Stawka Wiiksza Niz Zycie Tom – II
Stawka Wiiksza Niz Zycie Tom – II читать книгу онлайн
Andrzej Zbych to pseudonim autorskiego duetu, kt?ry przeszed? do historii, tworz?c „Stawk? wi?ksz? ni? ?ycie”.
O bohaterskich przygodach wojennych oficera polskiego wywiadu, dzia?aj?cego pod kryptonimem J-23. Przystojny Polak, w twarzowym mundurze oficera Abwehry, wygrywa II wojn? ?wiatow?! Wykrada najg??bsze tajemnice Rzeszy, ujawnia plany najwa?niejszych operacji wroga, kpi z wysi?k?w niemieckiego kontrwywiadu, o?miesza starania gestapo. W trudnej, niebezpiecznej s?u?bie pos?uguje si? przebieg?o?ci?, wdzi?kiem wobec dam, czujny okiem, mocnymi pi??ciami i ci?tym s?owem. Wkr?tce awansuje do stopnia kapitana, a nawet odznaczony zostaje niemieckim ?elaznym Krzy?em.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– Nie zatrzymuj się, szybciej – odezwał się drugi. Z jego głosu Kloss wywnioskował, że chłopak jest niesłychanie przejęty swoją misją.
Może – pomyślał z melancholią- mam być jego pierwszym trupem?
Odeszli na skraj polany, trzydzieści metrów, nie dalej.
– Tutaj – powiedział pierwszy. Miał chłopięcą twarz z ledwie sypiącym się wąsem. Stąd będzie widać, jak ona wychodzi. Wtedy spojrzysz na zegarek.
Ten drugi o wąskiej, nerwowej twarzy (wygląda na studenta historii sztuki – pomyślał Kloss) i zwężonych oczach krótkowidza kiwnął tylko głową.
A więc Hanna Bösel okazała się sprytniejsza od niego – pomyślał. Wyciągnął z kieszeni papierosy, chłopcy nie spuszczali go z oka. Odmówili zdecydowanym gestem, gdy podsunął im paczkę. Starał się myśleć chłodno, choć sytuacja temu nie sprzyjała. W każdym razie ma przynajmniej godzinę życia, ponieważ Hanna zastrzegła sobie, że chce być w tym czasie w Lisku. Czy chodzi jej tylko o alibi, czy ma też inne sprawy do załatwienia? Przypomniał sobie strzępek zdania, który udało mu się uchwycić, gdy przechodził koło szopy, i poczuł jakże mu znany sygnał wewnętrznego alarmu. Nie potrafił na razie zrozumieć, dlaczego wypowiedziane przez mężczyznę słowa „Posłuchaj, Hanno" wywołały w nim ten stan alarmu. Kazała go zabić – to logiczne. Musiała rozszyfrować jego grę, oczywiście grę tylko w tej sprawie, ale to jej zupełnie wystarczyło. Kontakty z Maciejem były zbyt ostentacyjne, a Hanna („Posłuchaj, Hanno" – znów tłuką mu się w mózgu te słowa) jest zbyt inteligentnym przeciwnikiem, by nie powiązać ze sobą jego usiłowań wyciągnięcia z niej informacji, spotkań z Maciejem, a wreszcie sprawy mikrofilmu, który zaginął spod portretu Fryderyka Wielkiego. Czyżby o to go także podejrzewała? A jeśli nawet tak, to dlaczego postanowiła go zabić rękami polskich partyzantów? Dlaczego nie zrobiła tego sama w sytuacji dla siebie wygodnej i przynoszącej jej w oczach obersta Langnera wyłącznie honor i zaszczyt? W końcu zdemaskowanie Klossa byłoby jej poczytane za plus. Wszystko to się jakoś nie klei i Kloss czuje, że z kilkunastu klocków, jakie ma do swojej dyspozycji, nie ułoży żadnego sensownego obrazka, ponieważ dwóch albo trzech klocków mu po prostu brak.
