-->

Stawka Wiiksza Niz Zycie Tom – II

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Stawka Wiiksza Niz Zycie Tom – II, Zbych Andrzej-- . Жанр: Классическая проза. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Stawka Wiiksza Niz Zycie Tom – II
Название: Stawka Wiiksza Niz Zycie Tom – II
Автор: Zbych Andrzej
Дата добавления: 15 январь 2020
Количество просмотров: 174
Читать онлайн

Stawka Wiiksza Niz Zycie Tom – II читать книгу онлайн

Stawka Wiiksza Niz Zycie Tom – II - читать бесплатно онлайн , автор Zbych Andrzej

Andrzej Zbych to pseudonim autorskiego duetu, kt?ry przeszed? do historii, tworz?c „Stawk? wi?ksz? ni? ?ycie”.

O bohaterskich przygodach wojennych oficera polskiego wywiadu, dzia?aj?cego pod kryptonimem J-23. Przystojny Polak, w twarzowym mundurze oficera Abwehry, wygrywa II wojn? ?wiatow?! Wykrada najg??bsze tajemnice Rzeszy, ujawnia plany najwa?niejszych operacji wroga, kpi z wysi?k?w niemieckiego kontrwywiadu, o?miesza starania gestapo. W trudnej, niebezpiecznej s?u?bie pos?uguje si? przebieg?o?ci?, wdzi?kiem wobec dam, czujny okiem, mocnymi pi??ciami i ci?tym s?owem. Wkr?tce awansuje do stopnia kapitana, a nawet odznaczony zostaje niemieckim ?elaznym Krzy?em.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 32 33 34 35 36 37 38 39 40 ... 98 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

– Jestem tego samego zdania, panie konsulu – wtrącił pospiesznie Witte.

– Jeszcze jedna sprawa – zawiesił głos Grandel. Zabębnił palcami po szklanym blacie biurka. Wpatrywał się, zmrużywszy oczy, w swego rozmówcę.

Milczenie trwało krótko, ledwie parę sekund, ale Witte poczuł pełznący wzdłuż ciała strach. Najpierw sztywne, jakby nagle sparaliżowane stopy, potem wyżej, nogi aż do kolan; gdyby nie to, że siedzi w fotelu, upadłby zapewne. W jednej sekundzie pożałował wszystkiego: zarobków, swego przyjazdu do Istambułu, nawet tego, że stawił się na żądanie konsula w jego gabinecie. Zaraz wejdzie Peters – przemknęło mu przez myśl. Peters był oficjalnie szefem służby bezpieczeństwa konsula, ale nikt w konsulacie nie miał wątpliwości co do tego, kim naprawdę jest ten niski mężczyzna o kwadratowej szczęce i spłaszczonym nosie byłego boksera, nie wyjmujący niemal ręki z wiecznie wypchanej kieszeni. Nieraz Witte zastanawiał się, kto rzą"dzi w konsulacie: Grandel czy szef służby bezpieczeństwa, Peters, bez którego nie mógłby się przecież obyć ten skrawek niemieckiego terytorium w środku obcego miasta. Na szczęście nie otworzyły się drzwi, nie stanął w nich Peters.

– Jeszcze jedno, panie radco – powtórzył Grandel. -Czy pan nadal utrzymuje stosunki z Christopulisem?

– Pan przecież wie, że to należy do moich obowiąz-ków – odparł, mając nadzieję, że konsul nie wyczuje w jego głosie drżenia. – Przecież dzięki niemu udało mu się załatwić tę pilną dostawę manganu.

– Nieźle sobie policzył za tę usługę – mruknął konsul i machnął ręką, jakby chciał dać do zrozumienia, że nie o to mu idzie. – Spotykacie się tam, gdzie przedtem?

– W „Cafe Rosė" – odparł Witte.

