-->

Stawka Wi?ksza Ni? ?ycie Tom – I

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Stawka Wi?ksza Ni? ?ycie Tom – I, Zbych Andrzej-- . Жанр: Классическая проза. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Stawka Wi?ksza Ni? ?ycie Tom – I
Название: Stawka Wi?ksza Ni? ?ycie Tom – I
Автор: Zbych Andrzej
Дата добавления: 15 январь 2020
Количество просмотров: 169
Читать онлайн

Stawka Wi?ksza Ni? ?ycie Tom – I читать книгу онлайн

Stawka Wi?ksza Ni? ?ycie Tom – I - читать бесплатно онлайн , автор Zbych Andrzej

Andrzej Zbych to pseudonim autorskiego duetu, kt?ry przeszed? do historii, tworz?c „Stawk? wi?ksz? ni? ?ycie”.

O bohaterskich przygodach wojennych oficera polskiego wywiadu, dzia?aj?cego pod kryptonimem J-23. Przystojny Polak, w twarzowym mundurze oficera Abwehry, wygrywa II wojn? ?wiatow?! Wykrada najg??bsze tajemnice Rzeszy, ujawnia plany najwa?niejszych operacji wroga, kpi z wysi?k?w niemieckiego kontrwywiadu, o?miesza starania gestapo. W trudnej, niebezpiecznej s?u?bie pos?uguje si? przebieg?o?ci?, wdzi?kiem wobec dam, czujny okiem, mocnymi pi??ciami i ci?tym s?owem. Wkr?tce awansuje do stopnia kapitana, a nawet odznaczony zostaje niemieckim ?elaznym Krzy?em.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 60 61 62 63 64 65 66 67 68 ... 80 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

Kieliszek panny Kield stał ciągle pełny na swoim miejscu. Kloss wsunął rękę do kieszeni i wymacał mikroskopijne pudełeczko otrzymane od Arnolda. Zawierało truciznę działającą po trzech-czterech godzinach. Czy gestapo rozpocznie drobiazgowe śledztwo? Zapewne tak. Z tym należało się liczyć, ale podobno obecność tej substancji dość trudno stwierdzić w organizmie, nawet podczas sekcji, a panna Kield ma mnóstwo znajomych, głównie w teatrze, więc może tam szukać będą mordercy, jeśli dojdą do wniosku, że to morderstwo.

Okazja skorzystania z zawartości pudełka trafiła się nadspodziewanie szybko. Wysoki podporucznik stuknął obcasami i poprosił Ingrid, a Schultz natychmiast, jakby się bał, że Kloss go uprzedzi, porwał Bertę na parkiet. Kloss został nareszcie sam przy stoliku. Nikt go nie obserwował, tego przynajmniej był pewien; wsypał do kieliszka szczyptę białego proszku, koniak nie zmienił barwy. Zapalił papierosa i przymknął oczy; zadanie było właściwie wykonane. Czy ta trucizna działa bezboleśnie? Czy dostatecznie szybko? Wolałby wiedzieć, że Ingrid Kield nie będzie umierała zbyt długo… Grano znowu sentymentalne tango. Dziewczyna na podium miała chrapliwy, niski głos.

– Spisz, czy marzysz o Ingrid? – usłyszał głos Schultza. Kapitan wrócił sam do stolika. Wyjaśnił, że panie opuściły ich na parę minut i że to dobra okazja, by wypić naprawdę coś solidnego. Wezwał kelnera; jego małe, ruchliwe oczy świdrowały Klossa.

– Zdążysz? – zapytał Klossowi przez chwilę, przez parę sekund, wydawało się, że tamten wie. Patrzył na niego me rozumiejąc.

Schultz roześmiał się:

– Masz niewiele czasu – wyjaśniał. – Zacząłeś wczoraj, a zdobycie Ingrid wymaga dłuższego przygotowania artyleryjskiego. Od śmierci Heiniego nikomu się to nie

udało…

– Kto to był Heini? – powtórzył pytanie, na które nie otrzymał odpowiedzi od Ingrid.

– Ty naprawdę nic nie wiesz? – Schultz wiedział wszystko. _ Heini – ciągnął – Heini Koetl, wielka miłość naszej śpiewaczki. Przystojny chłopaczyna, przed wojną słuchacz konserwatorium. Zginęło mu się przed paroma miesiącami w Polsce. Zawsze mówiłem, Warszawa to dia-belnie niebezpieczne miasto.

– Ach, tak…

– Był oficerem generała von Boldta. Stary go podobno nawet lubił. Widziałeś tego smarkacza, który zaprosił Ingrid do tańca? To niejaki Stolp, adiutant i kolega Heiniego. Byli razem w Polsce.

Muzyka umilkła i natychmiast wybuchł gwar głosów. Przy sąsiednim stoliku dwaj oficerowie w czarnych mundurach śpiewali ochrypłymi głosami.

