-->

Stawka Wiiksza Niz Zycie Tom – II

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Stawka Wiiksza Niz Zycie Tom – II, Zbych Andrzej-- . Жанр: Классическая проза. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Stawka Wiiksza Niz Zycie Tom – II
Название: Stawka Wiiksza Niz Zycie Tom – II
Автор: Zbych Andrzej
Дата добавления: 15 январь 2020
Количество просмотров: 174
Читать онлайн

Stawka Wiiksza Niz Zycie Tom – II читать книгу онлайн

Stawka Wiiksza Niz Zycie Tom – II - читать бесплатно онлайн , автор Zbych Andrzej

Andrzej Zbych to pseudonim autorskiego duetu, kt?ry przeszed? do historii, tworz?c „Stawk? wi?ksz? ni? ?ycie”.

O bohaterskich przygodach wojennych oficera polskiego wywiadu, dzia?aj?cego pod kryptonimem J-23. Przystojny Polak, w twarzowym mundurze oficera Abwehry, wygrywa II wojn? ?wiatow?! Wykrada najg??bsze tajemnice Rzeszy, ujawnia plany najwa?niejszych operacji wroga, kpi z wysi?k?w niemieckiego kontrwywiadu, o?miesza starania gestapo. W trudnej, niebezpiecznej s?u?bie pos?uguje si? przebieg?o?ci?, wdzi?kiem wobec dam, czujny okiem, mocnymi pi??ciami i ci?tym s?owem. Wkr?tce awansuje do stopnia kapitana, a nawet odznaczony zostaje niemieckim ?elaznym Krzy?em.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 31 32 33 34 35 36 37 38 39 ... 98 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

Nie wiedząc jeszcze, co znaczą słowa wykrzykiwane przez ulicznika, ale nie mając wątpliwości, że przeznaczone były właśnie dla niego, ruszył korytarzem, szukając przedziału, w którym wcześniej zostawił był swoją walizkę. Może dlatego, że zaglądając do przedziałów patrzył przede wszystkim na wysoko umieszczone półki, nie od razu zauważył dziewczynę w zielonym płaszczu. Siedziała wtulona w kąt ławki, wpatrzona w przesuwające się wolno za oknami mury jakichś kolejowych magazynów, na których ktoś odważny wymalował ogromne znaki stylizowanej kotwicy, i niemal niedostrzegalnym skinieniem głowy skwitowała jego głośne powitanie. Tak, Marta Kovacs (dowiedział się jej nazwiska po kilkugodzinnej jeździe w tym samym przedziale, już w protektoracie Czech i Moraw) była sprytną dziewczyną. Nie manifestowała bynajmniej pragnienia nawiązania znajomości z przygodnym współtowarzyszem podróży, co musiałoby niewątpliwie wzbudzić jego czujność, przeciwnie, czyniła wszystko, by zniechęcić go do prób podejmowania rozmowy. Sprytna dziewczyna i niezła aktorka. Dopiero kilkadziesiąt kilometrów przed granicą węgierską, gdy zaczęło w niej narastać zdenerwowanie, a raczej, jak wie to już teraz, poczęła udawać narastające zdenerwowanie, utraciła swój chłód, jakby chciała niwelować przepaść między nimi, wytworzoną długą jazdą w milczeniu. Ale wtedy Kloss był czujny. W drodze bowiem do restauracyjnego wagonu zobaczył (czego ona nie wiedziała) za niedokładnie zasuniętą firanką jednego z sąsiednich przedziałów człowieka, który nie miałby powodu ukrywać przed Klossem swojej twarzy, gdyby nie zamierzał działać przeciwko niemu, samego standartenfuehrera Resmanna…

Scenariusz obmyślony był precyzyjnie. Narastający strach Marty Kovacs, w miarę jak zbliżali się do granicy węgierskiej, musiał się rzucać w oczy. Wreszcie wyznała, jąkając się, że wiezie nieco za dużo papierosów, więcej niż pozwalają na to przepisy celne i gdyby pan Kloss był tak uprzejmy…

