Stawka Wiiksza Niz Zycie Tom – II
Stawka Wiiksza Niz Zycie Tom – II читать книгу онлайн
Andrzej Zbych to pseudonim autorskiego duetu, kt?ry przeszed? do historii, tworz?c „Stawk? wi?ksz? ni? ?ycie”.
O bohaterskich przygodach wojennych oficera polskiego wywiadu, dzia?aj?cego pod kryptonimem J-23. Przystojny Polak, w twarzowym mundurze oficera Abwehry, wygrywa II wojn? ?wiatow?! Wykrada najg??bsze tajemnice Rzeszy, ujawnia plany najwa?niejszych operacji wroga, kpi z wysi?k?w niemieckiego kontrwywiadu, o?miesza starania gestapo. W trudnej, niebezpiecznej s?u?bie pos?uguje si? przebieg?o?ci?, wdzi?kiem wobec dam, czujny okiem, mocnymi pi??ciami i ci?tym s?owem. Wkr?tce awansuje do stopnia kapitana, a nawet odznaczony zostaje niemieckim ?elaznym Krzy?em.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– Dużo to nie jest – mruknął – dobre i to.
Zamyślił się. Przypomniały mu się tygodnie spędzone w ciasnych klitkach gmachu mińskiego kontrwywiadu. Oficer radziecki godzinami przesłuchiwał człowieka, do którego szczęściem czy nieszczęściem był tak uderzająco podobny. A on miał tylko słuchać. I przyglądać się przez szybę, która z tamtej strony była lustrem, temu człowiekowi. Śledzić grę mięśni jego twarzy, jego gesty, sposób, w jaki pali papierosa. Któregoś dnia uświadomił sobie, iż mimo że przez dwa miesiące przygląda się Hansowi Klossowi, jeszcze ani razu nie widział, jak tamten się śmieje. Powiedział o tym Griszy, właśnie temu oficerowi kontrwywiadu, który przesłuchiwał Hansa Klossa, i ten podczas następnego przesłuchania czynił nadludzkie wysiłki, aby wykrzesać uśmiech na zatroskanej twarzy Niemca. Wreszcie ni z tego, ni z owego opowiedział jakąś pieprzną anegdotę, ale twarz Hansa Klossa nadal pozostała nieruchoma.
– Trudno – powiedział Grigorij – uśmiechać się musisz po swojemu. Zresztą nie sądzę, żebyś miał tam dużo okazji do śmiechu.
Okazje bywały, ale dzisiejszy wieczór nie dostarczy ich na pewno.
Usiłował sobie przypomnieć, co mówił tamten o Edycie. Mówił niechętnie. Nie rozumiał pytań, jakie mu zadawano, nie rozumiał ich potrzeby i celu. Nie mógł przecież wiedzieć, że tam, za lustrem, bojąc się zmienić pozycję, by nie skrzypnął stary fotel, ktoś siedzi. Ale coś jednak z niego wydobyto…
Teraz właśnie próbuje to sobie przypomnieć. Chwilami ogarnia go przerażenie, gdy nie może sobie uświadomić pory dnia (a może nocy), kiedy podczas przejażdżki łódką po stawie (po pokrytym rzęsą stawie – myśli, choć nie wie, czy dowiedział się tego wtedy, siedząc we wnęce za lustrem, czy jego wyobraźnia stworzyła właśnie taki obraz stawu w mająteczku Weisenbergów) Edyta, chcąc zerwać lilię wodną, wychyliła się zanadto i z krzykiem wpadła do wody. Hans musiał ją wtedy wyciągać, nie było zbyt głęboko, ale Edyta nie umiała pływać, wyciągnął ją w mokrej, oblepiającej ciało sukience, pokrytej zieloną rzęsą (dlaczego mi ta cholerna rzęsa wlazła do głowy! -powiedział teraz głośno). Edyta kazała mu się odwrócić (uświadomił sobie w tej chwili, że pomyślał, jakby to jemu kazała się wówczas odwrócić, a nie prawdziwemu Hansowi Klossowi, urodzonemu w Kłajpedzie 5 października 1921 roku). Zdjęła sukienkę, wypłukała ją, rozłożyła na słońcu, żeby wyschła, sama zakopała się w stertę pachnącego ziołami siana i dopiero wtedy go zawołała. Czy to wówczas po raz pierwszy Hans Kloss pocałował Edytę Lausch? A może kiedy indziej? Miał piętnaście lat, ona trzynaście…
Jeszcze raz przeczytał tekst na bibułce. O reumatyzmie ciotki Hildy, o listach, o altance i o księżycu. Potem wyjął zapalniczkę, spalił skrawek papieru, wieczko budzika znalazło się znowu na swoim miejscu i nikt nie mógłby się domyślić, że ten stale psujący się stary zegar, który Kurt przeklął już tyle razy, bo obrzydło mu noszenie go do zegarmistrza, spełnia rolę, jaką w normalnych czasach miałaby do spełnienia zwykła koperta na list.