– Ona jest mu ciągle wierna, temu Heiniemu – szeptał Schultz. – Będziesz sławny w Berlinie, jeśli ci się uda. Mieszka w jego dawnym mieszkaniu na Albertstrasse. I kolekcjonuje pamiątki po nim – wybuchnął śmiechem. – Niewielkie szansę, Hans… Ale postaraj się; mogę ci w tajemnicy powiedzieć – szeptał – że twój pobyt w Berlinie też zbliża się ku końcowi… Skąd wiem? Powiedzmy, że widziałem projekt rozkazu na biurku starego. Stary sądzi, że na froncie więcej z ciebie pożytku niż w centrali. Ty zresztą sam mówiłeś, że nie lubisz Berlina. Oryginał z ciebie.

Kloss milczał. W Berlinie był już dwa miesiące, przydzielono go do oddziału „Wschód", Wydziału III, który zajmował się przede wszystkim sprawami personalnymi oficerów Abwehry, działających w Polsce i na froncie wschodnim. Mógł to traktować jako dowód zaufania, ale możliwości zdobywania wartościowych informacji były znacznie mniejsze, niż przypuszczał. Przez Arnolda przekazał centrali dość kompletny spis oficerów Abwehry i ich charakterystyki – materiał na pewno cenny; udało mu się też zdobyć dane, co prawda niekompletne, dotyczące siatki niemieckiej w północnej Polsce – ale to było właściwie wszystko.

W centrali Abwehry istniał, niesłychanie skrupulatnie przestrzegany, rozdział kompetencji. Admirał budował swój aparat na zasadzie tajemniczości i wielostopniowej kontroli. Każda nieostrożność, każde zbyteczne słowo budziły natychmiast podejrzenia. A jednocześnie skomplikowane intrygi, rozgrywki, konflikty z ludźmi Schellenberga i Kaltenbrunnera interesowały najmocniej podwładnych Canarisa.

Kłos s wielokrotnie meldował centrali o wewnętrznych zapasach i bojach niemieckiego wywiadu, o krwawych zemstach i nienawiściach, którymi żyła ta sfora lepszych i gorszych agentów Canarisa i Kaltenbrunnera, walczących o większy kęs władzy, o dostęp do fuehrera, o podział łupu.

Znał wagę tych informacji, sądził jednak, że bardziej przydatny jest na froncie, w sztabach bojowych, tam, gdzie decydują się sprawy dotyczące operacji wojennych. Nie ukrywał zresztą przed sobą, że brak mu kontaktu z towarzyszami, z ludźmi walczącymi, że coraz mu ciężej widzieć wokół siebie tych, których nienawidzi i nie mieć już żadnej szansy, oprócz krótkich i rzadkich spotkań z Arnoldem, by choć na chwilę zrzucić maskę…

– Ty mnie nie słuchasz – powiedział Schultz. Pracował w centrali od początku wojny i grał jakąś rolę w intrygach Canarisa. Zaprzyjaźnili się, jeśli oczywiście to słowo mogło mieć w tym wypadku jakikolwiek sens, ale elegancki kapitan nigdy, nawet po pijanemu, nie zdradzał swych tajemnic.

– Ależ słucham, słucham. – oświadczył Kloss i w tej chwili wróciły panie.

Ingrid, bardzo podniecona, sięgnęła natychmiast po kieliszek, Berta znowu szczebiotała, Schultz wybuchnął śmiechem, Kloss nie usiłował nawet zrozumieć, o co im chodzi. Nie spuszczał wzroku z kieliszka Ingrid. Trzymała go ostrożnie, potem niosła powoli do ust. Kloss podniósł swój kieliszek.

– Za zwycięstwo – powiedział głosem nieco ochrypłym.

– Za zwycięstwo – powtórzył Schultz – i zdrowie naszych pań.

Ingrid odstawiła kieliszek.

– Wypij -prosiła Berta. -To świetnie ci zrobi, natychmiast o wszystkim zapomnisz. Pamiętasz, jak ululaliśmy się wtedy.

– Przestań! – zawołała Ingrid.

Za chwilę jednak wypije i będzie wreszcie po wszystkim. Kloss chciałby, żeby to już się stało. Czuł, że opuszcza go odwaga – nigdy nie operował dotąd trucizną.

Wolałby, jeśli już nie istniało inne wyjście, zastrzelić tę dziewczynę.

Muzyka wybuchła znowu i Ingrid zdecydowanym gestem sięgnęła po kieliszek. W tej chwili dźwięki fokstrota zagłuszył ryk syreny alarmowej. Muzyka umilkła, na środku sali pojawił się starszy jegomość, w smokingu.

– Proszę wszystkich do schronu! – zawołał.

Pary z parkietu cisnęły się już w drzwiach; usłyszeli głuchy łomot, potem huk wystrzałów. Artyleria przeciwlotnicza odpowiadała szybkimi seriami. Zerwali się z miejsc. Na stoliku pozostał pełny kieliszek Ingrid. Kloss, wstając, pchnął stół, koniak spływał cienką strugą na podłogę.

