy panował już mrok, ale przez szczelinę w zasłonie dojrzała trzech chłopców stojących na przeciwległym rogu. Już są!

– Teraz dobrze – powiedział Rioletto i dalej rozkładał karty -Właściwie – mówił – zajmują się tym raczej stare baby. Mnie wystarczy dłoń, oczy, czasami jakiś przedmiot.

– Jaki przedmiot?

– Coś, co pani lubi naprawdę, co jest dla pani cenne. W tej chwili rozległ się natarczywy dzwonek.

– Więc jednak – stwierdził Rioletto – nie będziemy sami.

Danka otworzyła drzwi. Do pokoju wdarło się trzech mężczyzn. Zanim Rioletto zdążył skoczyć pod ścianę i wydobyć broń, obalili go na podłogę. Jeden był w kraciastej cyklistówce, drugi miał czarną opaskę na oku, trzeci – szramę na policzku. Przypominali trochę aktorów, którym kazano ucharakteryzować się tak, by można ich łatwo rozpoznać. Ten w cyklistówce obezwładnił Dan-kę, rzucił ją na tapczan, a potem wiązał i kneblował sprawnymi ruchami.

– Ty niemiecka dziwko – powiedział. Dwóch pozostałych sterroryzowało Rioletta.

– Pójdziesz z nami – oświadczył ten ze szramą i schował do kieszeni małego Waltera, który Rioletto nosił zawsze przy sobie.

– Ależ, panowie – tłumaczył Rioletto – ja jestem Włochem i okultystą, nie mieszam się do waszych spraw.

– Ale broń nosisz, gestapowski szpiclu! – stwierdził ten z opaską.

Wypchnęli go z mieszkania. Prowadzili przez podwórze, a potem krętymi, pustymi uliczkami przedmieścia w kierunku szosy. Rioletto wiedział, że wystarczy przejść szosę, by znaleźć się w lesie. Mężczyzna w cyklistówce, który sprawiał wrażenie dowódcy, spoglądał co chwila na zegarek.

– Szybciej! – powtarzał.

– Co chcecie ze mną zrobić? – zapytał Rioletto.

– Będziesz zlikwidowany za współpracę z gestapo. Przyspieszyli kroku. Rioletto ociągał się, pozostawał w tyle. Ten ze szramą uderzył go kolbą w plecy.

– Proszę mnie nie bić! – krzyknął Włoch. – Chcę rozmawiać z waszym dowódcą.

– A co byś chciał powiedzieć naszemu dowódcy?

– Nie twoja sprawa.

– Nie piłem z tobą, szpiclu, bruderszaftu – powiedział ten ze szramą.

Wyskoczyli na łąkę. W mroku błysnęła przed nimi biała wstążka szosy. Chłopak w cyklistówce stanął przy przydrożnym krzaku. Rioletto pomyślał, że jeśli chcieliby go zlikwidować, mogli byli uczynić to wcześniej albo wręcz w mieszkaniu Danki. Teraz dzieliło ich kilkanaście metrów od szosy, a oni na coś czekali, jakby wahali się przeskoczyć drogę, która przecież była pusta. Chłopak ze szramą znowu spojrzał na zegarek.

– Idziemy – rozkazał.

Byli już na poboczu szosy, gdy nagle Rioletto usłyszał warkot motoru, a potem błysnęły ostre reflektory. Nadjeżdżający samochód włączył długie światła; rozległy się strzały, chłopcy zostawili Włocha na szosie i zniknęli w ciemności. Wszystko to trwało parę sekund. Rioletto z trudem podniósł się, samochód hamował gwałtownie. Włoch zobaczył wyskakujących żołnierzy niemieckich. Potem usłyszał głos oberleutnanta Klossa:

– Miał pan szczęście, panie Rioletto, zdążyliśmy na czas.

– Co za cudowny przypadek – powiedział. – Co za cudowny przypadek – powtórzył. – Dziękuję panu.

– Porozmawiamy u mnie – rzekł Kloss.

Wsiedli do samochodu, Kloss i Rioletto obok siebie na tylnych siedzeniach. Obaj milczeli i obaj rozumieli, że czeka ich trudna rozmowa. Czy Rioletto się domyśla? Czy można mu zaufać? Czy istnieje szansa, że zagrają wspólnie? Samochód stanął przed biurem Abwehry; w korytarzu było pusto, w pokoju Klossa paliła się lampa na biurku, na małym stoliczku stała butelka koniaku i dwa kieliszki.

1 ... 56 57 58 59 60 61 62 63 64 ... 80 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название