– To świetnie – powiedział konsul. – Mam nadzieję, że będzie pan tam jeszcze przed naszym przyjęciem. Byłbym bardzo rad, gdyby panna Rosę chciała być na naszym przyjęciu. Zaproszenie wręczy pan jej osobiście. Osobiście – powtórzył. – Odnoszę wrażenie, że znajomość z tą panią będzie przydatna w naszej pracy…

Akurat – pomyślał Witte. Wiedział już od Christopulisa, ze stary Grandel ma ogromną chrapkę na piękną właścicielkę nocnego lokalu. Ale cóż znaczy wieloletni trening niemieckiego urzędnika. Z kamienną twarzą potakiwał długim a mętnym wywodom szefa o korzyściach, jakie przyniesie ich placówce rozszerzenie kręgu znajomości o pannę Rosę. A równocześnie miał ochotę zbić się po twarzy za to przeklęte paraliżujące uczucie strachu, jakie go ogarnęło parę minut temu. Odprężony i lekki, jakby ubyło mu kilka lat, zerwał się z fotela, gdy Gran-del skończył swoją tyradę.

– Oczywiście, panie konsulu, nie tylko dyskretnie wręczę jej zaproszenie, ale szepnę jej, że panu konsulowi specjalnie zależy…

Dopiero gdy otwierał obite materacem drzwi gabinetu, dosięgnął go cios, którego przeczucie towarzyszyło mu dziś od rana. Aż zachwiał się pod słowami konsula, rzuconymi mimochodem i jakby od niechcenia.

– Jeszcze jedno, Witte, zapomniałem panu powiedzieć, że ministerstwo gospodarki przysyła tu kogoś na inspekcję, zjawi się lada dzień. Pan będzie się musiał nim zająć.

– Oczywiście, panie konsulu – rzekł i zamknął za sobą drzwi.

W sekretariacie spotkał się wzrokiem z chłodnym, badawczym spojrzeniem panny von Tilden.

Przypomina entomologa, przyglądającego się nadzianemu na szpilkę owadowi – pomyślał. -To ja jestem tym owadem – uświadomił sobie już na schodach.

3

Miał pokój na pierwszym piętrze, z dużym oknem i wyjściem na balkon. Hotel był niewielki, usytuowany w zacisznej dzielnicy, niedaleko centrum europejskiej części miasta, a jednak nie dobiegały tu zgrzyty przejeżdżających dwie ulice dalej tramwajów. Ze swojego balkonu mógł dostrzec wąski, błękitnawy skrawek Bosforu, daleko na skraju horyzontu policzyć wysmukłe wieżyczki minaretów i kopuły bizantyjskich kościołów, zamienionych na meczety. Mógł też, wychyliwszy się nieco, zobaczyć wysypany grubym żwirem podjazd do hotelu i rząd rozłożystych kasztanów. Pod jednym z nich tkwił teraz wymuskany młody człowiek o aparycji fryzjera najprzystojniejszego w miasteczku liczącym nie więcej niż dwa tysiące mieszkańców. Palił papierosa z długim ustnikiem i machinalnie rozgarniał szpicem jasnożółtego trzewika żwir u swych stóp. Kloss zauważył 20 zaraz po wyjściu z konsulatu. Widocznie zmienił grubasa, w czasie gdy on bawił u Grandela.

Kloss odwrócił wzrok od okna, jeszcze raz przyjrzał się pokojowi, spenetrował wszystkie kąty. Choć nie przewidywał żadnych ważnych dla siebie spotkań w hotelu, nie lubił mikrofonów i kamer poukrywanych w hotelach dla cudzoziemców z typowym dla policji brakiem wyobraźni. Jednakże nie znalazł nic ani w żyrandolu, ani pod żadnym z obrazów na ścianach, ani nawet w kinkiecie zwisającym u wezgłowia łóżka. Spojrzał na walizki -eleganckie, z wytłaczanej cielęcej skóry, prosto z magazynu od Resmanna. Stały dokładnie w tym samym miejscu, gdzie je pozostawił. A jednak coś wzbudziło jego podejrzenie. Zamek walizki, który zwykle nieco odsta-wał, teraz wciśnięty był bardzo mocno. Więc jednak, jak było do przewidzenia, ktoś już zainteresował się pobytem w Istambule wysłannika niemieckiego ministerstwa gospodarki. Czegóż innego mógł oczekiwać – nawet wówczas, gdyby naprawdę był przedstawicielem ministerstwa gospodarki? Wczoraj natychmiast po wyjściu z dworca, wśród przekupniów natrętnie podsuwających towary, tragarzy gotowych zanieść jego walizki i naganiaczy oferujących przyjezdnym znakomite i mniej znakomite hotele, dostrzegł faceta z wymierzonym weń obiektywem fotoaparatu. Facet oczywiście chciał uchodzić za zwykłego ulicznego fotografa, zagadkowe było tylko to, że wręczając Klossowi firmową wizytówkę, odezwał się do niego całkiem niezłą niemczyzną. Wczorajsze i poranne wędrówki z tajniakami za plecami też o czymś świadczyły.