2

Ulice były puste i ciemne. Kloss skręcił w Albert-strasse, zapalił papierosa i spojrzał na zegarek. Dochodziła jedenasta. Przed półgodziną pożegnał się z Ingrid; po nalocie odprowadził ją do domu, ale razem z Bertą i Schultzem, bo ta para ani na chwilę nie zostawiła ich samych. Kloss miał nadzieję, że Ingrid zaprosi go jednak do siebie. Wszedł z nią do bramy, ale na usilne nalegania zgodziła się tylko wyznaczyć mu randkę następnego dnia.

Jutro już nie występuję – powiedziała – może mnie pan zaprosić do kina.

– Do kina! – nie ukrywał rozczarowania. Roześmiała się.

– Mogę panu poświęcić dwie godziny, dokładnie dwie godziny, a ponieważ pan i tak milczy, więc…

Umówili się o wpół do siódmej przed kinem „Roma".

Czy mógł czekać do jutra? Zbyt wielkie ryzyko… Postanowił wykonać wyrok jeszcze tej nocy. Plan był prosty. Już nie trucizna, do diabła z pomysłami Arnolda! Takie sprawy załatwia najprędzej kula rewolwerowa. Pozwolił, żeby Berta i Schultz zniknęli za rogiem Kurfurstendamm, zyskiwał w ten sposób jakieś alibi, kiepskie co prawda, ale zawsze alibi, i wrócił tu, na Albertstrasse, pod dom Ingrid. Nie przypuszczał, by mógł znaleźć się w kręgu podejrzanych. Gestapo dojdzie na pewno do wniosku (i będzie miało rację!), że to sprawka polskiego wywiadu, a nikt przecież nie posądza Klossa… Czy naprawdę nikt? Należy doceniać przeciwnika. Stary Arnold, który zna Berlin jak własną kieszeń, a doświadczenie ma ogromne, powiedział:

– Od paru dni wydaje mi się, że ktoś za mną chodzi… Będziemy musieli zmienić system kontaktowy.

Spotykali się w mieszkaniu Arnolda, w maleńkim pokoiku na poddaszu, niedaleko stacji ZOO. Arnold pracował w piwiarni przy Bismarckstrasse, ale tam zabronił Klossowi przychodzić, był to bowiem lokal czwartorzędny, odwiedzany przez robotników, a nawet robotników zagranicznych. Kloss raz tylko widział Arnolda przy pracy; starszy człowiek, kuśtykając, stawiał kufle piwa na drewnianych stołach. Przy barze stało trzech chłopców z literą „P" naszytą na marynarkach. Mówili po polsku!

Kloss chciał podejść. Z trudem minął ich obojętnie, ale poczuł na sobie ich spojrzenie, patrzyli z nienawiścią i pogardą, gdy właściciel kłaniał się porucznikowi, a Polakom krzyknął: Raus!

– Jesteś zbyt sentymentalny- stwierdził wówczas Arnold.

A dzisiaj, jakby nawiązując do tamtej rozmowy, oświadczył:

– Ja nie jestem sentymentalny, jestem chory. Jeśli znajdą moją melinę, nie będę miał się już gdzie podziać.

– Trzeba zmieniać miejsca nadawania – oświadczył Kloss.

– Kto ma nosić to pudło? – wybuchnął Arnold. Wbił tępo wzrok w podłogę. – Obrzydliwe zadanie – powiedział nagle: – Rozumiem. Ale pamiętaj, że musisz to zrobić. Nie szukaj dla siebie usprawiedliwień. Panna Ingrid Kield nie cacka się z nami… Gdyby cokolwiek o tobie albo o mnie wiedziała…

Czy naprawdę nic nie wie? Centrala uważa, że są zupełnie bezpieczni, należy wierzyć centrali, a on przecież nie zdradził się niczym…

Jeśli kogokolwiek spotka w bramie domu Albertstrasse 21, nie będzie mógł wykonać zadania. Wszystko zależy od szczęścia i przypadku. Kloss nie lubił takich akcji. Lubił precyzyjną, dobrze przygotowaną robotę, ale tym razem nie miał wyboru. Musiał działać sam, bez obstawy, w obcym, wrogim mieście.

W bramie było pusto, Kloss spojrzał na spis lokatorów i przeczytał: Heinz Koetl, numer 46, czwarte piętro. Schody były szerokie, wyłożone miękkim chodnikiem, jak to w przyzwoitych kamienicach mieszczańskich. Nałożył tłumik na pistolet i wsunął broń do kieszeni płaszcza. Strzeli i zbiegnie po tych schodach. Szaleńczy pomysł! Może jednak należało odłożyć akcję do jutra? I rzecież nie zastrzeli jej ani w kinie, ani na ulicy! Sprokurować czekoladę z trucizną? Nawet nie wie, czy In-grid jada czekoladę… Wojna skurczyła się nagle dla niego do wymiarów kamienicy przy Albertstrasse. Pomyślał o tych, których spotkała dzięki Ingrid śmierć i mocniej ścisnął kolbę broni. Musiał to zrobić.

1 ... 60 61 62 63 64 65 66 67 68 ... 80 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название