Zatopiony w myślach nie zauważył nawet wyjścia Hanny z baraku. Dopiero głos chłopca wyrwał go z zamyślenia.
– Spójrz na zegarek – powiedział.
– Jedenasta piętnaście – odezwał się ten drugi.
Hanna, me spojrzawszy nawet na Klossa, zagłębiła się w gączu. Jeszcze przez parę chwil jej jasna sukienka prześwitywała między pniami.
– Powiedz mu po niemiecku, że wykończymy go za godzinę – odezwał się ten z rudawym meszkiem nad wargą. Ten drugi usiłował sklecić zdanie szkolną niemczyzną. Przerwał w pół słowa, gdy Kloss odezwał się po polsku:
– Daj spokój, rozumiem. Ale nie zabijecie mnie. Nie można powiedzieć, żeby to zdanie, wypowiedziane bezbłędną polszczyzną przez człowieka w mundurze oficera Wehrmachtu, nie zrobiło na nich wrażenia. Ale mimo to żaden nie opuścił wymierzonej w Klossa lufy.
– Rozumiesz – zapytał ten z twarzą studenta – rozumie pan – poprawił się – po polsku?
– Chłopcy – powiedział poważnie Kloss – muszę się zobaczyć z pułkownikiem Konradem,
– Mamy rozkaz – odparł.
– Wiem, ale musicie go zawiadomić, że chcę z nim porozmawiać. Ta sprawa dotyczy czegoś ważniejszego niż moje życie albo nawet wasze. Zdążycie mnie jeszcze zastrzelić, na to jest zawsze czas. Zaprowadźcie mnie do pułkownika.
– Uważaj – powiedział ten drugi – on chce zobaczyć, co jest w środku.
– Na nic mi się to nie przyda, jeśli zginę. Zresztą domyślam się, co jest w środku, zapewne radiostacja.
– Jesteś dobrze poinformowany.
– Dobrze – przyznał Kloss. – Jeżeli nie chcecie mnie tam prowadzić, poproście pułkownika Konrada do mnie. Niech jeden z was pójdzie i go zawoła. Gorzko zapłacicię, jeśli…
– On myśli, że z jednym da sobie radę – powiedział drwiąco ten z sypiącym się wąsem.
– Możecie mnie przedtem związać – podpowiedział im Kloss.
Jeden z chłopców zaczął odpinać pas i Kloss już wiedział, że przynęta chwyciła. Postąpił krok w stronę chłopca, zakładając jednocześnie ręce na plecy, jakby przygotowując je do związania. Naprężył mięśnie. Instruktor w obozie pod Erywaniem nazywał ten sposób „chwytem samuraja". Gdy poczuł dłonie chłopca na swoich rękach, dokonał błyskawicznego przysiadu, wyrzucając równocześnie ręce w górę. Ciało chłopca zatoczyło łuk i padło uderzając w kolana tego drugiego. Kloss zdążył odbiec już ze trzydzieści metrów, gdy usłyszał, że w leśną ciszę wdarła się seria peemu. Był bezpieczny. Na razie
bezpieczny.
8
Zmierzchało. Maciej wstał z kamienia, na którym przysiadł, otrzepał porządnie spodnie, wziął parasol. Wyglądał w końcu tak, jak powinien wyglądać starszy pan zażywający wywczasów w Lisku-Zdroju.
– Teraz już wiesz wszystko – powiedział – o nadradcy Gebhardtcie. Pamiętasz hasło dla Konrada?
– Przysyła mnie do pana Żuk – powtórzył Kloss. – Gdybym znał je wcześniej… – westchnął.
Maciej wzruszył ramionami.
– Wiesz, że to niełatwe. Co zamierzasz?
– Spać – odparł Kloss. – Miałem bardzo burzliwy dzień. Muszę się wśliznąć do swojego pokoju, doprowadzić do ładu nieco wymiętoszony garniturek feldgrau i muszę się zastanowić, jak skończyć tę grę.