Ustawiał butelki i kieliszki na stole, jakieś przygotowane przez Kurta kanapki (chleb z mięsną konserwą) i zastanawiał się, dlaczego w trzydziestym ósmym roku urwała się korespondencja Hansa Klossa z Edytą Lausch. Ach, gdyby mógł teraz choćby przez kwadrans porozmawiać z tamtym, który gdzieś w głębi Rosji siedzi w pojedynczej celi, dobrze żywiony i łagodnie traktowany („Będziemy na niego chuchali i dmuchali, żeby nam się, broń Boże, me przeziębił – powiedział Jakubowski, gdy się rozstawali. – Nie wiadomo, kiedy się nam ten Niemiec może jeszcze przydać"). Przydał się. Wyciągnęli od niego znowu parę informacji, ale jak można przekazać uczucia piętnastolatka do trzynastoletniej dziewczyny w krótkim radiotelegramie, w krótkim, bo zbyt długie nadawanie rozszyfrowałoby radiostację. Gdyby wtedy wiedział, że spotka Edytę Lausch, że tamta dziewczyna będzie pamiętać Hansa Klossa… Był przygotowany na spotkanie z wujem Helmuthem, asesorem sądowym z Królewca, godzinami wpatrywał się w poradloną twarz starego, pruskiego biurokraty, żeby poznać go na pierwszy rzut oka. I poznał, gdy zaszła potrzeba. Ale Edyta nie jest starszym panem o ostrym nosie i brodawce na podbródku. Widział co prawda jej zdjęcie, przypomina ją sobie jak przez mgłę. Jasna blondynka z długimi, grubymi warkoczami. Osiem lat… trzynastoletnia dziewczynka stała się dorosłą kobietą. Przeszła najważniejszą przemianę.
Mam prawo jej nie poznać – uspokaja się. – A czy ona mnie pozna? Hans Kloss też miał prawo się zmienić przez osiem lat. Z nieopierzonego wyrostka stał się mężczyzną. A znak szczególny… Podszedł do lustra i przyjrzał się swej szramie pod prawym uchem.
Rozstawił już naczynia, rozłożył sztućce, ma jeszcze co najmniej godzinę do przyjścia gości. Jeśli się nie spóźnią. Nie, Edyta nie spóźni się na pewno. Tak bardzo chciała się z nim zobaczyć, ledwie się wymówił nawałem pracy, kiedy mu zaproponowała, żeby zobaczyli się natychmiast.
Czy jest ładna? Tamten mówił, że piękna. Czy można wierzyć wrażeniu piętnastoletniego chłopca? Ze zdjęcia, zresztą amatorskiego i niezbyt wyraźnego, niewiele można było odczytać. Dość regularne rysy twarzy, jasne, prawdopodobnie niebieskie albo szare oczy, dużo puszystych włosów. Chyba ładna – pomyślał i to jakby go uspokoiło, chociaż w gruncie rzeczy nic go nie obchodzi, czy kuzynka Klossa, Edyta Lausch, jest naprawdę ładna. Nie po to szkolono go przez kilka miesięcy, nie po to poddawano go morderczym próbom, badano jego wytrwałość, inteligencję, znajomość niemieckich idiomów, żeby teraz miał odświeżać jakieś młodzieńcze wspomnienia, w dodatku nie swoje, lecz człowieka, w którego skórę się wcielił.
Nagle błysk: oczywiście, dlaczego nie wiedział tego od razu? Hans Kloss w trzydziestym ósmym roku zdał maturę i pojechał studiować na politechnice w Gdańsku. On też był na politechnice w Gdańsku, ale właśnie jesienią trzydziestego ósmego roku musiał się przenieść do Warszawy. Rozbestwienie gdańskich hitlerowców, ich nienawiść do Polaków z Pomorza, którzy osiedlili się w formalnie Wolnym Mieście Gdańsku, hitleryzującym się z godziny na godzinę, zaczęła przybierać takie rozmiary, że musiał wyjechać. Kto wie, gdyby wówczas został, może spotkałby się kiedyś z Hansem Klossem. Na pewno zatrzymaliby się obaj, zdumieni nieprawdopodobnym wprost podobieństwem. Dwóch ludzi różnej narodowości, z których jeden uważał się za przedstawiciela rasy panów i chyba me byłby uszczęśliwiony, że jego zwierciadlane niemal odbicie jest Polakiem, człowiekiem narodu skazanego na to, by po wieczne czasy służyć Her-renvolkowi. Hans Kloss był na pewno wśród tych paradujących w brunatnych koszulach z opaskami, budzących miasto rykami i błyskami pochodni, pikietujących polską pocztę i polski urząd celny. Członek tajnej komórki NSDAP w Kłajpedzie i elew równie tajnej niemieckiej podchorążówki nie stał zapewne wtedy na uboczu. A ona? A Edyta? Jaka jest? Do służby pomocniczej wstępuje się dobrowolnie. Ona wstąpiła. Czy dlatego, że chce mieć swoją cegiełkę w budowie gmachu tysiącletniej Rzeszy, czy dlatego, żeby jej matka (chora na reumatyzm moja ciotka Hilda – pomyślał z uśmiechem) mogła dostać lepsze kartki żywnościowe, uprawniające do otrzymywania paru deka masła zamiast margaryny? A więc tak, musiało być tak: Hans Kloss jeszcze z fotografią Edyty w portfelu przyjechał do Gdańska. Musiał tu poznać jakąś inną dziewczynę. Dlatego korespondencja, podtrzymywana przez obie strony przez dwa lata, nagle się urwała. Czy to także była studentka, towarzyszka nocnych pochodów z pochodniami, wykrzykująca do zachrypnięcia antypolskie hasła na nie kończących się wiecach? Czy może córka jakiegoś solidnego kupca, poczciwa mieszczaneczka, a może córka wdowy po urzędniku, wynajmującej pokoje na stancje dla studentów? Kto to był? Czy Hans Kloss coś mówił na ten temat? Czy go o to pytano?
W głowie miał pustkę. Dopiero po chwili zreflektował się: przecież to nie dotyczy Edyty i gdyby był naprawdę Hansem Klossem, właśnie ten temat oboje by instynktownie omijali.