Domyślił się, co teraz będzie. Jeśli zgodzi się na przewiezienie paru paczek papierosów przez granicę, stanie się jej wspólnikiem, ponieważ na terenie Węgier pani Kovacs wyzna, że jest czyjąś tam agentką, a w paczce przewiezionej przez Klossa było coś kompromitującego – dokument albo mikrofilm. Prosta droga do szantażu: „musi mi pan dalej pomagać, bo inaczej…"

Obecność Resmanna w szczelnie zasłoniętym przedziale i fakt, że Marta podróżuje z bronią (gdy wyszła na chwilę z przedziału, wprawnie obmacał spoczywającą na półce mufkę i wyczuł znany kształt damskiej „piątki"), wykluczył możliwość, iż Marta Kovacs jest naprawdę pracownikiem któregoś z alianckich wywiadów lub organizacji podziemnej jakiegoś okupowanego kraju. Więc sprawa jasna. Mógł oczywiście odmówić Marcie Kovacs tej drobnej uprzejmości, likwidując cały misternie sklecony plan, ale po pierwsze – korciło go, aby się przekonać, czy się nie myli, po drugie zaś -wiedział, ze jeśli SD istotnie postanowiło go jeszcze raz sprawdzić, to znajdzie wkrótce inną okazję poddania go próbie. A on wolał mieć to już poza sobą.

Więc „był tak uprzejmy" i przyjął od Marty Kovacs parę paczek papierosów. Wypatrzył jedną, w której celofan przyklejony był nierówno, pokazał ją Marcie.

– Czy to pudełko mam otworzyć, czy będziemy szukali we wszystkich?

Nie odpowiedziała, więc zerwał celofan i nie spuszczając z niej wzroku, wyjmował kolejno papierosy Wewnątrz jednego wyczuł twardość.

– Mikrofilm – stwierdził raczej, niż zapytał. – Dla kogo pani pracuje? Ostrzegam, że jesteśmy jeszcze na terenie Rzeszy i na najbliższej stacji wezwę policję… No, więc?

Roześmiała się bez przymusu.

– Nie udało się, Kloss – powiedziała. – A miałam już nadzieję, że uda mi się zwerbować pana do Intelligence Service – znów się roześmiała. – Chodźmy do standartenfuehrera Resmanna, czeka na nas… Zabawna sytuacja, co?

Udał zdziwienie, też się roześmiał. Idąc za nią korytarzem myślał, że sytuacja byłaby naprawdę zabawna, gdyby Marta Kovacs, podobnie jak on, występowała w podwójnej roli. Ale tego chyba nigdy nie sprawdzi.

Kiedy stanąwszy przy balustradzie mostu, by popatrzeć chwilę w mętne wody zatoki, odwrócił się, zobaczył swojego prześladowcę barazo już zmęczonego. Widać porwany własnymi myślami szedł za szybko. Do umówionego spotkania z konsulem Grandelem brakowało jeszcze dwudziestu minut. Postanowił dać tajniakowi pięć minut odpoczynku.

2

Radca Witte w nie najlepszym humorze wspinał się schodami myśląc, że wezwanie do szefa nie wróży mu nic dobrego. Kiedy trzy miesiące temu Grandel – tak samo jak dziś, zaraz po rozpoczęciu urzędowania – wezwał go do siebie, miał mu do zakomunikowania, że ministerstwo w ramach oszczędności dewiz postanowiło odwołać do Niemiec rodziny swoich zagranicznych pracowników. Ledwie zdołał przekonać szefa, by zezwolił przynajmniej do wakacji pozostać żonie i dzieciom Wittego w Istambule. Oczywiście dodatek rodzinny Witte-mu obcięto, ale dobre przynajmniej i to, że nie musi wracać do bombardowanego kraju właśnie teraz, kiedy alianckie naloty wzmogły się, kiedy triumf niemieckiego oręża, oczywisty dla Wittego jeszcze trzy lata temu, nie jest tak całkiem pewny, a gdyby Witte miał odwagę przyznać się przed sobą samym do nurtujących go wątpliwości, musiałby stwierdzić, że w zwycięstwo wielkich Niemiec nie wierzy nic a nic, a jedyną niewiadomą pozostaje