Podszedł do mniejszej walizki, obejrzał ją najpierw, nim otworzył wieko. Wszystko było w najzupełniejszym porządku, przynajmniej na pozór; koszule, skarpetki i chustki do nosa poukładane jak przedtem starannie. Tylko zniknął gdzieś kawałek włosa włożony między drugą a trzecią chusteczkę w stosie. Więc jednak. Był już pewien, do drugiej walizki nie musiał nawet zaglądać. Zresztą wiedział, że ktokolwiek dokonał rewizji, nie znalazł niczego. Jedyną rzecz, której znalezienia mógłby się obawiać, mały rewolwer z tłumikiem, przewiózł spokojnie przez kontrolę celną w futerale swojej laiki, po przyjeździe zaś i ulokowaniu się w tym hotelu me rozstawał się z mm ani na chwilę.

Mógł oczywiście dać za wygraną i udawać, że nic nie wie o rewizji, postanowił jednak skorzystać z okazji i poznać zarządzającego. Zadzwonił po pokojówkę i kazał jej poprosić kierownika hotelu. Stanął po chwili w drzwiach, lekko schylając głowę w ukłonie.

– Pan mnie wzywał; sir? – zapytał kanciastą angielszczyzną.

– Jeśli pan jest zarządzającym…

– Jestem właścicielem – ukłonił się tamten jeszcze raz. – Czy ma pan jakieś zażalenia?

– Owszem – odparł. – Przyjeżdżam z kraju prawadzą-cego wojnę. Jestem co prawda busmessmanem, zdaję sobie jednak sprawę, że będę narażony w tym mieście na wścibstwo rozmaitych ludzi i instytucji. Chciałbym jednak uniknąć prowokacji, chciałbym przynajmniej tu, w tym hotelu, wiedzieć, że jestem bezpieczny. Czy może mi pan to zapewnić, czy mam sobie poszukać innego hotelu?

– Nie wydaje mi się, bym pana rozumiał – powiedział tamten uśmiechając się słabo.

– Ktoś grzebał w moich rzeczach – walnął prosto z mostu.

Mam nadzieję, że pan się myli, sir.

– Nie mylę się.

– Być może służba sprzątając – uśmiechnął się prawie niedostrzegalnie – przesunęła jakieś przedmioty należące do pana, ale zapewniam, że to się nie powtórzy. Wydam odpowiednie polecenia. Nawiasem mówiąc, w innych hotelach policja także obserwuje cudzoziemców. Trudno się jej dziwić, nieprawdaż, sir? – Ukłonił się i nie powiedziawszy ani słowa więcej, cicho zamknął za sobą drzwi.

Szczerze mówiąc, właściciel nie bardzo podobał się Klossowi. Za jego ugrzecznieniem kryło się coś, czego Kloss na razie nie potrafiłby określić, chociaż jeśli idzie o ciekawość policji pewnie miał rację. Może sam zresztą pracował dla policji? W każdym razie jego zainteresowanie gościem, który miał najdroższy i najładniejszy pokój w hotelu,, Orient" przekraczało nieco granicę uprzejmości właściciela hotelu wobec gościa. Wczoraj, w parę godzin po przyjeździe, kiedy Kloss udawał, że szuka w książce telefonicznej, umieszczonej na ladzie w recepcji, numeru niemieckiego konsulatu, chociaż właściwie chciał znaleźć adres lokalu, którego nazwę wykrzykiwał ulicznik na warszawskim dworcu, cały czas czuł na sobie badawcze, choć ukradkowe spojrzenie tego człowieka. Wziął go wówczas za recepcjonistę, nie wiedział, że ma do czynienia z samym właścicielem.

1 ... 32 33 34 35 36 37 38 39 40 ... 98 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название