Przyszedł pod pensjonat, gdy przez żadne niemal okno nie wyzierała smuga światła zza czarnych, przeciwlotniczych zasłon. W hallu też było ciemno, a portier drzemał pod tablicą z kluczami.
Minął go, nie biorąc klucza. Jego uniwersalny wytrych, wyprodukowany przez artystę z Wiesbaden, otwierał trudniejsze zamki niż ten, do jego pokoju. A Kloss wolał, by dwie osoby, mieszkające jak on w tym pensjonacie, dwie osoby, które nie umawiając się, próbowały pozbawić go dziś życia, myślały, gdy wzrok ich padnie przypadkiem na tablicę z kluczami, że Hansa Klossa nie ma w jego pokoju.
Już u siebie, kiedy wyczyściwszy mundur i wykąpawszy się, położył się wreszcie na szerokim tapczanie, zaczął myśleć o tej drugiej osobie, która chciała go dzisiaj uśmiercić. Po rozmowie z Maciejem Kloss wie, dlaczego nadradca Gebhardt, zaczajony koło mostku nad strumieniem, oddał w jego kierunku dwa strzały z bliskiej odległości.
Prawdę mówiąc, Kloss pokpił sprawę. Zapomniał, najzwyczajniej zapomniał o Gebhardcie, a przecież przedtem wiedział, że ten będzie nań oczekiwać. Zajęty myślami, jak wyrwać się z rąk partyzantów, odsunął, jako mniej pilną, sprawę Gebhardta. Uratował go chyba znowu instynkt. Gdy dobiegał do mostku, jaskrawa smuga światła słonecznego oślepiła go na moment, przypominając mu tym okoliczności, w jakich oślepiało go słońce półtorej godziny temu. Przeskoczył barierę mostu dokładnie w chwili, gdy rozległ się strzał. Jeden, potem drugi. Nadradca Gebhardt jest widać pedantem i lubi sprawy załatwiać do końca. Inna rzecz, że ten drugi strzał był niemal celny. Już przy czyszczeniu munduru dostrzegł Kloss sporą dziurę pod pachą. Kolejna próba morderstwa w obronie paru skrzynek z cackami z porcelany, paru skrzynek, których na dokładkę, Gebhardt nie potrafił odszukać. Z tego, co powiedział Maciej, i z tego, czego Kloss domyślił się sam, historia wyglądała w skrócie tak: wrzesień trzydziestego dziewiątego roku. Batalion piechoty 202 pułku zajmuje miejscowość Lisko-Zdrój. Porucznik Gebhardt, szukając kwatery, trafia przypadkiem do domu, w którym mieści się wspaniała kolekcja porcelany. Gebhardt jest też kolekcjonerem, nie mówiąc już o tym, że zbiory przedstawiają milionową wartość. W kilka dni potem znaleziono kolekcjonera z całą rodziną w piwnicy ich domu. Wszyscy zamordowani strzałem w tył głowy. Po kolekcji ani śladu. Ustalenie nazwiska porucznika Gebhardta zajęło Maciejowi trochę czasu, ale jest to informacja na wagę złota.
Kloss przypomniał sobie teraz, że Gebhardt bodajże jeszcze w pociągu opowiadał jakąś bohaterską historię o swoich wyczynach w trzydziestym dziewiątym roku w lasach koło Liska, że sam z niewielką grupą starł się z przeważającymi siłami Polaków i tylko on zdołał wyjść z tego z życiem. Czyżby elementy bohaterskiej legendy były zaczerpnięte z rzeczywistości? A w takim razie ta grupka ludzi, z którymi Gebhardt przedzierał się przez okoliczne lasy, nie musiała zginąć w walce z polskimi żołnierzami. Zaraz, zaraz… Maciej opowiadał, że widziano skrzynie wynoszone z domu kolekcjonera i że doglądał tego sam generał. To nawet logiczne. Tłumaczyłoby wiele.