termin krachu marzeń o podboju świata. Czyżby więc Grandel pragnął wrócić do tamtej rozmowy sprzed trzech miesięcy? Może dostał ponaglenie z ministerstwa? Przecież teraz pobyt rodziny Wittego w Istambule nie kosztuje Rzeszy ani feniga. Więc może te oszczędności dewizowe były jedynie pretekstem, może chcą, by odesłał żonę i dzieci do Niemiec w charakterze zakładników, może wywęszyli już, że prowizja za dostawę pilnego ładunku rudy manganowej była zbyt wysoka, nawet jak na Istambuł i biorąc pod uwagę okoliczności wojenne… Trudno. Jeśli rzeczywiście będą chcieli to zrobić, postara się odwlec decyzję maksymalnie, a potem sprzedawszy wszystko, co wie, jakimkolwiek wywiadom, ukryje się gdzieś możliwie najdalej od Europy i cierpliwie doczeka końca wojny.

Ta decyzja, a może i myśl, że za chwilę otaksują go badawcze oczy Elzy von Tilden, sekretarki szefa, zimnej starej panny, oddanej bez reszty nazizmowi („nie ma nic gorszego niż nazistki pozostające w staropanieństwie" – zwykł mawiać do swojej żony, gdy był absolutnie pewien, że nikt go nie może usłyszeć), poprawiła mu nieco samopoczucie, bo, nacisnąwszy klamkę drzwi wiodących do sekretariatu konsula, minę miał prawie wesołą.

– Heil Hitler, Elzo – powiedział pogodnie. – Nie wie pani, czego stary chce ode mnie?

– Czeka na pana od pięciu minut – odparła chłodno.

Otworzył obite ceratowym materacem drzwi gabinetu konsula. Grandel bez słowa wskazał mu fotel naprzeciw biurka i chwilę jeszcze pochylał się nad poranną pocztą. Skreślił jakąś uwagę na marginesie ostatniego listu, zdjął okulary, starannie zakręcił swojego Watermanna i dopiero wtedy spojrzał na Wittego.

– Czy załatwił pan wszystko w związku z przyjęciem?

– Oczywiście – odparł skwapliwie Witte, zadowolony, ze rozmowa toczyć się będzie na gruncie, na którym czuł się dość pewnie. – Kucharze i kelnerzy, panie konsulu, zamówieni, zaproszenia wysłane… Ale… – urwał i spojrzał w wodniste oczy konsula. Była w tym spojrzeniu zarówno wierność i oddanie podwładnego, jak i propozycja pewnej konfidencji. – Boję się o gości – skończył zdanie. – Dzwonił do mnie sekretarz prezydenta miasta, że prezydent właśnie tego dnia musi być w Ankarze. Oczywiście przyjdzie garstka naszych przyjaciół, przedstawiciele firm, z którymi utrzymujemy stosunki handlowe. Ze strony oficjalnej przyjdą zapewne mali urzędnicy.

– Dziwi się pan, Witte? – Grandel uniósł brwi nad krótkowzrocznymi oczami. – Ja nie. Każda zmiana na froncie na naszą niekorzyść i natychmiast Turcy przysyłają czwartorzędny garnitur. Drogi radco, jestem pewien, że już niedługo prezydent miasta i najwybitniejsi notable będą nas prosić o audiencję. Wystarczy jedna zwycięska ofensywa. Zna pan tych handlarzy, ten – prychnął z niesmakiem – wschodni jarmark. A na razie trzeba się zachowywać tak, jakbyśmy tego nie zauważyli. Przyjęcie musi być skromne, to zrozumiaie, nasz kraj walczy, nie możemy sobie pozwalać na luksusy, ale w najlepszym tonie. Rozumie pan, co mam na myśli? Niech pan prosi, kogo się da. Niżsi funkcjonariusze wiedzą czasem więcej od swoich szefów i nie nauczyli się jeszcze trzymać języka za zębami.

1 ... 31 32 33 34 35 36 37 38 39 ... 98 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название